– Żeby porozmawiać z osiemnastoletnim dzieciakiem? – wzgardliwie zdziwił się O’Kelly. – Maddox, miej jaja. To nie Al-Kaida.
– Żeby odbyć rozmowę w cztery oczy z psychopatką, która właśnie zamordowała swoją młodszą siostrę.
– Ona sama nigdy jeszcze nie była karana za akty przemocy – powiedziałem. Nie chciałem, żeby zabrzmiało to złośliwie, ale Cassie spojrzała na mnie tak, jakbym nie istniał.
– Przekaźnik i wsparcie – powtórzyła.
Tamtego wieczoru nie wróciłem do domu aż do trzeciej nad ranem, gdy byłem już pewien, że Heather śpi. Pojechałem do Bray, na wybrzeże, i siedziałem w samochodzie. W końcu przestało padać, ale nocne powietrze było wilgotne, nadszedł przypływ i słyszałem uderzające fale, choć w kłębiącej się szarości w zasadzie ich nie widziałem. W oddali dała się słyszeć syrena mgłowa bucząca na jedną, melancholijną nutę, która nie miała końca, z nicości stopniowo wyłaniali się ludzie, którzy wracali do domów nabrzeżem, ich sylwetki unosiły się w powietrzu, wyglądali niczym jacyś posłańcy ciemności.
Tamtej nocy myślałem o wielu rzeczach. Myślałem o Cassie w Lyonie, gdy była dziewczyną w fartuchu, podawała kawę klientom siedzącym przy nasłonecznionych stolikach na zewnątrz, a także przekomarzała się z nimi po francusku. Myślałem o rodzicach, którzy przygotowują się na tańce, o równych liniach, jakie pozostawiał grzebień na nabrylantowanych włosach ojca, unoszącym się zapachu perfum matki oraz sukience w kwiaty, która trzepocze w drzwiach. Myślałem o Jonathanie, Cathalu i Shanie, długonogich, lekkomyślnych i śmiejących się podczas zabawy zapalniczkami, o Samie siedzącym przy ogromnym drewnianym stole pośród siedmiu rozgadanych braci i sióstr i o Damienie w jakiejś cichej bibliotece uczelnianej, gdy wypełnia podanie o pracę w Knocknaree. Myślałem o zuchwałym wyrazie oczu Marka – „Jedyne, w co wierzę, znajduje się na tych wykopaliskach" – a potem o rewolucjonistach, którzy machają postrzępionymi transparentami, o uchodźcach, którzy płyną wraz z nocnym prądem, o wszystkich tych, którzy tak lekko traktują życie lub tak wysoko cenią sobie nagrodę, że potrafią iść przez życie odważnie, z podniesioną głową.
24
O’Kelly na zawsze pozostał dla mnie swego rodzaju tajemnicą. Nie lubił Cassie, nie podobała mu się jej teoria i ogólnie rzecz biorąc, uważał, że jest niereformowalnie upierdliwa, ale wydział ma dla niego ogromne, wręcz mistyczne znaczenie, a kiedy już raz postanowi wspierać któregoś ze swoich ludzi, to wspiera go, a nawet ją, w pełni. Dostarczył Cassie przekaźnik i furgonetkę z ludźmi, mimo że uważał to za marnotrawienie czasu i środków. Kiedy przyszedłem rano do pracy – bardzo wcześnie, nasz plan zakładał złapanie Rosalind, zanim wyjdzie do szkoły – Cassie siedziała w pokoju operacyjnym, a specjaliści zakładali jej podsłuch.
– Proszę zdjąć sweter – odezwał się technik. Był niski, miał obojętny wyraz twarzy oraz zwinne dłonie profesjonalisty. Cassie posłusznie jak dziecko u lekarza zdjęła sweter. Pod spodem miała na sobie coś, co przypominało ciepły podkoszulek chłopięcy. Zmyła makijaż, który nosiła od kilku dni, a pod oczami pojawiły się ciemne smugi. Zastanawiałem się, czy udało jej się wczoraj choć na chwilę zmrużyć oko. Wyobraziłem sobie, jak siedzi na parapecie z podkoszulkiem naciągniętym na kolana, a trzymany w ręce papieros żarzy się czerwienią, gdy wciąga dym i patrzy na rozpościerające się w dole oświetlone ogrody. Sam stał przy oknie, plecami do nas, O’Kelly grymasił przy tablicy, wymazywał linie i rysował je z powrotem.
– Proszę przeciągnąć kabel pod podkoszulkiem – rzekł technik.
– Masz gorącą linię do roboty – poinformował mnie O’Kelly.
– Chcę jechać z wami – powiedziałem. Sam uniósł ręce, Cassie pochyliła się nad mikrofonem i nawet na mnie nie spojrzała.
– Po moim trupie – odparł O’Kelly.
Byłem już tak zmęczony, że widziałem wszystko jak przez mgłę.
– Chcę jechać – powtórzyłem. Tym razem wszyscy mnie zignorowali.
Technik przypiął Cassie baterię do spodni, naciął lekko materiał w górnej części podkoszulka i wsunął tam mikrofon. Kazał jej z powrotem włożyć sweter – Sam i O’Kelly odwrócili się – i odezwać się. Kiedy spojrzała na niego, nie rozumiejąc, O’Kelly się zniecierpliwił.
– Powiedz cokolwiek, Maddox, jak chcesz, możesz nam opowiedzieć o planach na weekend. – Ona jednak zamiast tego wyrecytowała wiersz. Był to stary, krótki wierszyk, w rodzaju tych, których trzeba się uczyć w szkole. Wiele lat później natknąłem się na niego, przeglądając książkę w jakimś zakurzonym antykwariacie.
O wasze spokojne myśli modły zanoszę,
Rzekłem słowami żywego lub żywych.
Jakiż podarek, pytam, mam przynieść dziś.
Zanim zapłaczę i odejdę?
Bierz, odparli, dębinę i wawrzyn.
Zabierz nasz łzawy los i żyj
Niczym rozrzutny kochanek.
O jedno prosimy, To, czego dać nie możesz.
Mówiła spokojnie, jej słowa przetworzone przez głośniki odbiły się dudniącym echem, a w tle słychać było szumiący dźwięk, który przypominał wiejący w dali wiatr. Przypomniały mi się historie o duchach, gdzie głosy zmarłych docierały do kochających ich bliskich z trzeszczących odbiorników radiowych czy telefonów, zrodzone gdzieś na zagubionych długościach fal biegnących przez pustkę wszechświata. Technik delikatnie poruszył tajemnicze guziki i suwaki.
– Dziękujemy, Maddox, jesteśmy wzruszeni – powiedział O’Kelly, gdy technik był już zadowolony. – Dobra, oto osiedle. – Klepnął dłonią w mapę zrobioną przez Sama. – Będziemy w furgonetce zaparkowanej przy Knocknaree Crescent, pierwsza ulica w lewo za wjazdem. Maddox, ty pojedziesz na swoim skuterze, zaparkujesz przed domem Devlinów i wyciągniesz dziewczynę na spacer. Wyjdziecie tylną bramą i skręcicie w prawo, w przeciwną stronę, niż znajdują się wykopaliska, potem znów w prawo, wzdłuż muru i na główną drogę, a następnie ruszycie z powrotem w stronę głównej bramy. Jeśli w jakimś momencie zmienicie trasę, powiedz to do mikrofonu. Podawaj lokalizację tak często, jak się da. Kiedy, Jezu, o ile ją pouczysz i zdobędziesz wystarczającą ilość informacji, żeby ją aresztować, zrób to. Jeśli uznasz, że cię rozgryzła, albo nic z tego nie wychodzi, wykręć się i zmykaj. Jeśli będziesz potrzebowała wsparcia, powiedz, a my wkroczymy. Jeśli będzie miała broń, poinformuj nas, powiedz: Odłóż ten nóż, coś w tym rodzaju. Nie masz świadków, więc nie wyciągaj broni, chyba że nie będziesz miała wyjścia.
– Nie biorę broni – powiedziała Cassie. Odpięła kaburę i podała Samowi, a następnie podniosła ręce. – Sprawdź mnie.
– Po co? – Sam ze zdziwieniem wpatrywał się w broń.
– Czy nie mam broni. – Spojrzała ponad jego ramieniem. – Gdyby cokolwiek powiedziała, to będzie twierdzić, że trzymałam ją na muszce. Sprawdź też mój skuter, zanim na niego wsiądę.
Do dziś nie wiem, jak udało mi się dostać do furgonetki. Prawdopodobnie dlatego, że chociaż byłem w niełasce, nadal pozostawałem partnerem Cassie, a dla tego związku niemal każdy detektyw ma ogromny i głęboko zakorzeniony szacunek. Prawdopodobnie stało się tak dlatego, że zastosowałem wobec O’Kelly’ego pierwszą technikę, której uczy się każdy niemowlak: jeśli będziesz kogoś pytać wystarczająco długo, podczas gdy ta osoba stara się pracować nad czymś innym, to prędzej czy później powie „tak", żebyś się zamknął. Byłem zbyt zdesperowany, żeby przejmować się upokorzeniem. Prawdopodobnie zdał sobie sprawę, że jeśli odmówi, wezmę samochód i pojadę tam sam.