W połowie drogi przypomniałam też sobie, że na poniedziałek ma przygotować wypracowanie z socjologii wampirów. Wprawdzie Neferet zwolniłaby mnie z większości zadać z tego przedmiotu dla trzeciego formatowania, bym mogła się skupić na tekstach przeznaczonych dla starszych słuchaczy, ale to się kłóciło z moim usiłowaniem, żeby pozostać „normalną” (zresztą, co to w ogóle znaczy: być normalną, skoro jestem jeszcze nastolatką i do tego adeptką w szkole wampirów?). W takim razie na pewno zabiorę się do pisania, jak reszta klasy. Pośpiesznie więc skręciła do macierzystej klasy, gdzie znajdowała się moja szafka, a w niej wszystkie podręczniki. Był to także pokój Neferet, ale zostawiłam ją przecież w sali jadalnej, gdzie wraz z innymi nauczycielami sączyła wino, przynajmniej teraz nie żywiłam żadnych obaw, że przypadkiem posłyszę coś straszliwego.
Sala jak zwykle pozostawała otwarta. Po co zakładać jakiekolwiek zamki, skoro każdy i tak trząsł się ze strachu prze intuicją dorosłych wampirów? W sali było ciemno, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Zaledwie od miesiąca byłam Naznaczona, a już widziałam równie dobrze jak w świetle. A nawet lepiej. Jasne światło mnie razi, a blask słońca jest nie do zniesienia.
Z pewnym wahaniem otwierałam szafkę, uświadamiając sobie, że od miesiąca nie widziałam słońca. I nawet o tym nie myślałam. Czy to nie dziwne?
Właśnie rozpamiętywałam dziwne zmiany, jakie zaszły w moim życiu, kiedy nagle zauważyłam kartkę papieru przylepioną taśmą do wewnętrznej strony mojej szafki. Wzbudzony jej otwarciem przeciąg spowodował, ze kartka zatrzepotała. Wygładziłam ją ręką, a widząc, co to jest, doznałam niemal szoku.
To był wiersz. Krótki, zapisany ładną kursywą. Przeczytałam go raz i drugi, zauważyłam, że to haiku.
Budzi się starożytna królowa
Poczwarka jeszcze nie wykluta.
Kiedy rozwiniesz skrzydła?
Pogładziłam litery. Wiedziałam kto je napisał. Istniała tylko jedna logiczna odpowiedź. Serce mi się ścisnęło, gdy wypowiedziałam jego imię: Loren.
– Mówię poważnie, Stevie Rae. Musisz mi przyrzec, że nikomu nie powiesz o tym, co teraz ode mnie usłyszysz. Dosłownie: nikomu. Zwłaszcza Damienowi czy Bliźniaczkom.
– Słowo, Zoey, możesz mi wierzyć. Powiedziałam, że przyrzekam. Co mam jeszcze zrobić? Upuścić sobie krwi?
Nie odezwałam się na to.
– Zoey, naprawdę możesz mi zaufać. Obiecuję dotrzymać słowa.
Przyglądałam się uważnie swojej najlepszej przyjaciółce. Musiałam z kimś porozmawiać, i to z kimś, kto nie był wampirem. Wejrzałam w głąb siebie, by zapytać swojej intuicji, jak radziła mi Neferet. I zobaczyłam, że Stevie Rae jest odpowiednią osobą. To był bezpieczny wybór.
– Nie gniewaj się. Wiem, że mogę ci wierzyć. Tylko że… Sama nie wiem. Dziwne rzeczy się dzisiaj wydarzyły.
– Jeszcze dziwniejsze niż te, które codziennie nam się przytrafiają?
– Właśnie. Loren Blake przyszedł dzisiaj do biblioteki akurat wtedy, kiedy ja tam przebywałam. Był pierwszą osobą, z którą rozmawiałam na temat rady starszych i moich nowych pomysłów co do Cór Ciemności.
– Loren Blake? Ten najprzystojniejszy z wampirów, jaki kiedykolwiek istniał? Rany koguta. Zaczekaj, muszę usiąść z wrażenia. – Stevie Rae klapnęła na łóżko.
– Ten, właśnie ten.
– Nie do wiary, że do tej pory nie pisnęłaś ani słówka na ten temat. Jak wytrzymałaś?
– Czekaj, to jeszcze nie wszystko. On… on mnie dotknął. I to więcej niż jeden raz. Prawdę mówiąc, spotkałam się z nim dzisiaj nie tylko ten jeden raz. Sam na sam. I wydaje mi się, że napisał dla mnie wiersz.
– Co?!
– Aha. Najpierw sądziłam, że to wszystko było zupełnie niewinne, jakoś inaczej to oceniałam. W bibliotece po prostu rozmawialiśmy o moich pomysłach dotyczących najbliższej przyszłości Cór Ciemności. Nie miało to większego znaczenia. Ale potem Loren dotknął mojego Znaku.
– Którego? – zapytała Stevie Rae. Jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia, miałam wrażenie, że za chwilę ciekawość ją rozsadzi.
– Tego na twarzy. Ale to było później.
– Co to znaczy: później?
– Bo kiedy skończyłam oporządzać Persefonę, nie śpieszyłam się z powrotem do internatu. Poszłam się przejść pod zachodni mur. I tam spotkałam Lorena.
– Daj spokój, coś takiego! I co dalej?
– Chyba ze sobą flirtowaliśmy.
– Chyba?!
– Uśmiechaliśmy się do siebie, żartowaliśmy.
– No to flirtowaliście. O rany, on jest cudowny!
– Mnie to mówisz? Kiedy on się uśmiecha, zapiera mi dech w piersi. Jeszcze do tego on dla mnie deklamował wiersz! – dodałam. – To było haiku, które pewien poeta napisał, patrząc na swoją ukochaną nagą w blasku księżyca.
– Ty chyba żartujesz! – Stevie Rae zaczęła się wachlować rozgrzana z wrażenia. – Ale mówiłaś, żeście się dotykali.
Nabrałam haust powietrza do płuc.
– Nie wiem co o tym myśleć. Bo najpierw wszystko szło gładko. Jak już mówiłam, śmieliśmy się i rozmawialiśmy. Potem powiedział, że przyszedł tutaj, bo szukał natchnienia do napisania haiku…
– Niesamowicie romantyczne!
Skinęłam głową i mówiłam dalej:
– Tak. W każdym razie powiedziałam mu, ze wobec tego nie chcę mu przeszkadzać i płoszyć natchnienia, na co on, że natchnienie przynosi mu więcej rzeczy niż tylko sama noc. I zapytał, czybym nie chciała być jego natchnieniem.
– Ja cię kręcę!
– Tak też sobie pomyślałam.
– Oczywiście odpowiedziałaś mu, że z przyjemnością staniesz się jego natchnieniem.
– Oczywiście.
– No i… – Stevie Rae nie mogła się doczekać dalszego ciągu.
– No i zapytał mnie, czybym mu nie pokazała swojego Znaku, tego na ramionach i na plecach.
– Nie mów!…
– Mówię.
– Rany, ja bym natychmiast zdarła z siebie koszulę, aniby się obejrzał!
Roześmiałam się.
– Nie ściągnęłam z siebie koszuli, ale zsunęłam z ramion kurtkę. Właściwie to on mi w tym pomógł.
– Chcesz powiedzieć, że Loren Blake, poeta pierwszy wśród wampirów, najprzystojniejszy samiec, jakiego kiedykolwiek ziemna nosiła, pomógł ci zdjąć kurtkę niczym staroświecki dżentelmen?
– Tak, dokładnie tak to wyglądało. – Zademonstrowałam to, zsuwając kurtkę do łokcia. – A potem nie wiem, co się ze mną stało, ale nagle przestałam być onieśmieloną nastolatką, która nie wie, jak się zachować, tylko specjalnie dla niego zsunęłam ramiączka topu. O, tak. – Teraz dla Stevie Rae zsunęłam ramiączka skąpej bluzeczki, odsłaniając ramiona, plecy i spory kawałek biustu (ponownie gratulując sobie, ze nałożyłam porządny, czarny biustonosz). – Wtedy dotknął mnie po raz drugi.
– Gdzie cię dotknął?
– Wodził palcem po moim Znaku na ramionach i plecach. Powiedział że wyglądam jak starożytna królowa wampirów i zadeklamował dla mnie wiersz.
– Ja cię kręcę – znów powiedziała Stevie Rae.
Klapnęłam na łóżko, jak Stevie Rae przed chwilą, i podciągnęłam ramiączka topu.
– Przez chwilę sama byłam tym oszołomiona. Kontaktowaliśmy się ze sobą to pewne. Niewiele brakowało a by mnie pocałował. Wiem, że miał na to ochotę, naprawdę. I nagle ni stąd ni zowąd wszystko się zmieniło. Raptem zrobił się tylko uprzejmy i oficjalny, grzecznie mi podziękował za pokazanie Znaku, po czym odszedł.