Na wietrze uniósł się pukiel blond włosów.
Poczułem się tak, jakbym gwałtownie odchylił się do tyłu; musiałem się przytrzymać, żeby nie stracić równowagi. Usłyszałem, jak Cassie mówi coś szybko.
– Pewnie nie należała do niej. Ma na sobie tylko białe i niebieskie rzeczy, łącznie z gumkami do włosów. Mimo wszystko sprawdzimy.
– Wszystko w porządku? – spytała mnie Sophie.
– Tak – odparłem. – Muszę się napić kawy. – Jedną z dobrych rzeczy, które daje nowy i popularny w Dublinie zwyczaj picia podwójnego espresso, jest fakt, że można zwalić każdy dziwny nastrój na brak kawy. W erze herbaty nie było na to szans, a przynajmniej nie można było liczyć na powszechną akceptację.
– Na urodziny kupię mu kroplówkę z kofeiną – rzekła Cassie. Ona także lubi Sophie. – Jak się nie naszprycuje, jest jeszcze bardziej bezużyteczny niż normalnie. Powiedz mu o kamieniu.
– Tak, znaleźliśmy dwie interesujące rzeczy. Jest kamień, mniej więcej tej wielkości – złączyła dłonie – szeroki na jakieś dwadzieścia centymetrów, na pewno to jedno z narzędzi zbrodni. Leżał w trawie przy murze. Na końcu jest pełno włosów, krwi i fragmentów kości.
– Jakieś odciski? – spytałem.
– Nie. Parę rozmazanych plam, ale wyglądają na ślady rękawiczek. Interesujące jest miejsce, gdzie go znaleziono – przy murze; to oznacza, że sprawca nadszedł od strony osiedla albo że mamy tak pomyśleć, czyli zadał sobie trud, żeby go tam porzucić. Już chyba łatwiej byłoby, gdyby go umył i wsadził u siebie w ogrodzie, niż ciągnął razem z ciałem.
– A nie mógł już leżeć w trawie? – zapytałem. – Może spadło na niego ciało, kiedy przerzucał je przez mur.
– Nie sądzę – odparła Sophie. Przestępowała z nogi na nogę, chciała wrócić do pracy. Odwróciłem się od kamienia. Nie brzydzę się ciał i z pewnością widywałem już gorsze od tego – rok temu niemowlaka, którego ojciec kopał tak długo, aż praktycznie złamał go na pół – ale wciąż czułem się dziwnie, kręciło mi się w głowie, a wzrok miałem mętny, jakbym nie potrafił się skupić na widzianym obrazie. Może naprawdę potrzebuję kawy, pomyślałem. – Leżał zakrwawioną stroną w dół. A trawa pod spodem jest świeża, jeszcze zielona; kamień nie znajduje się tutaj od dawna.
– I na dodatek już nie krwawiła, kiedy została tutaj przyciągnięta – wtrąciła Cassie.
– A tak, jeszcze jedna interesująca rzecz – dodała Sophie. – Spójrzcie tutaj.
Ustąpiłem wobec tego co nieuchronne i przeszedłem pod taśmą. Pozostali technicy spojrzeli do góry i wycofali się spod kamienia, żeby zrobić nam miejsce. Obydwoje byli młodzi, dopiero co po szkole i nagle pomyślałem o tym, jak musimy wyglądać w ich oczach: o ile starsi, powściągliwi, o ile bardziej pewni siebie. W jakiś sposób uspokoił mnie obraz dwóch detektywów z wydziału zabójstw o wyćwiczonych minach, które nic nie wyrażają, idących ramię w ramię i krok w krok w stronę martwego dziecka.
Leżała skulona na lewym boku, jakby zasnęła na sofie wśród spokojnego szmeru rozmów dorosłych. Lewe ramię zwisało znad krawędzi kamienia; prawe opadło na piersi, dłoń była wykręcona pod dziwnym kątem. Miała na sobie niebieskoszare bojówki, takie z metkami i zamkami w najdziwniejszych miejscach, oraz biały podkoszulek z nadrukiem ze stylizowanych słoneczników na przodzie, i białe adidasy. Gruby warkocz, który opadał na policzek, związano gumką z błękitnym chabrem z jedwabiu. Była mała i bardzo drobna, ale w miejscu, gdzie jedna nogawka pozostawała odwinięta, widać było naprężoną, umięśnioną łydkę. Dziesięć do trzynastu lat to chyba trafna ocena: piersi dopiero się zaczynały zaokrąglać, ledwie wypychając fałdy podkoszulka. Na nosie i ustach oraz koniuszkach zębów zaschła krew. Wiatr poruszył miękkie i kręcone piórka włosów.
Na dłoniach miała przezroczyste plastikowe torebki, zawiązane na nadgarstkach.
– Wygląda na to, że walczyła – powiedziała Sophie. – Kilka paznokci jest złamanych. Nie liczyłabym na znalezienie śladów DNA pod pozostałymi – wyglądają dość czysto – ale powinniśmy odkryć włókna.
Nagle zakręciło mi się w głowie, gdy pomyślałem, że ją tam zostawię: miałem ochotę odsunąć ręce techników, krzyknąć do wyczekujących ludzi z kostnicy, żeby się stąd wynosili. Już i tak wystarczająco daliśmy się tej małej we znaki. Chciałem otulić ją miękkim kocem, przygładzić zlepione krwią włosy, przykryć kołdrą z opadających liści i szeleszczących żyjątek. Niech śpi, na zawsze odpłynie, porwana przez nurt swojej tajemnej, podziemnej rzeki, zostawi za sobą zmieniające się fazy księżyca i pory roku, wirujące nasiona dmuchawca i tańczące płatki śniegu. Tak bardzo chciała żyć.
– Mam taki sam podkoszulek – cicho odezwała się Cassie. – Dział z dziecięcymi ubraniami w Penney. – Widziałem ją w nim już wcześniej, ale byłem przekonany, że więcej go nie włoży. W takiej sytuacji nie można sobie pozwolić na jakiekolwiek żarty na temat podobieństw.
– To właśnie chciałam wam pokazać – energicznie rzekła Sophie. Nie akceptuje zarówno sentymentalności, jak i wisielczego humoru na miejscach zbrodni. Mówi, że to strata czasu, który należy wykorzystywać na pracę nad sprawą, ale chodzi o to, że strategie radzenia sobie z problemami są dla mięczaków. Wskazała na krawędź kamienia. – Chcecie rękawiczki?
– Niczego nie będę dotykał – powiedziałem i przykucnąłem w trawie. Pod tym kątem widziałem, że jedno z oczu dziewczynki nadal było odrobinę otwarte, jakby tylko udawała, że śpi, a za chwilą podskoczy i zawoła:
– Buu! Nabrałam was!
Błyszczący, czarny żuk metodycznie piął się po jej ramieniu.
Wokół górnej części kamienia wyżłobiony był rowek szerokości palca, trzy do pięciu centymetrów od krawędzi. Czas i pogoda wypolerowały go, był prawie błyszczący, ale w jednym miejscu dłuto twórcy osunęło się, odłupując kawałek i pozostawiając malutki, wyszczerbiony występ. Po wewnętrznej stronie widać było rozmazaną plamę czegoś ciemnego, prawie czarnego.
– Helen to zauważyła – powiedziała Sophie. Młoda techniczka spojrzała do góry i rzuciła mi nieśmiały, dumny uśmiech. – Pobraliśmy próbkę i okazało się, że to krew – dam wam znać czy ludzka. Wątpię, żeby miała cokolwiek wspólnego z naszym ciałem; jej krew zakrzepła, zanim jeszcze ją tu przeniesiono, w każdym razie założę się, że ta ma już kilka lat. Może być zwierzęca, ale i tak jest to interesujące.
Pomyślałem o delikatnym wgłębieniu w nadgarstku Jamie, brązowym karku Petera, wokół którego biegł biały pasek – ślad po ściętych włosach. Czułem, że Cassie na mnie nie patrzy.
– Nie widzę ewentualnego związku. – Wstałem – trudno mi utrzymać równowagę, gdy ciężar ciała spoczywa na piętach – i krew szybko napłynęła mi do głowy.
Zanim opuściliśmy miejsce zbrodni, stanąłem na małym wzgórku nad ciałem dziewczynki i obróciłem się, zapamiętując cechy charakterystyczne terenu: rowy, domy, pola, dojścia i kąty. Wzdłuż muru okalającego osiedle pozostawiono nietknięty wąski pas drzew, prawdopodobnie, by odgrodzić obdarzonych poczuciem estetyki mieszkańców od widoku bezdusznych archeologów. Na jednym z drzew, mocno oplątano wokół rosnącej wysoko gałęzi niebieski plastikowy sznur, kilka metrów luźno zwisało. Był postrzępiony, pokryty pleśnią i przywodził na myśl ponurą historię z czasów średniowiecza – lincze pospólstwa, samobójstwa o północy – ale ja wiedziałem, co to jest. Pozostałość po huśtawce z opony.