Выбрать главу

– Jezu – szepnęła Cassie.

– Aresztuj ją, Cassie – mruknął Sam. – To umyślne uszkodzenie ciała. No dalej.

– Nie zrobi tego – powiedziałem. Mój głos brzmiał dziwnie. – Wyciągnie z niej informacje o morderstwie.

– Posłuchaj. – Usłyszałem, jak głośno przełyka ślinę. – Zaraz wejdziemy na osiedle, a ty powiedziałaś, że mam czas tylko do chwili, gdy dotrzemy do domu… muszę wiedzieć, co masz zamiar zrobić…

– Dowie się pani, jak pani powiem. A my wejdziemy, kiedy ja zdecyduję. W zasadzie to myślę, że możemy wrócić tędy, tak bym mogła dokończyć swoją historię.

– Z powrotem dookoła osiedla?

– To pani chciała ze mną rozmawiać, będzie się pani musiała nauczyć, jakie są konsekwencje pani działań.

– Cholera – mruknął Sam. Oddalały się od nas.

– O’Neill, ona nie będzie potrzebowała wsparcia – uspokoił go O’Kelly. – Dziewucha to suka, ale przecież nie ma ze sobą karabinu.

– W każdym razie Katy nie miała zamiaru się zmieniać. – Do głosu Rosalind znów wdarł się ostry, niebezpieczny ton. – W końcu się domyśliła, dlaczego ciągle choruje… Boże, całe lata jej to zajęło… i wpadła we wściekłość. Powiedziała, że już nigdy nie wypije niczego, co jej dam, i tak dalej, i tak dalej, właściwie to nawet mi groziła, że powie rodzicom. I tak nigdy by jej nie uwierzyli, zawsze z byle powodu histeryzowała, ale tak czy owak… Rozumie pani, o czym mówię? Była rozpieszczonym bachorem. Zawsze musiała postawić na swoim. Jeśli jej się nie udało, to biegła do tatusia i mamusi i opowiadała bajeczki.

– Chciała być tancerką, i tyle – szepnęła Cassie.

– A ja jej powiedziałam, że to niemożliwe – warknęła Rosalind. – Gdyby była posłuszna, nic takiego by się nie wydarzyło. Zamiast tego próbowała mnie straszyć. Właśnie tego się spodziewałam po tej sprawie ze szkołą baletową, wszystkie te artykuły i zbiórki pieniędzy, to było obrzydlistwo. Wydawało jej się, że może robić, co jej się żywnie podoba. Powiedziała mi… dokładnie tak powiedziała, wcale tego nie zmyślam… stanęła i ujęła się pod boki, Boże, co za primadonna, i powiedziała: „Nie powinnaś mi tego robić. Nigdy więcej tego nie rób". Myślała, że kim jest? Wymknęła się kompletnie spod kontroli, zachowywała się w niewiarygodny sposób, a ja nie mogłam na coś takiego pozwolić.

Sam zaciskał dłonie i wstrzymywał oddech. Ja pokryłem się zimnym potem. Nie umiałem już sobie wyobrazić Rosalind, delikatny obraz dziewczyny w bieli rozwiał się jak po wybuchu bomby atomowej. Nie mieściło mi się to w głowie, czułem pustkę przypominającą wylinki, jakie pozostawiały po sobie w trawie owady.

– Spotykałam już ludzi, którzy usiłowali mi mówić, co powinnam robić. – Głos Cassie brzmiał tak, jakby brakowało jej oddechu. Mimo że jako jedyna z nas wiedziała, czego się ma spodziewać, opowieść niemal zwaliła ją z nóg. – Nie szukałam nikogo, żeby ich zabić.

– Myślę, że w końcu się pani dowie, że nigdy nie poprosiłam Damiena, żeby coś zrobił Katy. Nic nie poradzę na to, że mężczyźni ciągle chcą coś dla mnie robić. Proszę go spytać, jeśli ma pani ochotę, wszystko to był jego pomysł. I, mój Boże, zajęło mu to tyle czasu, że szybciej wytrenowałoby się małpę. – O’Kelly prychnął. – Kiedy w końcu wpadł na jakiś pomysł, wyglądał, jakby właśnie odkrył prawo powszechnego ciążenia, jakby był jakimś geniuszem. A potem zaczął mieć te swoje wątpliwości. Boże, jeszcze kilka tygodni i chybabym musiała z niego zrezygnować i zacząć wszystko od początku, zanim kompletnie oszaleję.

– W końcu zrobił to, czego chciałaś – powiedziała Cassie. – Więc czemu z nim zerwałaś? Biedak jest zrozpaczony.

– Z tego samego powodu, dla którego detektyw Ryan zerwał z panią. Byłam już tak znudzona, że miałam ochotę wrzeszczeć. I wcale nie zrobił tego, czego od niego chciałam. Wszystko zepsuł. – Głos Rosalind był pełen zimnej furii i robił się coraz głośniejszy. – Spanikował i ukrył jej ciało… mógł wszystko popsuć. Mógł mnie wpakować w poważne kłopoty. Szczerze mówiąc, jest niewiarygodny. Musiałam mu nawet wymyślić historyjkę, którą miał opowiedzieć, żeby naprowadzić was na fałszywy trop, ale nawet tego nie potrafił porządnie zrobić.

– Facet w dresie? – spytała Cassie i usłyszałem napięcie pobrzmiewające w jej głosie, była gotowa do ataku w każdej chwili. – Opowiedział nam o tym. Tylko nie był zbyt przekonujący. Myśleliśmy, że robi wielką sprawę z błahostki.

– Więc rozumie pani, o czym mówię? Miał ją przelecieć, walnąć w głowę kamieniem i zostawić ciało gdzieś na wykopaliskach. Tego właśnie chciałam. Na litość boską, można by pomyśleć, że to dość proste nawet dla Damiena, ale nie. Nic nie potrafił zrobić dobrze. Boże, ma szczęście, że z nim zerwałam. Po tym jak wszystko zepsuł, powinnam była go wami poszczuć. Na wszystko sobie zasłużył.

I o to chodziło: mieliśmy wszystko, czego nam potrzeba. Z dziwnie bolesnym jękiem wypuściłem z płuc powietrze. Sam oparł się o ścianę i przejechał dłonią po włosach, O’Kelly zagwizdał.

– Rosalind Frances Devlin – powiedziała Cassie – aresztuję cię pod zarzutem zabójstwa Katharine Bridget Devlin siedemnastego sierpnia tego roku, w Knocknaree, w hrabstwie Dublin.

– Zabieraj łapy – warknęła Rosalind. Usłyszeliśmy przepychankę, chrzęst łamiących się pod stopami gałązek, a następnie hałas przypominający syczenie kota i coś pomiędzy trzaśnięciem a walnięciem, i gwałtowny wdech Cassie.

– Co jest, kurwa? – powiedział O’Kelly.

– Idź! – zawołał Sam. – Idź. – Ale ja już napierałem na drzwi i szukałem klamki.

Biegliśmy drogą w stronę bramy na osiedle, poślizgując się na zakrętach. Miałem najdłuższe nogi i z łatwością wyprzedziłem Sama i O’Kelly’ego. Wszystko zdawało się przepływać obok mnie w zwolnionym tempie, chwiejąca się brama i kolorowe drzwi, dzieciak na trójkołowym rowerku gapiący się z otwartymi ustami i starszy mężczyzna w aparacie ortopedycznym odwracający się w moją stronę, światło poranka – zdawało się ciepłe i przyjemne niczym miód – było boleśnie ostre po półmroku, a huk zamykanych przez kogoś drzwi furgonetki odbijał się echem w nieskończoność. Rosalind mogła złapać jakąś ostrą gałąź, kamień, rozbitą butelkę, tyle jest rzeczy, którymi można kogoś zabić. Nie czułem, żebym dotykał stopami chodnika. Przepłynąłem między słupkami i wpadłem na główną drogę, liście omiotły mi twarz, kiedy skręciłem na maleńką ścieżkę przy murze, wzdłuż której rosła wysoka, mokra trawa i gdzie widniały błotniste ślady stóp. Poczułem się tak, jakbym się rozpływał, jesienny wiatr chłodził mi żebra, miałem wrażenie, że za chwilę się uniosę.

Stały w rogu osiedla, gdzie pola dotykają ostatniego pasa lasu, a moje nogi zrobiły się jak z waty pod wpływem ulgi, gdy je zobaczyłem. Cassie trzymała Rosalind za nadgarstki – przypomniałem sobie, jak silne ma dłonie – ale Rosalind walczyła zaciekle, żeby ją dopaść. Kopała i usiłowała ją podrapać, widziałem, jak plunęła Cassie w twarz. Krzyczałem coś, ale chyba żadna z nich nie usłyszała.

Za plecami dały się słyszeć kroki i przebiegł obok mnie Sweeney, wyglądał jak zawodnik rugby, po drodze wyciągał kajdanki. Chwycił Rosalind za ramiona, obrócił ją i walnął o mur. Cassie złapała ją znienacka za włosy ściągnięte w koczek i po raz pierwszy zobaczyłem z ulgą, jak bardzo dziewczyna była wściekła: zapadłe policzki, wąskie usta zaciśnięte w uśmieszku pełnym nienawiści, oczy błyszczące i pozbawione wyrazu jak u lalki. Miała na sobie szkolny mundurek, bezkształtną granatową spódnicę i granatowy sweter z herbem na przodzie i z nieznanej przyczyny to właśnie ubranie wydało mi się najokropniejsze ze wszystkiego.