Chociaż zacząłem myśleć o Knocknaree tak, jakby wszystko przydarzyło się jakiejś innej, nieznanej mi osobie, pewna część mnie cały czas tu była. Podczas gdy ja siedziałem w Templemore albo rozkładałem się na fotonie Cassie, to nieustępliwe dziecko nigdy nie przestało kręcić się w szalonym tempie na huśtawce z opony, wspinać się na mur, za którym zniknęła jasna głowa Petera, przepadać w lesie z błyskiem opalonych nóg i śmiechem.
Był taki czas, gdy wierzyłem, wraz z policją, mediami i oszołomionymi rodzicami, że zostałem uratowany, jestem chłopcem, który bezpiecznie powrócił do domu wraz z odpływem, gdy tymczasem szalony prąd porwał Petera i Jamie. Przestałem w to wierzyć. Na sposób zbyt ponury i nieodwracalny, by można go było nazwać metaforycznym, nigdy nie opuściłem tego lasu.
3
Nie opowiadam nikomu o Knocknaree. Niby czemu bym miał; prowadziłoby to tylko do niekończących się pytań na temat nieistniejących wspomnień albo do współczujących i luźnych spekulacji dotyczących stanu mojej psychiki, a nie czuję potrzeby zajmowania się żadnym z powyższych. Naturalnie, wiedzą moi rodzice, tak samo jak Cassie i przyjaciel ze szkoły z internatem, Charlie – pracuje teraz w banku handlowym w Londynie; nadal kontaktujemy się sporadycznie – oraz pewna dziewczyna, Gemma, z którą przez chwilę się umawiałem, kiedy miałem około dziewiętnastu lat (spędzaliśmy razem wiele czasu, za dużo pijąc, na dodatek była gniewnym typem, a ja pomyślałem, że zabrzmi to dla niej interesująco), i nikt poza nimi.
Kiedy wysłano mnie do szkoły z internatem, przestałem używać imienia Adam i zacząłem posługiwać się drugim imieniem. Nie jestem pewien, czy to ja wpadłem na ten pomysł, czy moi rodzice, ale uważam, że był dobry. W samej książce telefonicznej Dublina jest pięć stron Ryanów, ale Adam to niezbyt popularne imię, a rozgłos był olbrzymi (dawniej ukradkiem przeglądałem gazety, których miałem używać do rozpalania ognia w kominku, wydzierałem wszystko, co miało jakikolwiek związek ze mną, uczyłem się później na pamięć i w toalecie spuszczałem z wodą). Wcześniej czy później ktoś dodałby dwa do dwóch. A tak nikt raczej nie powiąże detektywa Roba oraz jego angielskiego akcentu z małym Adamem Ryanem z Knocknaree.
Oczywiście wiedziałem, że powinienem poinformować O’Kelly’ego, zwłaszcza teraz, gdy pracowałem nad sprawą, która mogła mieć związek z tamtą, ale szczerze mówiąc, nigdy nawet przez chwilę nie brałem tego pod uwagę. Odsunięto by mnie od sprawy – nie wolno nam pracować nad żadną sprawą, w którą możemy być emocjonalnie zaangażowani – i prawdopodobnie zostałbym ponownie przesłuchany na temat tamtego dnia w lesie, a nie wyobrażałem sobie, jakie mogłoby to przynieść korzyści sprawie czy w ogóle społeczeństwu. Wciąż miałem żywe i niepokojące wspomnienia z czasu, gdy po raz pierwszy byłem przesłuchiwany: męskie głosy o twardym tonie znamionującym frustrację, które odzywają się gdzieś niewyraźnie, na granicy słyszalności, podczas gdy w mojej głowie przez niezmierzony błękit nieba bez końca suną białe chmury, a wiatr szeleści w ogromnych połaciach trawy. Przez pierwsze kilka tygodni po wypadku tylko to widziałem i słyszałem. Nie pamiętam, żebym w tamtym okresie cokolwiek czuł, ale kiedy spojrzeć z perspektywy czasu, było to coś okropnego – mój umysł został wyczyszczony, zastąpiony przez obraz kontrolny, i za każdym razem, gdy detektywi wracali i próbowali po raz kolejny, przy zastosowaniu jakiegoś procesu skojarzeń, coś ze mnie wyciągnąć, bardzo się denerwowałem, a to nie sprzyjało współpracy. A próbowali – na początku co kilka miesięcy, potem w każde ferie szkolne, później mniej więcej raz do roku – ale nigdy nie miałem im nic do powiedzenia, a gdy skończyłem szkołę, w końcu przestali się pojawiać. Czułem, że była to doskonała decyzja, i nie potrafiłem sobie wyobrazić, w jaki sposób przywoływanie historii sprzed lat, szczególnie teraz, mogłoby przynieść coś dobrego.
I szczerze mówiąc, przypuszczam, że myśl, by nieść ten dziwny, ciążący mi sekret przez całe śledztwo i nie wzbudzić podejrzeń, przemawiała zarówno do mojego ego, jak i wyobraźni. Myślę, że w tamtym czasie wydawało mi się, że właśnie coś takiego zrobiłby enigmatyczny indywidualista z Central Casting.
Zadzwoniłem do Biura Osób Zaginionych, gdzie prawie natychmiast podano mi prawdopodobną tożsamość. Katharine Devlin, wiek dwanaście lat, sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu, szczupła budowa ciała, długie ciemne włosy, brązowe oczy, zamieszkała przy Knocknaree Grove 29 (nagłe sobie przypomniałem: wszystkie ulice na osiedlu nazywały się Knocknaree Grove, Close, Place i Lane, wszystkie listy nieustannie trafiały nie tam, gdzie trzeba), zaginięcie zauważono o godzinie 10.15 poprzedniego ranka, kiedy matka poszła ją obudzić i odkryła, że dziewczynka zniknęła. Dwanaście lat uważa się już za wiek wystarczający, by zostać uciekinierem, a ponieważ dziewczynka najwyraźniej z własnej woli opuściła dom, Biuro Osób Zaginionych dało jej dzień na powrót, zanim rozpoczną się poszukiwania. Mieli już przygotowaną informację prasową, gotową do wysłania do mediów, tak by znalazła się w wieczornych wiadomościach.
Odczułem ogromną ulgę, że znamy tożsamość ofiary, nawet jeśli niepotwierdzoną. Oczywiście wiedziałem, że w kraju tak niewielkim jak Irlandia nie da się znaleźć zwłok dziewczynki – zwłaszcza zdrowej i zadbanej – której zaginięcia nikt nie zgłosił; ale kilka rzeczy w tej sprawie wywoływało u mnie gęsią skórkę i myślę, że ta część mnie, która jest skłonna do przesądów, wierzyła, że dziecko pozostanie bezimienne, jak gdyby spadło znikąd, a jej DNA okaże się identyczny z DNA krwi z moich butów, tak jak wierzyła w milion innych rzeczy rodem Z archiwum X. Dostaliśmy od Sophie zdjęcie – wykonane polaroidem, najdelikatniejsze ujęcie, do pokazania rodzinie – i ruszyliśmy z powrotem w stronę szop.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, z jednej z nich wyjrzał Hunt, niczym mały ludzik w szwajcarskich zegarkach.
– Czy… to znaczy, to pewne, że to morderstwo, prawda? Biedne dziecko. Coś okropnego.
– Zachodzi podejrzenie przestępczego spowodowania śmierci – powiedziałem. – Teraz musimy porozmawiać krótko z pana zespołem. Potem chcielibyśmy porozmawiać z osobą, która znalazła ciało. Pozostali będą mogli wracać do pracy, muszą tylko trzymać się z dala od miejsca przestępstwa. Porozmawiamy z nimi później.
– Jak… Czy są jakieś znaki, gdzie… gdzie mają nie chodzić? Taśma i cała reszta.
– Na miejscu jest taśma zabezpieczająca miejsce przestępstwa – odparłem. – Wystarczy, że będą się trzymać od niej z dala.
– Chcielibyśmy poprosić o udostępnienie nam miejsca, gdzie moglibyśmy urządzić tymczasowe biuro – odezwała się Cassie – do końca dnia, a być może dłużej. Gdzie byłoby najlepiej?
– Lepiej skorzystać z szopy na znaleziska – wtrącił Mark, który pojawił się znikąd. – Biuro będzie nam potrzebne, a pozostałe miejsca są zawalone. – Miał rację, widok, który rozpościerał się za drzwiami szopy – rozniesione warstwy błota, ślady butów, nisko opadające gałęzie, chwiejne sterty narzędzi rolniczych oraz rowery i żółte odblaskowe kamizelki, które przypominały mi o czasach spędzonych w mundurze – stanowił wyjaśnienie.