Musiała złapać oddech, więc zatrzymała się i rozejrzała, ocieniając dłonią oczy. Och, co za widok!
Kilkadziesiąt żaglówek i wspaniałych jachtów kołysało się na kotwicach w zatoce, podczas gdy ich właściciele bawili się w tropikalnym raju. Nieco dalej statek wycieczkowy przysiadł jak ogromny, luksusowy hotel, sunący po roziskrzonej wodzie Morza Karaibskiego. Niebo i woda miały wszelkie odcienie błękitu: od lazuru do indygo, a delikatna bryza szemrała w liściach palm wokół Amy.
Jak to często zdarzało się w czasie tej wyprawy, Amy żałowała, że jej matka nie może tego wszystkiego zobaczyć. Karaiby to było jedno z wielu miejsc, które tysiące razy odwiedzały w wymyślanych wspólnie historiach, kiedy podróżowały morzem lub w przestworzach w ich zaczarowanym latającym statku. Widzisz to, mamo? Jest jeszcze piękniej, niż to sobie wyobrażałyśmy.
Słodki ból wspomnień wypełnił jej serce.
Przestraszyła się, że się rozpłacze, jeśli postoi tam chwilę dłużej, więc zaczęła iść dalej. Co pewien czas dostrzegała fragmenty kamiennych ścian przebłyskujących między gęstymi, tropikalnymi zaroślami. Gdy się zbliżyła, nowe zmartwienie sprawiło, że jej entuzjazm przygasł. Budowla na końcu ścieżki nie wyglądała jak dom. To był raczej stary fort, który w czasach piratów mógł bronić wyspy.
Nim zaczęła snuć fantazje na temat piratów rodem z powieści płaszcza i szpady, zastanowiła się, czy przypadkiem nie pomyliła drogi. Zerknęła na okładkę druczku podania o pracę, który wypełniła. Opis pracy i wskazówki napisano po francusku, ale kobieta w agencji zdecydowanie wskazała właśnie tę ścieżkę i powiedziała jej po angielsku, żeby tędy weszła na sam szczyt. Chociaż Amy miała wybitny talent do mylenia drogi, nawet ona nie mogła źle skręcić. Prawda?
Zanurkowała pod ostatnią kurtyną liści palmowych i wylądowała przed bardzo wysokim, porośniętym paprociami kamiennym murem. Kiedy zagapiła się w górę na blanki, prawie zakręciło jej się w głowie. W narożniku najbliższym morza jeszcze wyżej wznosiła się kwadratowa wieża.
Jakie to fascynujące. Jak starożytne ruiny w jakimś ustroniu lasu deszczowego z dala od cywilizacji.
Ścieżka rozdzielała się na dwie: jedna biegła w górę i w głąb lądu, druga skręcała ku brzegowi. Wybrała ścieżkę otwierającą się na morze i zaczęła wyobrażać sobie, jak by to było badać zapomniane ruiny: Nieustraszony archeolog Amelia Baker przedziera się przez dżunglę, aby rozwikłać zagadkę tajemniczej fortecy. Co pozostało po żołnierzach, którzy niegdyś krążyli po umocnieniach? Czy ich duchy nadal nawiedzają stare kamienne mury?
Cudowny dreszczyk przebiegł jej po plecach.
Znalazła drzwi u podstawy wieży, ale była pewna, że to nie jest główne wejście, więc ruszyła dalej klifem, mając zatokę przed oczyma daleko w dole. Kiedy okrążyła wieżę, aż wytrzeszczyła oczy z zachwytu. Część zewnętrznych murów usunięto, otwierając wewnętrzny dziedziniec na morze.
Znajdujący się wewnątrz ogród zdziczał. Tropikalne kwiaty eksplodowały feerią barw, walcząc o przestrzeń i wylewając się poza rabaty. Bugenwilla wspinała się po pniach ogromnych palm, a bromelie i orchidee zwieszały się, wychodząc im na spotkanie. Małe ptaki śpiewające i motyle wzbogacały widok śpiewem i ruchem. Przez gęstwinę Amy dostrzegła galerię na piętrze z kilkunastoma żaluzjowymi drzwiami. Najwyraźniej wiele lat temu ktoś zamienił stary bastion w prywatną rezydencję, ale teraz miejsce wyglądało na opuszczone.
Ruszyła przez tunel w roślinności, a zapach kwiatów i wilgotnej ziemi opanował jej zmysły. Bardzo niewiele światła słonecznego docierało w gęstwinę, a półmrok sprawiał, że ogród wydawał się jeszcze bardziej niesamowity. Wyciągnęła rękę i odgarnęła liść bananowca. Małpa wrzasnęła jej prosto w twarz. Amy też krzyknęła, co sprawiło, że małpka z długim ogonem czmychnęła po pniu drzewa, płosząc przy okazji arę żółtoskrzydłą.
Wrzaski rozległy się wokół niej echem, gdy kolejne ptaki odezwały się w reakcji łańcuchowej.
– O mój Boże! – Przycisnęła obie ręce do bijącego serca i zaśmiała się.
– Przepraszam – krzyknęła za brązowo-białą małpką, która wykrzywiała się do niej z wysokości.
Kiedy serce Amy się uspokoiło, ruszyła dalej, aż wreszcie znalazła kolejne drzwi. Te nie wyglądały bardziej zachęcająco od drzwi wieży. Solidny kawał drewna zwieszał się z masywnych, kutych zawiasów. Na poziomie oczu krzywiący się gargulec – który bardzo przypominał wykrzywioną na drzewie małpę – trzymał w zębach wielką, okrągłą kołatkę. Jego martwe spojrzenie zachęcało Amy, aby zapukała.
Jaki człowiek chciałby mieszkać w tak dziwnym miejscu?
Mimo fascynacji, Amy ogarnęły złe przeczucia. Miała wiele do czynienia z bogatymi ekscentrykami, ale to miejsce wydawało się wyjątkowo dziwaczne. Może jednak powinna zapomnieć o dumie i kupić bilet lotniczy do domu. Jednak myśl o zakładzie powstrzymała ją przed wycofaniem się. Jeśli Maddy i Christine zdołały wykonać swoje zadania, to ona też może.
Przesunęła szybko dłonią po włosach, aby upewnić się, że burza zwiniętych jak świderki brązowych loków jest schludnie sczesana w warkocz na plecach. Jeśli idzie o strój, niewiele mogła tu zdziałać. Zostały jej tylko białe szorty i „marynarska" koszulka w paski, którą kupiła w sklepie z pamiątkami na statku. Ubranie wglądało dość schludnie, chociaż miała je na sobie już drugi dzień.
No dobrze, dość ociągania. Wyprostowała plecy, uniosła guzowate koło kołatki i zapukała trzy razy. Stukanie rozległo się echem, jakby w rozległej i pustej przestrzeni, przywołując na myśl gotyckie dwory ze starych horrorów.
Żadnego odzewu.
Stała niepewnie, zastanawiając się znowu, czy nie pomyliła drogi. Minęła wieczność, nim drzwi uchyliły się ze skrzypieniem zardzewiałych zawiasów. Zebrała się w sobie, na poły spodziewając się, że zobaczy zdradziecki uśmiech Igora, służącego doktora Frankensteina, i usłyszy „proszę wejść".
Rzeczywistość okazała się dla Amy niemal równie przerażająca. Mężczyzna, który otworzył drzwi, był prawdopodobnie najseksowniejszym facetem, jakiego w życiu widziała.
Odchylając lekko głowę do tyłu, spojrzała w opaloną twarz, otoczoną rozjaśnionymi słońcem włosami, które opadały falami na szerokie ramiona. Pognieciona tropikalna koszula była rozpięta do pasa i odsłaniała wspaniały tors. Jakby zaskoczony jej widokiem, wyszarpnął z ucha słuchawkę od odtwarzacza MP3, który miał przypięty do paska szortów khaki. Wyglądał jak Amerykanin na wygnaniu, który powinien sączyć rum w barze na plaży, słuchając Jimmy'ego Buffeta.
– Bonjour- wykrzyknął zachwycony.
No dobra, Francuz na wygnaniu, poprawiła się w myślach.
Mówiąc dalej potoczystą francuszczyzną, przesunął dłonią po rudawej bródce, jakby chciał mieć pewność, że dobrze wygląda. Lepiej by było, gdyby się zainteresował guzikami koszuli – to co prawda pozbawiłoby Amy widoku pięknej rzeźby jego brzucha, ale też sprawiłoby, że przestałaby się ślinić.
Przynajmniej nie musiała się martwić, że szorty i T-shirt to zbyt nieformalny strój na rozmowę o pracę.
– Przepraszam – udało jej się w końcu wykrztusić; jak zawsze w towarzystwie atrakcyjnego mężczyzny czuła, że jej odebrało mowę.
Jednak w tym wypadku stwierdzenie „atrakcyjny" było zbyt słabe. Wyglądał, jakby wyszedł z broszurki reklamowej agencji turystycznej, w której przedstawiono cudnych ponad wszelkie pojęcie ludzi rozkoszujących się tropikami.