Выбрать главу

– Nie mówię po francusku. Powiedziano mi, że to nie szkodzi.

– Mais oui. Pardon. – Zaśmiał się i machnął ręką na własne słowa.

– Założę się, że szybko podłapiesz tu francuski. Właśnie dzwonili z biura. Gdy zapukałaś, nie byłem nawet pewny, czy dobrze usłyszałem.

– Och.

Starała się nie zagapić, gdy spojrzała w jego cudne, czekoladowe oczy. Długie rzęsy – zaskakująco ciemne jak na ciemnego blondyna – sprawiały, że jego oczy wydawały się jeszcze bardziej marzycielskie.

– Mam wrócić później?

– Nie! – Panika pojawiła się na jego twarzy. – Entrez, s'il vous plait. Proszę wejść.

Minęła go, ściskając przed sobą plażową torbę. Była aż za bardzo świadoma swojego niekształtnego ciała. Rozejrzała się i zobaczyła, że znajduje się w kwadratowym pomieszczeniu, bez żadnego korytarza ani drzwi, poza tymi, przez które właśnie weszła. Kamienne schody prowadziły do klapy w drewnianym suficie. Zardzewiały żyrandol w kształcie koła zwieszał się na łańcuchu dokładnie nad nią, a pająk pracowicie tkał sieć między zakurzonymi świecami. Zawiasy zaskrzypiały, a po nich rozległ się złowieszczy łoskot, gdy mężczyzna zamknął drzwi, odcinając wszelkie światło z wyjątkiem tego, które wpadało przez klapę nad schodami. Zmrużyła oczy, żeby przyzwyczaić się do ciemności, którą ją otoczyła.

– Nie mogłaś znaleźć frontowego wejścia? – zapytał.

– Co? – Odwróciła się akurat, żeby zobaczyć, jak opuszcza sztabę. – Och, myślałam…

Zaczerwieniła się, gdy dotarło do niej, że powinna była ruszyć ścieżką w górę wzgórza, w głąb lądu. Dlaczego zawsze wybiera niewłaściwą drogę?

– Nie byłam pewna, którędy iść. Pan Lance Beaufort?

– Oui. – Odwrócił się do niej. – Ty jesteś Amy?

– Tak. Amy Baker z Teksasu.

Jakby nie zorientował się po jej akcencie.

– Ogromnie się cieszę.

Wyciągnął rękę. Odpowiedziała tym samym i jego dłoń zamknęła się na jej ręce w szybkim uścisku człowieka interesów. Taki dotyk nie powinien sprawić, że serce szybciej jej zabije. Ale zabiło.

– Pozwól, że pokażę ci dom.

Ruszyła za nim schodami, zauważając żelazne uchwyty na pochodnie. Sądząc po okopconych ścianach, używano ich jeszcze niedawno.

– Nie macie tu prądu?

– Na tym poziomie nie. Ale któregoś dnia, kto wie. – Zerknął na nią przez ramię. – Człowiek, który zajął się tym projektem, chciał, aby atmosfera pozostała… authentique. W miarę możliwości staramy się to zachować.

Weszli po schodach i Amy zamrugała zaskoczona widokiem jasnego, przestronnego pomieszczenia o wysokim suficie. Przy ścianach stało rusztowanie, a na podłodze leżały folie i stały wiadra z tynkiem. Podwójne drzwi z witrażem powiedziały jej, że to główne wejście. Amy dostrzegła za szkłem drogę albo może podjazd. Żaluzjowe drzwi znajdujące się w ścianie naprzeciwko dziedzińca prowadziły na galerię. Były otwarte, więc wpadała przez nie przyjemna bryza i dało się dojrzeć między palmami morze.

– Jak widzisz, teraz panuje tu straszny bałagan i tak zostanie, dopóki nie znajdziemy nowych ludzi.

– A co się stało z poprzednimi? – zapytała, gdy ruszyli po foliach chroniących podłogę.

– Dobre pytanie.

Przechodząc pod łukiem, weszli do długiego, nieumeblowanego pokoju, w którym widać było jeszcze więcej śladów zarzuconych prac remontowych. Fort tworzył ogromną literę „U" z drzwiami tkwiącymi w solidnym, kamiennym murze. Światło wpadało przez żaluzje, układając się pasami na zakurzonej, drewnianej podłodze.

– Zatrudnialiśmy wielu pracowników. Wszyscy odeszli bez uprzedzenia. Tak samo jak gospodynie. Desperacko szukamy kogoś, kto zostanie.

– Och. – Przygryzła usta, walcząc z poczuciem winy.

Przeszli przez kolejny długi pokój. W tym znajdowały się częściowo zamontowane półki na książki, zajmujące trzy ściany od podłogi do sufitu.

– Powiedziałeś „my". Pracujecie nad tym projektem z żoną? – zapytała, mając nadzieję, że usłyszy „tak".

Żona byłaby mniej onieśmielająca od olśniewającego kawalera.

Zaśmiał się pod nosem, gdy wprowadził ją do o wiele mniejszego pomieszczenia. Weszła za nim i zobaczyła prowizoryczne biuro. Okiennice na przeszklonych oknach otwarto na oścież, więc bez przeszkód można było patrzeć na zatokę i morze. Dotarło do niej, że są w wieży. Długi, składany stół stał pośrodku pomieszczenia, pokryty planami, próbkami kafelków, farb i stosami poradników złotej rączki.

Lance obszedł stół i usiadł na obrotowym krześle plecami do morza.

– Siadaj, proszę.

– Dziękuję.

Usiadła naprzeciwko na prostym krześle. Z nerwów zaciskał jej się żołądek, gdy podała gospodarzowi podanie o pracę i patrzyła, jak czyta.

Rozejrzała się, mając nadzieję, że dzięki temu trochę mniej się będzie denerwować. Było tu niewiele mebli. Tylko stół, krzesła i zniszczony, stary kredens ustawiony przy zamkniętych drzwiach. W przeciwieństwie do drzwi wychodzących na galerię, te zrobiono z litych desek i zawieszono je na solidnych, czarnych zawiasach. Nad kredensem znajdował się dziwny, kwadratowy panel. Same ściany przywodziły na myśl średniowieczny zamek. Och, jakie historie mogłaby wymyślać w takim miejscu…

Zaciekawiona, jakie plany mają właściciele w związku z przebudową fortu, zerknęła na stół. Pośród papierzysk i książek zauważyła coś zupełnie niepasującego do reszty – egzemplarz „The Globe". Nigdy nie kupowała brukowców, ale ich okładki często ją bawiły, gdy stała w kolejce do kasy w spożywczym.

Na okładce tego pisma znajdowało się zbliżenie ciemnowłosego mężczyzny w przeciwsłonecznych okularach, który chował się przed obiektywem. Nagłówek głosił: „Zaginiony filmowy Midas przyłapany w Paryżu".

Zakładała, że chodzi o Byrona Parksa. Nigdy nie rozumiała, dlaczego nazywano go królem Midasem Hollywood. Nie produkował ani nie reżyserował. Właściwie, z tego co kojarzyła, nie robił nic poza chodzeniem na przyjęcia, na premiery i na randki z gwiazdami. Może nazywano go tak z powodu pieniędzy. Kiedy jego twarz pojawiała się na okładce obok twarzy jakiejś pięknej kobiety, pisano zwykle, że „taka-to-a-taka" widziana była w towarzystwie miliardera Byrona Parksa. Przekartkowała dość dużo takich pisemek, żeby wiedzieć, że jest synem legendarnego producenta Hamiltona Parksa i byłej francuskiej modelki Fantiny Follet. W artykułach na jego temat utrzymywano, że otrzymał od obojga najlepsze, co mieli do zaoferowania: ogromny fundusz powierniczy od ojca i fotogeniczność matki.

Amy zgadzała się, że rzeczywiście zawsze wyglądał czarująco w ubraniach europejskich projektantów i ciemnych okularach. Sprawiał też wrażenie znudzonego do granic możliwości na wszystkich zdjęciach, jakie widziała, nawet w czasie zalewu fotek z jego ostatniego romansu z hollywoodzką sympatią, Gillian Moore.

Liczne fotografie z ich randek pokazywały zawsze świeżą jak poranek Gillian, obejmującą Byrona i śmiejącą się do obiektywu, jakby właśnie wygrała główną nagrodę karnawału. Amy kręciła wtedy głową, bo nie uważała, że znudzony światem bywalec przyjęć to rzeczywiście los na loterii. Najwyraźniej koniec końców Gillian doszła do tego samego wniosku. Para rozstała się w czasie publicznej kłótni, która zakończyła się tym, że Gillian spoliczkowała Parksa i to w obecności całej armii fotoreporterów. Zdjęcia pojawiły się na okładkach wszystkich pism plotkarskich. Zaraz potem Byron Parks zniknął z Hollywood i od tej pory nikt go nie widział ani o nim nie słyszał.