Выбрать главу

Cassie zachwiała się, oparła o drzewo i złapała równowagę. Kiedy odwróciła się do mnie, najpierw zobaczyłem jej oczy – ogromne i czarne. Potem ujrzałem krew, strumyki spływające po twarzy. Zachwiała się odrobinę i na ziemię pod jej stopami spadła jasna kropla.

Stałem zaledwie kilka metrów od niej, ale coś mnie powstrzymywało przed tym, żeby do niej podejść. Oszołomiona i wściekła, wyglądała jak pogańska kapłanka, która odprawiła jakiś bezlitosny rytuał, lecz wciąż pozostaje jeszcze gdzie indziej i z kimś innym i nie należy jej dotykać, aż da znak. Po plecach spłynęła mi strużka potu.

– Cassie – powiedziałem i wyciągnąłem do niej ręce. Miałem wrażenie, że za chwilę pęknie mi serce. – Och, Cassie.

Uniosła ręce i przez sekundę całe jej ciało poruszyło się w moją stronę. Potem sobie przypomniała. Spuściła ręce i odwróciła głową, rozejrzała się bez celu dokoła.

Sam odsunął mnie z drogi i niezgrabnie się obok niej zatrzymał.

– Boże, Cassie… – wydyszał. – Co ci zrobiła? Chodź tutaj.

Naciągnął rękaw koszuli i delikatnie ocierał jej policzek, drugą dłonią podtrzymując jej głowę.

– Au. Kurwa – powiedział Sweeney przez zaciśnięte zęby, gdy Rosalind nadepnęła mu na nogę.

– Podrapała mnie – odezwała się Cassie. Jej głos brzmiał okropnie, wysoko i upiornie. – Jezu, opluła. – Zetrzyj to ze mnie, zetrzyj to.

– Cii – szepnął Sam. – Cii. Już koniec. Świetnie sobie poradziłaś. Cii. – Objął ją i przytulił, a ona oparła głowę na jego ramieniu. Przez sekundę nasz wzrok, mój i Sama, się spotkał, potem on spojrzał na dłoń, którą głaskał jej włosy.

– Co się tu, do diabła, dzieje?! – zawołał za moimi plecami z obrzydzeniem O’Kelly.

***

Po umyciu twarz Cassie nie wyglądała tak źle, jak się początkowo wydawało. Paznokcie Rosalind zostawiły trzy szerokie, ciemne linie na policzku, ale mimo że tak mocno krwawiły, wcale nie były głębokie. Technik znał się na pierwszej pomocy i stwierdził, że szwy są niepotrzebne i Cassie ma szczęście, że Rosalind nie sięgnęła oka. Zaproponował, że przyklei jej na zadrapania opatrunek, lecz Cassie się nie zgodziła, nie chciała go zakładać do czasu, aż wrócimy do pracy i zdezynfekuje rany. Co jakiś czas jej ciałem wstrząsały dreszcze, technik stwierdził, że prawdopodobnie jest w szoku. O’Kelly ciągle wyglądał na zagubionego i lekko rozdrażnionego wydarzeniami dzisiejszego dnia, poczęstował ją landrynką.

– Cukier – wyjaśnił.

Wyraźnie było widać, że nie może prowadzić, więc zostawiła vespę tam, gdzie ją zaparkowała, i wróciła do pracy razem z nami, z przodu w furgonetce. Prowadził Sam. Rosalind usiadła z tyłu z resztą. Po tym jak Sweeney założył jej kajdanki, uspokoiła się, siedziała sztywna i obrażona, nie odzywając się ani słowem. Powietrze w samochodzie przepełnione było jej przesłodzonymi perfumami i czymś jeszcze, jakimś przejrzałym śladem zgnilizny, intensywnym i brudnym, choć pewnie tylko to sobie wyobraziłem. Widziałem po oczach, że gorączkowo myśli, ale jej twarz nic nie wyrażała, żadnego strachu, oporu czy złości, kompletnie nic.

Nim zdążyliśmy wrócić do pracy, O’Kelly’emu poprawił się humor i kiedy szedłem za nim i Cassie do pokoju obserwacyjnego, nawet nie próbował mnie odesłać.

– Ta dziewczyna przypomina mi kolesia ze szkoły – rzucił, kiedy czekaliśmy, aż Sam skończy przerabianie z Rosalind formularzy zgody i praw i przyprowadzi ją do pokoju przesłuchań. – Potrafił człowieka wykołować do niedzieli na sześć sposobów bez mrugnięcia okiem, a potem się odwracał i wszystkich przekonywał, że to wina tamtego. Świat roi się od szaleńców.

Cassie oparła się o ścianę, splunęła na zakrwawioną chusteczkę i wytarła nią policzek.

– Ona nie jest szalona – rzekła. Ręce ciągle jeszcze jej drżały.

– Tak się tylko mówi, Maddox – odparł O’Kelly. – Powinni ci opatrzyć ranę wojenną.

– Nic mi nie jest.

– No to w porządku. Miałaś co do niej rację. – Niezgrabnie poklepał ją po ramieniu. – Myślisz, że ona naprawdę wierzy, że truła siostrę dla jej własnego dobra?

– Nie. – Cassie rozłożyła chusteczkę, żeby znaleźć czysty fragment. – Wiara dla niej nie istnieje. Rzeczy są albo nie są prawdą, pasują jej, albo nie. Cała reszta się nie liczy. Mógłby pan jej podstawić wariograf, a ona przeszłaby przez badanie bez najmniejszego problemu.

– Powinna się zająć polityką. Czekaj, zaczynamy. – O’Kelly odwrócił głowę w stronę szyby, Sam właśnie wprowadzał Rosalind do pokoju przesłuchań. – Zobaczymy, jak z tym sobie poradzi. Będzie niezła zabawa.

Rosalind rozejrzała się po pomieszczeniu i westchnęła.

– Teraz chciałabym zadzwonić do rodziców – poinformowała Sama. – Powiedzieć im, żeby znaleźli mi prawnika, a następnie tu przyjechali. – Wyjęła z kieszeni swetra malutki długopisik i notes, zapisała coś na kartce, wyrwała ją i podała Samowi, jakby był chłopcem na posyłki. – To numer do domu. Z góry dziękuję.

– Zobaczysz się z rodzicami, kiedy skończymy rozmawiać – powiedział Sam. – Jeśli chcesz prawnika…

– Myślę, że jednak zobaczę ich trochę wcześniej. – Rosalind wygładziła spódnicę z tyłu i usiadła z lekkim grymasem niesmaku na plastikowym krześle. – Czy nieletni nie mają prawa do obecności rodzica lub opiekuna podczas przesłuchania?

Na chwilę wszyscy z wyjątkiem Rosalind zamarli, a ona w ramach sprzeciwu założyła nogę na nogę i uśmiechnęła się do Sama, delektując się wrażeniem, jakie wywarła.

– Przesłuchanie wstrzymane – grzecznie odezwał się Sam. Wziął ze stołu teczkę i wyszedł.

– Jezu Chryste – powiedział O’Kelly. – Ryan, chcesz mi powiedzieć, że…

– Może kłamać – wtrąciła Cassie. Bacznie wpatrywała się przez szybę, w dłoni z całych sił ściskała chusteczkę.

Serce mi stanęło na chwilę, ale zaraz zaczęło bić ze zdwojoną siłą.

– Oczywiście, że jest. Tylko na nią popatrzcie, nawet mowy nie ma, żeby była…

– Taa, jasne. Wiesz, ilu facetów wylądowało w więzieniu, bo tak myślało?

Sam otworzył drzwi do pomieszczenia obserwacyjnego tak mocno, że odbiły się od ściany.

– Ile lat ma ta dziewczyna? – zwrócił się do mnie.

– Osiemnaście – odparłem. W głowie mi się kręciło, wiedziałem, ale nie pamiętałem skąd. – Powiedziała mi…

– Słodki Jezu! I ty jej uwierzyłeś? – Nigdy wcześniej nie widziałem, żeby Sam stracił nad sobą panowanie i było to niesamowite. – Gdybyś spytał tę dziewczynę o wpół do trzeciej, która godzina, toby ci powiedziała, że jest trzecia, tylko po to, żeby zrobić ci mętlik w głowie. Nawet tego nie sprawdziłeś?

– I kto to mówi – warknął O’Kelly. – Wszyscy mogliście sprawdzić, mieliście na to wystarczająco dużo czasu, ale nie…

Sam go nie słyszał. Patrzył na mnie płonącym wzrokiem.

– Uwierzyliśmy ci, bo jesteś cholernym detektywem. Wysłałeś partnerkę na przeprawę, nawet nie zadając sobie trudu, by…

– Sprawdziłem! – krzyknąłem. – Sprawdziłem akta! – Ale zanim skończyłem mówić te słowa, zyskałem już bolesną pewność. Słoneczne popołudnie, dawno temu, przeglądałem akta z telefonem, który podtrzymywałem między brodą i ramieniem, a do ucha wrzeszczał mi O’Gorman, próbowałem rozmawiać z Rosalind i sprawdzić, czy jest dorosła i może obserwować rozmowę z Jessicą, wszystko w tym samym czasie (I musiałem być przekonany, pomyślałem, nawet wtedy musiałem być przekonany, że nie można jej ufać, bo niby czemu inaczej zawracałbym sobie głowę sprawdzaniem takiej drobnostki?). Znalazłem stronę z danymi rodziny i prześlizgnąłem się wzrokiem po dacie urodzenia Rosalind, odjąłem lata…