Ta ciekawość sprawiła, że myślała o La Bete w wieży i duchach nawiedzających fort, aż w końcu napędziła sobie lekkiego stracha. Kolejna burza nad wyspą o zmroku nie pomogła. Amy popędziła do zlewu, żeby zamknąć okiennice, gdy wiatr uderzył deszczem.
Kiedy się wychyliła się, żeby je chwycić, w oknie na drugim piętrze zapaliło się światło. Przez przymknięte żaluzje dostrzegła cień przesuwającej się sylwetki. Serce zamarło jej na chwilę i dreszcz przebiegł po plecach.
Znalazła się sama w obcym miejscu z bestią w wieży.
Rozdział 6
Byron stał przy oknie i patrzył na burzę. Mięśnie go bolały po fizycznej pracy, ale wysiłek nie pomógł uspokoić myśli.
Palce wiatru sięgały poprzez żaluzje i chłodziły jego skórę przez czarny, jedwabny szlafrok. Cieszyły go te muśnięcia bryzy na nagiej twarzy i krótkich, ciemnych włosach. Dźwięki burzy wypełniły pokój. Słodki zapach mokrych kwiatów i żyznej ziemi kontrastował z widokiem kołyszących się gwałtownie łodzi w zatoce. Przyroda, jak życie, potrafiła pielęgnować i niszczyć tym samym oddechem.
To połączenie pasowało do jego nastroju.
Nie pierwszy raz odkąd zjawił się na St. Barts, czuł się jak bestia, którą, jak twierdził, miał być. To przez kłębiące się w nim sprzeczne uczucia.
Czułość i niszczenie. Dar i przekleństwo. Czy to nie dwie strony midasowego dotyku? Miał moc spełniania ludzkich marzeń. Jak na ironię sny i koszmary często szły w parze.
Błyskawica rozcięła niebo, po niej rozległ się łoskot grzmotu, a Byron parsknął śmiechem z powodu własnych, melodramatycznych myśli. Zbyt wiele sobie przypisywał. Owszem, dzięki niemu kariera Chada nabrała rozpędu, ale nie on odpowiadał za rozpad małżeństwa przyjaciela.
Częściowo odpowiedzialnym czynił go jednak brak troski. I działania.
Przez całe życie obserwował ludzi z bezpiecznej odległości, nigdy nie pozwalając, aby ktoś lub coś naprawdę go dotknęło, sięgnęło pod powierzchnię. Czy to właśnie tak go wciągnęło w świat Hollywoodu?
Rozważał to pytanie wraz z wieloma innymi przez ostatnich sześć miesięcy dość często, aby wiedzieć, że do przemysłu filmowego ciągnęło go nie tylko to, że dorastał w jego otoczeniu. Krążąc cały czas między rozwiedzionymi rodzicami, równie dobrze mógłby zająć się europejską modą.
Jak na ironię oba te światy miały ze sobą coś wspólnego: w obu wypadkach chodziło o iluzję. Moda tworzyła iluzję wizualną. Filmy zaś przenosiły człowieka w kompletny świat iluzji. Pozwalały mu na chwilę stać się kimś całkiem innym.
Przypomniał sobie rozmowę w samochodzie na temat ucieczki w świat fikcji, dzięki której życie stawało się znośne. Dla niego to było coś więcej. Naprawdę wolał świat wymyślony od prawdziwego. Kiedy stał w wieży, chroniony przed szalejącą wokół burzą, zrozumiał czemu. Jedyne chwile w życiu, kiedy naprawdę pozwalał sobie na uczucia – zmierzenie się z całą głębią ludzkich emocji – następowały, gdy oglądał filmy lub czytał. Kiedy w grę nie wchodziło nic prawdziwego.
Czy to właśnie pociągało go w Gillian? Ta radosna prostolinijność, którą udawała, też nie była prawdziwa, więc nie musiał się martwić, że ją zrani. Grali idealną parę w miejscach publicznych i prywatnie. Niestety z czasem iluzja zaczęła blednąc i już nie mogła dłużej zastępować kłamstwa kryjącego się za nią.
Doskonale pamiętał dzień, w którym to się stało. Zabrał Gillian do Spago, żeby uczcić przesłuchanie, w którym brała udział. Przez cały lunch obsesyjnie zastanawiała się, czy dostanie rolę, czy też nie i co to będzie znaczyć dla jej kariery. Siedział naprzeciwko niej i z rosnącym niesmakiem zauważył, że każde jej zdanie zawiera słowo „ja". W tych okolicznościach to było dość naturalne, ale z jakiegoś powodu tego dnia zaabsorbowanie własną osobą podkreślało jej płytkość i próżność w sposób, którego nie mógł już dłużej ignorować. Po raz pierwszy zadał sobie pytanie, co to mówi na jego temat – skoro pociągała go właśnie z tego powodu, a nie pomimo.
Kiedy to pytanie pojawiło się w jego głowie, zaczęło mu coraz bardziej doskwierać. I wreszcie, kiedy wychodzili, coś w nim pękło. Odwrócił się do Gillian na chodniku przed Spago i rzucił coś kąśliwego, czego już nawet nie pamiętał. Zawsze był dobry w kąśliwych uwagach.
Wyskoczyła na niego z całą tyradą, przyciągając uwagę wszystkich w zasięgu słuchu. Twierdziła, że rzecz jasna nie rozumiał, jak bardzo pragnie tej roli, bo on wszystko ma gdzieś. Nie ma w nim żadnych uczuć.
– Nigdy nic nie czujesz, o ile nie uprawiasz seksu. Ale to tylko fizyczna bliskość! – wrzasnęła i wymierzyła mu policzek, który pojawił się na okładkach wszystkich pisemek. – A co powiesz na to, Byron? To poczułeś?
Tak, pomyślał teraz, poczuł. Zdecydowanie poczuł. Na wielu poziomach nadal czuł, jak piecze go to uderzenie i tamte słowa. Bo zasłużył na jedno i drugie.
Po tym wydarzeniu z paparazzimi nie dało się wytrzymać. Zwłaszcza że Giliian karmiła wszystkie pisemka płaczliwymi historyjkami o tym, jakim to zimnym, pozbawionym serca draniem jest Byron. Nie cierpiał tych szmatławców, odkąd na ich łamach pojawili się jego rodzice. Nawet się nie zdziwił, że przyszło mu do głowy to samo rozwiązanie, które kiedyś wybrała matka: ucieczka na St. Barts i czekanie, aż sprawa przycichnie.
Wraz z tą myślą pojawiły się wspomnienia – od zawsze fascynował go „nawiedzony" fort. Zastanawiał się: Jak by to było stać się duchem? Zostać przeciwieństwem tego, czym jestem – martwym na ciele zamiast martwym na duszy. Być kimś niewidzialnym, a nie ciągle obserwowanym.
I tak Byron Parks stał się niewidzialny.
Jak na ironią, gdy żył jako duch i miał mnóstwo czasu na myślenie, zastanawianie się i stawianie sobie pytań, poczuł, że martwe miejsca w jego duszy powoli i bardzo ostrożnie zaczynają odżywać. Proces ten przysparzał tyle samo bólu, ile – jak sobie wyobrażał – muszą odczuwać ofiary poparzeń, gdy uszkodzone nerwy zaczynają zdrowieć. Do chwili tej ucieczki nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo był w środku wypalony.
Odwrócił się od okna i podszedł do baru, żeby nalać sobie kieliszek wina. Niedługo Amy przyniesie kolację. Może uda mu się uspokoić na tyle, żeby poczytać albo obejrzeć jeden z setek filmów na DVD.
Amy Baker. To zapewne przyczyna jego niepokoju. Zdał sobie sprawę, że jego ożywiona część chce wierzyć, że naprawdę miała prosty, logiczny i niewinny powód, dla którego nie chciała, aby pomógł jej przy przenoszeniu rzeczy.
I z tego powodu cyniczny Byron nazwał go głupcem.
Zerknął w stronę monitorów. Ten pokazujący kuchnię był wyłączony, ale nie potrzebował go, żeby wyobrazić sobie, jak Amy stoi boso w jego koszuli. Czerń to zdecydowanie nie jej kolor, ale wyglądała niesamowicie pociągająco z kaskadą brązowych loków opadających na plecy.
To jego wyobraźnia czy ta kobieta wyglądała piękniej za każdym razem, gdy na nią patrzył? Kiedy otworzył drzwi dziś rano – to naprawdę było dziś rano? – zobaczył tylko grubawą, niezbyt atrakcyjną kobietę, która zgłosiła się do pracy jako gospodyni. Chęć ucałowania jej brała się stąd, że desperacko potrzebował kucharki. Wcale nie chciał spróbować, jak smakują jej cudnie nadąsane usta.
Poczuł, że jego męskość reaguje na samą myśl, i skrzywił się. Przestań – nakazał ciału. To twoja gospodyni.
Zastanawiał się chwilę, czy to pół roku abstynencji sprawiło, że jego libido wymykało się spod kontroli, ale odrzucił tę myśl. Będąc na St. Barts, widział piękne, seksowne kobiety za każdym razem, gdy jechał do miasta. Żadna z nich nie wzbudziła jego zainteresowania. Zastanawiał się już z pewnym lękiem, czy wniosek Gillian, że nie czuje nic poza chwilami, gdy uprawia seks, w jakiś sposób nie zabił w nim popędu seksualnego.