Выбрать главу

– Bez komentarza – odparłem automatycznie. Właśnie w tym momencie uświadomiłem sobie, co przypominał mi głaz oraz głębokie wyżłobienie przy krawędzi: stoły do autopsji w kostnicy, z wyżłobieniami, którymi spływała krew. Byłem tak zajęty zastanawianiem się, czy pamiętam kamień z roku tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego czwartego, że nawet do głowy mi nie przyszło, że widziałem go kilka miesięcy wcześniej. Jezu.

W końcu reporterzy poddali się i rozeszli. Cassie siedziała na schodach szopy ze znaleziskami, wtapiając się w krajobraz i obserwując otoczenie. Kiedy zobaczyliśmy, jak wielka dziennikarka podchodzi do Marka, który właśnie wyszedł z kantyny i zmierzał w stronę szop, wstała i ruszyła w ich stronę, upewniając się, że Mark ją widzi. Dostrzegłem, jak ich spojrzenia się spotkały ponad ramieniem reporterki; po minucie z rozbawieniem pokręciła głową i zostawiła ich w spokoju.

– O co chodziło? – spytałem, wyciągając klucz do szopy ze znaleziskami.

– Robi jej wykład na temat wykopalisk – powiedziała Cassie, otrzepując tył dżinsów i uśmiechając się. – Za każdym razem, kiedy próbuje zadać pytanie na temat zwłok, mówi „chwileczkę" i dalej ciągnie o tym, jak to rząd ma zamiar zniszczyć najważniejsze odkrycie od czasów Stonehenge albo zaczyna opisywać zabudowania wikingów. Chętnie zostałabym popatrzeć; zdaje się, że nareszcie trafiła na godnego siebie przeciwnika.

***

Reszta archeologów nie miała wiele do dodania, poza Rzeźbiarzem, który miał na imię Sean, i uważał, że powinniśmy wziąć pod uwagę działalność wampira. Otrzeźwiał, kiedy pokazaliśmy mu zdjęcie ofiary, ale chociaż podobnie jak inni kilka razy widział Katy albo być może Jessicę w pobliżu wykopalisk – czasami z innymi dzieciakami w jej wieku, niekiedy ze starszą dziewczyną, która odpowiadała opisowi Rosalind – nie widział nikogo podejrzanego, kto by ją obserwował. Żaden z nich nie widział nic podejrzanego, chociaż Mark dodał:

– Poza politykami, którzy pojawiają się tutaj, żeby sobie zrobić zdjęcie na tle dziedzictwa kulturowego zanim je zlikwidują. Chcecie ich opisy? – Nikt także nie pamiętał mężczyzny w dresie, co wzmocniło moje podejrzenia, że był to albo zupełnie normalny facet z osiedla na spacerze, albo wymyślony przyjaciel Damiena. W każdym śledztwie zdarzają się ludzie, przez których marnuje się ogromną ilość czasu, ponieważ czują nieodpartą potrzebę, by podzielić się tym, co, jak uważają, chcemy usłyszeć.

Archeolodzy z Dublina – Damien, Sean i kilkoro pozostałych – byli w domach w poniedziałkowy i wtorkowy wieczór; reszta siedziała w wynajętym domu, kilka kilometrów od wykopalisk. Hunt, który wyraża się zrozumiale na temat wszystkiego, co ma związek z archeologią, był w domu w Lucan razem z żoną. Potwierdził teorię grubej reporterki na temat głazu, na którym porzucono ciało Katy, a który był ołtarzem ofiarnym z epoki brązu.

– Naturalnie, nie mamy pewności, czy ofiary były składane z ludzi czy ze zwierząt, chociaż… hm… kształt kamienia z pewnością wskazuje, że mogły być ludzkie. Odpowiednie wymiary, prawda. Bardzo rzadki artefakt. Dowodzi, że to wzgórze było miejscem o ogromnym znaczeniu religijnym w epoce brązu. Co za strata… ta droga.

– Czy znalazł pan jeszcze coś, co by mogło tego dowodzić? – spytałem. Gdyby tak było, wybuchłaby wrzawa w mediach.

Hunt rzucił mi zranione spojrzenie.

– Brak dowodów nie jest dowodem na nieistnienie czegoś – zwrócił się do mnie pouczająco.

Był naszym ostatnim świadkiem. Kiedy zbieraliśmy swoje rzeczy, do drzwi szopy zapukał młody technik i wcisnął przez szparę głowę.

– Cześć. Sophie kazała wam powiedzieć, że kończymy na dziś i jest jeszcze jedna rzecz, która może was zainteresować.

Zapakowali już znaki i zostawili w spokoju ołtarz, na pierwszy rzut oka całe stanowisko wyglądało na opuszczone; reporterzy dawno się już wynieśli, a archeolodzy, poza Huntem, który gramolił się do zabłoconego, czerwonego forda fiesty, pojechali do domów. Wyszliśmy spośród szop i dostrzegłem biały błysk pomiędzy drzewami.

Rutynowe przesłuchania pozwoliły mi uspokoić nerwy (Cassie nazywa te wstępne, środowiskowe przesłuchania etapem nic: nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał, nikt nic nie zrobił), ale i tak gdy weszliśmy do lasu, czułem, jak po krzyżu przebiega mi dreszcz. Nie wywołał go strach, raczej nagły przebłysk czujności, podobny do tego, kiedy ktoś cię budzi, wymawiając twoje imię, albo kiedy obok przelatuje nietoperz, ale za wysoko, by go usłyszeć. Poszycie było gęste i miękkie, pod stopami zapadały się warstwy latami spadających liści, a drzewa rosły wystarczająco gęsto, by filtrować światło, zmieniając je w niepokojącą zieloną poświatę.

Sophie i Helen czekały na nas w malutkiej przesiece, około dziewięciuset metrów w głębi lasu.

– Zostawiłam to tak, jak jest, żebyście mogli zobaczyć – powiedziała Sophie – ale chcę wszystko spakować, zanim zacznie się ściemniać. Nie mam zamiaru montować sprzętu oświetleniowego.

Ktoś tu obozował. Pomiędzy ostrymi gałęziami wycięto miejsce na śpiwór, a warstwy liści zostały ugniecione; kilka metrów dalej, na szerokim kręgu gołej ziemi, widać było resztki ogniska. Cassie gwizdnęła.

– Czy to miejsce zabójstwa? – spytałem bez wielkiej nadziei; gdyby tak było, Sophie przerwałaby nam przesłuchania.

– Bez szans – odparła. – Przeszukaliśmy całość pod kątem obecności odcisków palców: brak śladów walki i ani kropli krwi – obok ogniska jest duża plama, coś wylano, nie krew, sądząc po zapachu, jestem pewna, że czerwone wino.

– Ekskluzywny biwakowicz – powiedziałem, unosząc brwi. Wyobraziłem sobie jakiegoś beztroskiego bezdomnego, ale siła rynku sprawia, że „wino" w Irlandii to termin metaforyczny: przeciętny kloszard alkoholik wybiera mocny cydr albo tanią wódkę. Przelotnie pomyślałem o parze chcącej przeżyć przygodę albo po prostu niemającej gdzie pójść, ale odciśnięty ślad wskazywał na jedną osobę. – Znaleźliście coś jeszcze?

– Będziemy przeszukiwać zarośla, na wypadek gdyby ktoś palił zakrwawione ubrania albo coś w tym rodzaju, ale las wygląda na pusty. Odkryliśmy ślady butów, pięć niedopałków i to. – Sophie podała mi torbę z zamknięciem, opisaną mazakiem. Podniosłem ją do migotliwego światła, a Cassie podeszła, by spojrzeć mi przez ramię: jeden długi, jasny i kręcony włos. – Leżał w pobliżu ogniska – dodała Sophie i przycisnęła kciukiem zatyczkę mazaka.

– Da się określić, kiedy ostatnio ktoś biwakował w tym miejscu? – zapytała Cassie.

– Popiół jest suchy. Sprawdzę pogodę i opady na tym obszarze, ale tam gdzie ja mieszkam, padało w poniedziałek rano, a to zaledwie trzy kilometry stąd. Ktoś tu był albo dziś w nocy, albo w poprzednią noc.

– Mogę zobaczyć niedopałki? – spytałem.

– Proszę bardzo – odparła Sophie. Wyjąłem z torby maskę i pincetę i przykucnąłem obok jednego ze znaków w pobliżu ogniska. Niedopałek pochodził ze skręta, był wąski i wypalony prawie do samego końca; ktoś oszczędnie obchodził się z tytoniem.

– Mark Hanly pali skręty – powiedziałem, wstając. – I ma długie, jasne włosy.

Spojrzeliśmy na siebie z Cassie. Było już po szóstej, O’Kelly pewnie za chwilę będzie dzwonił, domagając się sprawozdania, a rozmowa, którą powinniśmy przeprowadzić z Markiem, przypuszczalnie chwilę zajmie, nawet przy założeniu, że uda nam się wyjść z bocznych dróg i znaleźć dom archeologów.

– Zapomnij, porozmawiamy z nim jutro – powiedziała Cassie. – Po drodze chciałabym się zobaczyć z nauczycielką baletu. Poza tym umieram z głodu.

– Czuję się, jakbym miał psiaka – powiedziałem do Sophie. Helen wyglądała na zaskoczoną.

– Tak, ale rodowodowego – wesoło odparła Cassie.