– A pani, pani Devlin? – spytała Cassie.
Margaret zajęta była darciem na strzępy chusteczki na kolanach; podniosła wzrok, posłuszna niczym dziecko.
– Jasne, wszystkie są wspaniałe – odparła. Jej gruby głos drżał. – Katy była… uwielbiana. Zawsze była spokojnym dzieckiem. Nie wiem, jak sobie bez niej poradzimy. – Jej usta zadrżały.
Żadne z nas nie spytało Rosalind ani Jessiki. Dzieci rzadko szczerze wypowiadają się na temat rodzeństwa w obecności rodziców, a kiedy dziecko raz skłamie, zwłaszcza dziecko tak małe i zagubione jak Jessica, kłamstwo utrwala się w jego pamięci, a prawda zaciera się gdzieś w tle. Później postaramy się otrzymać zgodę Devlinów, by porozmawiać z Jessicą i Rosalind – jeśli ma mniej niż osiemnaście lat – na osobności. Miałem przeczucie, że nie będzie to takie proste.
– Czy przychodzi wam na myśl ktoś, kto chciałby z jakiegokolwiek powodu skrzywdzić Katy? – spytałem.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Potem Jonathan odsunął krzesło i wstał.
– Jezu – rzekł. Nerwowo ruszał głową w przód i w tył niczym podrażniony byk. – Te telefony.
– Telefony? – spytałem.
– Chryste. Zabiję go. Powiedzieliście, że znaleźli ją na wykopaliskach?
– Panie Devlin? – wtrąciła się Cassie. – Proszę usiąść i opowiedzieć nam o telefonach.
Powoli skupił na niej wzrok. Usiadł, ale wciąż widziałem jego nieprzytomne spojrzenie i gotów byłem się założyć, że w myśli rozważał najlepszą drogę do wytropienia tego, kto wykonywał te telefony.
– Słyszeliście państwo o autostradzie, która ma przebiegać przez teren wykopalisk, prawda? Większość ludzi stąd jest przeciwna. Kilku jest zainteresowanych, bo wzrośnie wartość ich domów, jeśli trasa będzie przechodzić przez osiedle, ale większość nas… To miejsce powinno pozostać obiektem dziedzictwa kulturowego. Jest wyjątkowe i nasze, rząd nie ma prawa niczego niszczyć, o nic nas nawet nie pytając. Tutaj w Knocknaree prowadzimy kampanię: „Przesunąć autostradę" Ja jej przewodniczę, wszystko zacząłem. Pikietujemy przed budynkami rządu, piszemy listy do polityków, liczymy, że to coś da.
– Niezbyt wielki odzew? – spytałem. Rozmowa o sprawie działała na niego uspokajająco. I to mnie zaintrygowało: na pierwszy rzut oka przypominał uciskanego człowieczka, nie był typem, który mógłby poprowadzić wyprawę krzyżową, ale było w nim coś więcej, czego nie dostrzegało się gołym okiem.
– Myślałem, że to tylko biurokracja, przecież nigdy nie chcą przeprowadzać zmian. Ale telefony mnie zastanowiły… Pierwszy był późno w nocy; facet powiedział coś w stylu: „Ty głupi bydlaku, nie masz pojęcia, z kim zaczynasz". Pomyślałem, że wykręcił zły numer, odwiesiłem słuchawkę i wróciłem do łóżka. Dopiero po drugim przypomniałem sobie o tamtym i skojarzyłem je ze sobą.
– Kiedy był pierwszy telefon? – zainteresowałem się. Cassie notowała.
Jonathan spojrzał na Margaret; pokręciła głową, przecierając oczy.
– Chyba pod koniec kwietnia. Drugi był trzeciego czerwca, około wpół do pierwszej w nocy. – Zapisałem to. Katy – w naszej sypialni nie ma telefonu, jest w korytarzu, a ona ma lekki sen – odebrała pierwsza. Mówiła, że kiedy odebrała, ktoś zapytał: Jesteś córką Devlinów?, a ona odparła: Jestem Katy", na co on: „Katy, powiedz ojcu, żeby się odczepił od cholernej autostrady, bo wiem, gdzie mieszkacie". Wtedy wziąłem od niej słuchawkę, a on rzucił coś w rodzaju: „Ładną masz dziewczynkę, Devlin". Powiedziałem mu, żeby nigdy więcej nie dzwonił do mojego domu, i odłożyłem słuchawkę.
– Pamięta pan jego głos? – zapytałem. – Akcent, cokolwiek? Brzmiał znajomo?
Jonathan przełknął ślinę. Zawzięcie usiłował się skupić, trzymając się tematu, jakby to była ostatnia deska ratunku.
– Nic mi nie przypominał. Niemłody. Raczej wysoki. Akcent wiejski, ale nie taki, który mógłbym określić – nie Cork i nie Północny, nic wyróżniającego się. Brzmiał… myślałem, że może facet jest pijany.
– Były jeszcze jakieś telefony?
– Jeszcze jeden, kilka tygodni temu. Trzynastego lipca, o drugiej w nocy. Odebrałem. Ten sam facet powiedział „Nie Umiesz…”. – Spojrzał na Jessicę. Rosalind obejmowała ją ramieniem, uspokajająco kołysząc i szepcząc jej coś do ucha. – Devlin, nie umiesz, kurwa, słuchać? Ostrzegałem cię, żebyś zostawił pieprzoną autostradę w spokoju. Pożałujesz. Wiem, gdzie mieszka twoja rodzina".
– Zgłosił to pan na policję? – spytałem.
– Nie – odparł szorstko. Czekałem, aż poda powód, ale nie zrobił tego.
– Nie był pan zaniepokojony?
– Szczerze mówiąc – rzekł, a w jego oczach malowała się żałość, ale i wyzwanie – byłem zachwycony. Myślałem, że to oznacza, że gdzieś dotarliśmy. Kimkolwiek był, nie zawracałby sobie głowy dzwonieniem do mnie, gdyby kampania nie stanowiła prawdziwego zagrożenia. Ale teraz… – Nagle pochylił się w moją stronę, patrząc mi prosto w oczy, z pięściami przyciśniętymi do ciała. Musiałem się powstrzymać, by nie odsunąć się do tyłu. – Jeśli odkryjecie, kto dzwonił, powiedzcie mi. Powiedzcie mi. Chcę, żebyście mi to przyrzekli.
– Panie Devlin – odparłem – obiecuję, że zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by dowiedzieć się, kto to był i czy miał cokolwiek wspólnego ze śmiercią Katy, ale nie mogę…
– Przestraszył Katy – oznajmiła Jessica cicho zachrypniętym głosem. Jestem pewien, że wszyscy podskoczyliśmy. Byłem tak zaskoczony, jak gdyby to jeden z foteli włączył się do rozmowy; zaczynałem się zastanawiać, czy była autystyczna czy chora, czy jeszcze coś innego.
– Tak? – cicho odezwała się Cassie. – A co powiedziała?
Jessica patrzyła na nią, jakby nie rozumiała pytania. Jej wzrok znów zaczynał uciekać; wracała do swojego prywatnego świata otumanienia.
Cassie pochyliła się do przodu.
– Jessico, czy był ktoś, kogo Katy się bała?
Jessica pokręciła odrobinę głową i poruszyła ustami. Wyciągnęła chudą dłoń i złapała rękaw Cassie.
– Czy to prawdziwe? – wyszeptała.
– Tak, Jessico – łagodnie odezwała się Rosalind. Odczepiła dłoń siostry i mocniej ją do siebie przytuliła, głaszcząc po włosach. – Tak, Jessico, prawdziwe. – Ponad jej ramieniem Jessica wpatrywała się w przestrzeń niewidzącym wzrokiem.
Nie mieli w domu dostępu do Internetu, co eliminowało przygnębiającą ewentualność związaną z psycholami z czatu. Nie mieli także systemu alarmowego, ale wątpiłem, czy to w ogóle miałoby jakiekolwiek znaczenie – Katy nie została porwana z łóżka przez jakiegoś włamywacza. Znaleźliśmy ją kompletnie i starannie ubraną w strój wyjściowy – tak, zawsze była zorganizowana, powiedziała Margaret; nauczyła się tego od swojej nauczycielki baletu, którą uwielbiała. Zgasiła światło w pokoju i czekała, aż rodzice zasną, a wtedy, w którymś momencie w nocy lub wczesnym rankiem, wstała i ubrała się, a następnie gdzieś wyszła. Klucz od domu znajdował się w jej kieszeni, miała zamiar wrócić.
I tak przeszukaliśmy jej pokój, częściowo w poszukiwaniu jakichś wskazówek, gdzie mogła pójść, a częściowo z powodu brutalnej i oczywistej możliwości, że to Jonathan lub Margaret ją zabili, a następnie wszystko upozorowali, tak by wyglądało, że wyszła z domu cała i zdrowa. Dzieliła pokój z Jessicą. Okno było za małe, a żarówka zbyt słaba, co dodatkowo przyczyniało się do przyprawiającego o gęsią skórkę uczucia, jakie wywoływał we mnie ten dom. Ściana po stronie Jessiki, trochę niesamowita, pokryta była słonecznymi, idyllicznymi reprodukcjami: pikniki impresjonistyczne, wróżki autorstwa Rackhama, pejzaże z weselszych części Tolkiena („Ja jej je podarowałam – odezwała się od drzwi Rosalind. – Prawda, kochanie?". Jessica skinęła głową, nie odrywając wzroku od butów). Ściana Katy, co mniej zaskakiwało, związana była wyłącznie z baletem: zdjęcia Barysznikowa i Margot Fonteyn, które wyglądały na wycięte z programów telewizyjnych, zdjęcie Pawłowej z gazety codziennej, list potwierdzający przyjęcie do Królewskiej Szkoły Baletowej; dość ładny szkic ołówkiem młodej tancerki z dedykacją: „Dla Katy, 21/03/03. Sto lat! Całusy, Tato" nagryzmoloną w rogu tekturowej oprawki.