– Staraj się nie obciążać tego kolana – powiedział.
Prawie jej się wyrwało, że w jej wypadku trudno mówić o „nieobciążaniu". Ostrożnie zrobiła krok i zorientowała się, że kolano nie boli tak bardzo, jak się obawiała. Musiała jednak udawać, bo inaczej znowu zacząłby ją wypytywać, dlaczego upierała się przy powrocie bez zabierania po drodze swoich rzeczy. Kuśtykała korytarzem, aż nazbyt świadoma, że całą długością ciała przywarła do jego boku.
O Boże, musiał złapać ją tak mocno, że jego dłoń opierała się na jej pulchnym brzuchu?
Gdy weszli do kuchni, ucieszyła się na widok barowych stołków przy centralnej wyspie. Musiała tylko do nich dojść. Potem usiądzie i nie będzie już jej dotykał. Ale kiedy doszli do wyspy, odwrócił się do niej, ujął ją w talii i podniósł! Ledwo zdążyła pisnąć, a już siedziała na blacie.
– Obejrzę to kolano. – Pochylił się. Amy szybko położyła ręce na pulchnych udach, na próżno próbując je zasłonić. – Przestało już krwawić, ale musimy oczyścić obtarcie.
Już chciała powiedzieć, że zrobi to, jeśli on jej pomoże zejść, żeby dokuśtykała do zlewu, ale wtedy znowu musiałaby go dotknąć.
– Przyniesiesz mi miskę z wodą, trochę mydła i czystą ścierkę? – spytała więc zamiast tego.
Zebrał potrzebne rzeczy, a potem sam wziął się do czyszczenia.
– Ja się tym zajmę – upierała się, próbując uciec przed jego rękoma. – Musisz przynieść zakupy.
– Poczekają.
– Nie, nie mogą czekać. – Złapała ścierkę i próbowała mu ją zabrać. – Tam jest nabiał, mięso, mrożonki, które topią się w rozgrzanym samochodzie.
Poddał się, zostawił jej ścierkę i wyszedł wściekły.
Zmarszczyła brwi, patrząc, jak wychodzi, i do jej zakłopotania dołączyła irytacja. Skoro był na nią taki zły, to czemu opiekował się nią jak dzieckiem? A przede wszystkim – dlaczego właściwie się wściekał?
Wrócił ze wszystkim plastikowymi torbami, które ledwie zdołał utrzymać dwoma rękami.
– Wiesz co? – zagadnęła. – Można też nosić zakupy więcej niż w jednej turze.
– Ale nie trzeba.
Puszki zagrzechotały, gdy upuścił torby na blat.
– Ostrożnie – zbeształa go. – Potłuczesz jajka i pognieciesz chleb.
– Och. -Jego złość nieco przygasła, gdy zajrzał do kilku toreb. -Chyba nic się nie stało.
– Musisz schować mrożonki – powiedziała mu, delikatnie omywając otarcia.
Wyglądało na to, że jest gotów się kłócić, ale potem zajrzał do kilku toreb. Złapał dwie z nich i wrzucił do zamrażalnika.
– Co robisz?
– To, co mi kazałaś.
Zerknął do pozostałych toreb i w podobny sposób załadował je do lodówki.
– Tak się nie robi – westchnęła z rozdrażnieniem.
– Dlaczego? Już po robocie. – Wyjął z kolejnej torby butelkę wody utlenionej i podszedł do Amy.
– Dziękuję. – Sięgnęła po butelkę, zaskoczona, że pomyślał o kupieniu wody, chociaż go nie poprosiła.
Zignorował jej wyciągniętą dłoń i otworzył butelkę.
– Może zaszczypać.
Zassała gwałtownie oddech, gdy zimna woda utleniona polała się na rozcięcie, pieniąc się i piekąc.
– Przepraszam.
Płyn ściekał jej po łydce. Złożył dłoń przy jej kostce, żeby złapać ciecz, a potem przesunął rękę w górę. Dreszcz przebiegł Amy gwałtowną falą pod wpływem tego dotyku i popłynął w górę nogi aż do złączenia ud.
W panice próbowała sobie przypomnieć, czy goliła dziś nogi. Tak, dzięki Bogu. I dzięki hotelowi za to, że dostarczał maszynki do golenia. To ją pocieszyło tylko odrobinę, gdy jego dotyk, zapach i bliskość rozpalały ją do białego. Jeśli Lance się zorientuje, Amy umrze ze wstydu. Po prostu umrze.
Pochylił się bliżej. Podmuchał na kolano.
Krzyknęła zaskoczona.
– Przepraszam – powtórzył i położył dłoń na jej udzie, aby nie ruszała się, gdy on dalej ocierał skaleczenie.
Próbując się nie ruszać i nie oddychać, zagapiła się na jego profil. Znowu uderzyło ją to, o ile ciemniejsze są jego rzęsy i brwi od włosów. Były niemal czarne, podczas gdy włosy opadały złotobrązowymi falami na ramiona. Jednak gdy przyjrzała się bliżej, zauważyła coś dziwnego. Jego włosy nie przerzedzały się tuż przy twarzy, jak u większości ludzi. Zmrużyła oczy. Czyżby nosił perukę?
Prawie zaśmiała się na myśl, że męski Lance Beaufort przedwcześnie wyłysiał i był na tyle próżny, aby to ukrywać. Głuptas. Z jego budową i twarzą zapewne równie seksownie wyglądałby łysy – niektórzy mężczyźni specjalnie się golili, bo uważali, że tak jest świetnie.
Podniósł nagle wzrok i ich spojrzenia się spotkały.
Pochylała się do przodu, więc Lance był dość blisko, żeby ją pocałować. Jak by to było? Na samą myśl zrobiło jej się gorąco.
Wyprostował się gwałtownie i odsunął.
– Nie wygląda to tak źle.
– Bo to nic takiego – twierdziła uparcie, desperacko próbując się nie zaczerwienić.
Zmrużył oczy.
– Więc dlaczego nie podjechaliśmy po twoje rzeczy?
– Pójdę jutro i sama je wezmę.
– Z rozbitym kolanem? – Oskarżycielsko wskazał na jej nogę. To dziwne, ale jego akcent stawał się mniej wyraźny, gdy się wściekał.
– Jestem pewna, że rano już będzie dobrze.
– A co będziesz nosić do tego czasu?
– Dam sobie radę – upierała się, ignorując nieprzyjemny chłód wilgotnego ubrania. – Serio.
Przyglądał jej się dłuższą chwilę, zaciskając zęby. W końcu odwrócił się i ruszył ku drzwiom prowadzącym do jadalni. Przez ramię krzyknął, żeby nie ruszała się z miejsca.
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nim, wywaliła język. Nie potrzebowała, żeby kręcił się przy niej, jakby nie umiała sama o siebie zadbać. A kiedy już sobie poszedł, nie musiała udawać, że boli ją bardziej niż naprawdę. Zeskoczyła z blatu i dech jej zaparło, gdy odezwał się ból w kolanie. No dobrze, może nie tylko udawała. Ale ból to tylko niewielka niedogodność w porównaniu z mokrym ubraniem.
Ile by dała za coś czystego i suchego. Ale nic nie miała, więc będzie musiała, wytrzymać do wieczora, kiedy przepierze i wysuszy rzeczy. Dotarło do niej, że to oznacza spanie nago w obcym miejscu. Ale nie miała wyboru. Rozmyślanie o tym nic nie pomoże, zwłaszcza że miała robotę.
Dokuśtykała do lodówki i wypakowała torby, które tam wrzucił. Znalazła w zamrażalniku masło i przewróciła oczami. Kiedy uporządkowała produkty mięsne i nabiał, wzięła się do puszek.
– Co robisz? – zapytał gniewnym tonem Lance.
Odwróciła się i zobaczyła, że stoi w progu, trzymając zawiniątko z czarnej i szarej tkaniny. W jego oczach pojawiło się oskarżenie.
– Porządkowałam zakupy – odparła, myśląc, że to oczywiste.
– To widzę. Podszedł.
– Więc czemu pytasz?
– Przecież kazałem ci się nie ruszać. – Spojrzał znacząco na jej kolano.
– Nigdzie nie poszłam – odparła spokojnie.
– Ja ułożę zakupy. – Rzucił jej ubrania. – Ty się przebierz.
– Co to jest?
Złapała rzeczy i zorientowała się, że to czarna koszula z długim rękawem i szare spodnie od dresu obcięte na długość szortów.
– Pomyślałem, że chciałabyś włożyć coś suchego. Wytrzeszczyła oczy.
– O mój Boże! Dostałeś to od pana Gaspara?
– A od kogo innego? – odparł, wrzucając puszki bez ładu i składu.
– Co mu powiedziałeś?
Lance był tak wściekły, że pewnie powiedział jej nowemu pracodawcy, że zatrudnił kompletną kretynkę, która zgubiła się w mieście wielkości Gustavii. W dodatku okazała się fajtłapą i nie miała dość rozsądku, żeby schować się przed deszczem.