Выбрать главу

Podszedłem do okna i ostrożnie odsunąłem na centymetr zasłonę. Osiedle, na którym mieszkam, składa się z identycznych bloków wybudowanych wokół malutkiego trawiastego skwerku z paroma żelaznymi ławkami, co agenci nieruchomości zazwyczaj nazywają terenem rekreacyjnym, chociaż nikt z niego nie korzysta (para z mieszkania na parterze kilka razy urządziła wieczorne przyjęcia koktajlowe al fresco, ale ludzie narzekali na hałas i zarządca umieścił irytujący zakaz w holu). Białe światło lamp nadawało ogrodowi upiorną, nocną poświatę. Było pusto; ukośne cienie w kątach kładły się zbyt nisko, żeby kogokolwiek ukryć. Znów dał się słyszeć krzyk, wysoki i mrożący krew w żyłach, gdzieś bardzo blisko, a mnie po krzyżu przebiegł atawistyczny dreszcz.

Czekałem, lekko drżąc w zimnym powietrzu, które płynęło od strony okna. Po kilku minutach w ciemnościach coś się poruszyło, ciemniejsze od czarnego tła, a potem wyszło na trawę: był to duży wilczur, zaniepokojony ponownie zawył i przez chwilę wyobrażałem sobie, że czuję jego dziki, obcy zapach. Potem kłusem przebiegł przez trawę i zniknął w bramie frontowej, przedostając się między barierkami sprawnie niczym kot. Słyszałem, jak jego wycie rozmywa się w ciemności.

Byłem ogłuszony, na wpół śpiący i czułem jeszcze resztki adrenaliny, a w ustach paskudny posmak; miałem ochotę na coś zimnego i słodkiego. Poszedłem do kuchni poszukać soku. Heather, podobnie jak ja, czasem ma kłopoty ze snem i ze zdumieniem zauważyłem, że wręcz mam nadzieję, że jeszcze nie śpi i będzie miała ochotę ponarzekać na cokolwiek, ale ze szpary pod drzwiami jej sypialni nie wydobywało się światło. Nalałem sobie szklankę soku pomarańczowego i przez długą chwilę stałem przed otwartą lodówką, przyciskając szklankę do skroni i lekko się kołysząc w migoczącym świetle neonu.

***

Rano padał deszcz. Wysłałem wiadomość do Cassie, że po nią przyjadę – „Kosiarka" ma tendencję do ataków katatonii podczas wilgotnej aury. Kiedy zatrąbiłem pod jej mieszkaniem, zbiegła na dół ubrana w płaszczyk Misia Paddingtona, z termosem kawy w ręce.

– Dzięki Bogu, że wczoraj nie padało – powiedziała. – Żegnajcie, dowody.

– Popatrz na to. – Wręczyłem jej akta Jonathana Devlina.

Usiadła ze skrzyżowanymi nogami na miejscu pasażera i czytała, od czasu do czasu podsuwając mi termos.

– Pamiętasz tych chłopaków? – spytała, gdy skończyła.

– Ledwo, ale to był niewielki teren, a trudno przegapić miejscowych młodocianych przestępców.

– Wydawali ci się niebezpieczni?

Zastanowiłem się przez chwilę, gdy toczyliśmy się wzdłuż Northumberland Road.

– Zależy, co przez to rozumiesz. Mieliśmy się przed nimi na baczności, ale myślę, że głównie ze względu na ich pozę, nie dlatego że coś nam mogli zrobić. Pamiętam, że tak naprawdę to byli wobec nas dość tolerancyjni. Nie wyobrażam ich sobie jako sprawców zniknięcia Petera i Jamie.

– Kim były dziewczyny? Zostały przesłuchane?

– Jakie dziewczyny?

Cassie przewróciła kartki z powrotem do zeznania pani Fitzgerald.

– Powiedziała „migdalili się". Można założyć, że były tam też dziewczyny.

Oczywiście miała rację. Nie byłem zbyt pewien dokładnej definicji „migdalenia się", ale bez wątpienia, gdyby Jonathan Devlin i jego kumple robili to między sobą, wywołałoby to dość sporo komentarzy.

– Nie ma ich w aktach – powiedziałem.

– A ty. Pamiętasz coś?

W dalszym ciągu byliśmy na Northumberland Road. Deszcz bębnił w okna tak mocno, że wyglądało, jakbyśmy byli pod wodą. Dublin został zaprojektowany dla pieszych i powozów, a nie samochodów; pełno w nim malutkich i krętych średniowiecznych uliczek, godziny szczytu trwają od siódmej rano do ósmej wieczorem, a pierwszy atak złej pogody natychmiast zamienia całe miasto w jeden wielki korek. Żałowałem, że nie zostawiliśmy Samowi wiadomości.

– Tak myślę – powiedziałem w końcu. Było to bardziej wrażenie niż wspomnienie: pudrowe pastylki cytrynowe, dołeczki, kwiatowe perfumy. Metallica i Sandra siedzą na drzewie… – Jedna z nich mogła mieć na imię Sandra. – Na dźwięk tego imienia skręciło mnie w środku, na podniebieniu poczułem gryzący posmak podobny do strachu czy wstydu – ale nie potrafiłem powiedzieć dlaczego.

Sandra: okrągła twarz i obfity biust, chichot i wąskie spódnice typu ołówek, które podjeżdżały do góry, kiedy siadała na murze. Wydawała nam się bardzo dorosła i światowa; musiała mieć z siedemnaście czy osiemnaście lat. Częstowała nas słodyczami z papierowej torebki. Czasem była tam jeszcze jedna dziewczyna, wysoka, z dużymi zębami i mnóstwem kolczyków – może Claire? Clara? Sandra pokazała Jamie, jak malować rzęsy, korzystając z małego lusterka w kształcie serca. Później Jamie nie mogła przestać mrugać, jakby powieki zrobiły się inne, ciężkie.

– Ładnie wyglądasz – powiedział Peter. Jamie twierdziła, że jej się nie podoba. Zmyła tusz w rzece i wytarła czarne obręcze upodabniające ją do misia pandy brzegiem podkoszulka.

– Zielone światło – cicho odezwała się Cassie.

Przemieściłem się do przodu kilka kolejnych metrów.

***

Zatrzymaliśmy się przy kiosku ruchu, a Cassie wybiegła i kupiła gazety, żebyśmy wiedzieli, z czym mamy do czynienia. Katy Devlin była na pierwszych stronach wszystkich gazet, które zdawały się skupiać na powiązaniach jej ojca z autostradą – „Córka lidera protestu w Knocknaree zamordowana" i tego typu rzeczy. Duża reporterka tabloidu (jej historia została opatrzona nagłówkiem: MORD NA WYKOPALISKACH, tylko krok dzielił gazetę od procesu o zniesławienie) dorzuciła kilka nieśmiałych odnośników do ceremonii druidów, ale trzymała się z dala od satanistycznej histerii na wielką skalę; najwyraźniej czekała, żeby sprawdzić, z której strony wieje wiatr. Miałem nadzieję, że O’Kelly dobrze wykona zadanie. Nikt dzięki Bogu nie wspomniał o Peterze i Jamie, ale wiedziałem, że to tylko kwestia czasu.

Sprawę McLoughlina (tę, nad którą pracowaliśmy w chwili otrzymania wezwania: chodziło o dwóch wstrętnych, bogatych dzieciaków, którzy skopali rówieśnika na śmierć, kiedy wepchnął się im do kolejki po nocną taksówkę) oddaliśmy Quigleyowi i jego świeżemu partnerowi McCannowi i poszliśmy poszukać pokoju operacyjnego. Są one zwykle za małe i zawsze jest na nie popyt, ale sprawy dzieci mają pierwszeństwo. Do tego czasu zdążył się już pojawić Sam – jego też zatrzymały korki; mieszka gdzieś w Westmeath, kilka kilometrów za miastem, co jest najbliższą możliwą lokalizacją, na jaką stać nasze pokolenie – więc zgarnęliśmy go i wprowadziliśmy w całość zagadnienia i oficjalną wersję na temat spinki, równocześnie przygotowując pokój operacyjny.

– O Jezu – powiedział, kiedy skończyliśmy. – Tylko nie mówcie, że to rodzice.

Każdy detektyw ma typ sprawy, który jest ponad jego siły, kiedy zbroja wypraktykowanej profesjonalnej obojętności okazuje się krucha i niegodna zaufania. Cassie, choć nikt o tym nie wie, śnią się koszmary o morderstwach i gwałtach; ja, prezentując wyjątkowy brak oryginalności, mam poważny problem z zamordowanymi dziećmi; a najwyraźniej zabójstwa w rodzinach napędzały stracha Samowi. Ta sprawa mogła się okazać doskonała dla całej naszej trójki.

– Nie mamy pojęcia – odparła Cassie, w ustach cały czas trzymała zatyczkę od mazaka; gryzmoliła harmonogram ostatniego dnia Katy na białej tablicy. – Będziemy wiedzieć więcej, kiedy Cooper przyśle wyniki autopsji, ale na razie niczego nie wykluczamy.

– Nie potrzebujemy cię, żebyś sprawdzał rodziców – powiedziałem. Właśnie po drugiej stronie tablicy przyklejałem niebieską plasteliną zdjęcia miejsca przestępstwa. – Chcemy, żebyś zajął się wątkiem autostrady – wyśledził telefony do Devlina, sprawdził, kto jest właścicielem gruntów wokół tego miejsca, komu zależy, żeby powstała tam autostrada.