– Specjalnie się temu nie dziwię.
– A ja się dziwię, i to cholernie się dziwię. Bo jak to, w jednej chwili patrzy mi w oczy i daje wyraźnie do zrozumienia, ze mnie pragnie, a w następnej zachowuje się jak gdyby nigdy nic?
– Zoey, ty jesteś uczennicą, a on nauczycielem. To szkoła wampirów i mnóstwo rzeczy wygląda inaczej niż w normalnej szkole średniej, ale pewne rzeczy się nie zmieniają, jak na przykład to, że nauczyciele nie mogą zbliżać się do uczennic.
Przygryzłam wargi.
– On jest nauczycielem w niepełnym wymiarze czasu.
Stevie Rae wzniosła oczy do nieba.
– No i co z tego?
– To jeszcze nie wszystko. Właśnie znalazłam w swojej szafce jego wiersz. – Podałam jej arkusik papieru z zapisanym wierszem haiku.
Stevie Rae gwizdnęłam przeciągle.
– Rany koguta! Ależ to romantyczne! Ja się zabiję! Ale powiedz mi, jak on dotykał twojego Znaku?
– A jak myślisz? Palcem. Wodził palcem po konturach. – Nadal czułam jego gorący oddech na swojej skórze.
– Deklamował dla ciebie poezje, dotykał twojego Znaku, napisał dla ciebie wiersz… – Westchnęła rozmarzona. – Niczym Romeo i Julia przeżywający zakazaną miłość. – Nagle wyprostowała się na łóżku, jakby otrzeźwiała. – A co z Erikiem?
– Jak to co?
– Zoey, przecież to twój chłopak.
– Oficjalnie nie jest moim chłopakiem – nieśmiało zaprotestowałam.
– O rany, Zoey, a co biedak ma zrobić, żeby stać się oficjalnym chłopakiem? Paść na kolana? Przecież wszyscy wiedzą, że od miesiąca umawiacie się ze sobą i stanowicie parę.
– Wiem – przyznałam żałośnie.
– Czy Loren podoba ci się bardziej niż Erik?
– Nie. Tak. Cholera, nie wiem. Loren to całkiem inna sprawa. Loren jest jakby z innej planety. Nie sądzę, byśmy mogli się umawiać, ani nic z tych rzeczy. – Właściwie nie byłam tego pewna, bo może coś z tych innych rzeczy jednak byłoby możliwe. Może moglibyśmy się spotykać po kryjomu. Tylko czy ja tego chcę?
Jakby czytając w moich myślach, Stevie Rae powiedziała:
– Mogłabyś się wymknąć na spotkanie z nim.
– Śmieszne. Jemu to pewnie nawet nie przyszło do głowy. – Ale gdy to mówiłam, przypomniałam sobie żar bijący od niego i pożądanie widoczne w jego ciemnych oczach.
– A jeśli przyszło? – Stevie Rae przyglądała mi się uważnie. – Wiesz, że różnisz się od nas. Nikt przedtem nie został tak Naznaczony jak ty. Nikt też nie reagował na żywioły tak jak ty. W takim razie zasady nas obowiązujące ciebie mogą nie dotyczyć.
Znów poczułam ucisk w żołądku. Od pierwszego dnia swojej bytności w Domu Nocy starałam się ze wszystkich sił wtopić w otoczenie, być jak inni. Naprawdę chciała, by to nowe miejsce stało się moim domem, a przyjaciele rodziną. Nie chciałam być odmieńcem, nie chciałam też podlegać innym zasadom. Potrząsnęłam głową i odpowiedziałam z trudnością:
– Stevie Rae, nie chcę, żeby tak było. Chcę być normalna.
– Wiem – przyznała Stevie Rae łagodnym tonem – Ale ty jesteś inna. Wszyscy to wiedzą. A powiedz sama: czy nie chcesz się podobać Lorenowi?
Westchnęłam ciężko.
– Sama nie wiem czego chcę. Ale jednego jestem pewna: nie chcę, by ktokolwiek dowiedział się o mnie i o Lorenie.
– Mam zapieczętowane usta. – Zwariowana Oklahomianka odegrała całą pantomimę z zamykaniem ust na zamek i wyrzucaniem kluczyka za siebie. – Nikt nie wyciśnie ze mnie ani słówka – wybełkotała półgębkiem, niby to nie mogąc otworzyć ust.
– Czekaj, coś mi się przypomniało. Przecież Afrodyta widziała, jak Loren mnie dotykał.
– To ta czarownica szła za tobą pod mur? – zapytała Stevie Rae z niedowierzaniem.
– Nie, tam nas nikt nie widział. Afrodyta weszła do centrum informacji akurat wtedy, gdy on gładził mnie po twarzy.
– O cholera!
– Masz rację: cholera! Ale powiem ci cos jeszcze. Pamiętasz, jak opuściłam początek lekcji hiszpańskiego, bo chciałam pójść do Neferet i porozmawiać z nią? Otóż do żadnej rozmowy wtedy nie doszło. Drzwi do jej klasy były uchylone, więc usłyszałam, co tam się działo. W środku siedziała Afrodyta.
– Małpa donosiła na ciebie?
– Nie jestem pewna. Usłyszałam tylko strzępy rozmowy.
– Domyślam się, że spanikowałaś, kiedy Neferet wyciągnęła cię od nas na wspólną kolacje.
– Jeszcze jak.
– Nic dziwnego, że wyglądałaś na chorą. Rany, teraz wszystko się układa w logiczną całość. – Nagle zrobiła wielkie oczy. – Czy przez Afrodytę masz teraz tyły u Neferet?
– Nie. Podczas dzisiejszej rozmowy Neferet powiedziała mi, że wizje Afrodyty mogą być fałszywe, ponieważ Nyks cofnęła swój dar. Czyli bez względu na to, co Afrodyta opowiadała, Neferet jej nie wierzy.
– To dobrze. – Stevie Rae miała taką minę, jakby chciała skręcić Afrodycie kark.
– Wcale nie dobrze. – odpowiedziałam. – Reakcja Neferet była zbyt ostra. Doprowadziła Afrodytę do łez. Poważnie ci mówię, Stevie Rae, Afrodyta była załamana tym, co usłyszała od Neferet, która w dodatku nie przypominała siebie.
– Zoey, nie mogę uwierzyć, że znowu się użalasz nad Afrodytą. Powinnaś przestać.
– Stevie Rae, nie trafiasz w sedno. Tu nie chodzi o Afrodytę, tylko o Neferet. Była taka bezwzględna. Nawet jeśli Afrodyta na mnie nagadała i przesadziła w swych opowieściach, Neferet zareagowała nieodpowiednio. I mam niesmak z tego powodu.
– Masz niesmak z powodu Neferet?
– Tak… nie… sama nie wiem. Chodzi nie tylko o Neferet. Za wiele spadło na mnie naraz. Chris… Loren… Afrodyta… Neferet… Coś mi w tym wszystkim nie gra.
Z miny Stevie Rae wywnioskowałam, że nie bardzo rozumie o co chodzi, i przydałoby się jej jakieś porównanie z realiami Oklahomy.
– Wiesz, jak to jest tuż przed uderzeniem tornada? Kiedy niebo jest jeszcze czyste, ale już zaczyna wiać zimny wiatr i zmienia kierunek? Wiesz, że coś się stanie, ale jeszcze nie wiesz co. Tak właśnie teraz ja się czuję.
– Jakby nadciągała burza?
– Tak i to groźna.
– Co chcesz, żebym zrobiła?
– Żebyś ze mną wypatrywała burzy.
– Tyle to mogę zrobić.
– Dzięki.
– Ale może najpierw obejrzymy film? Damien własnie zamówił w Netfiksie Moulin Rouge. Ma przynieść kasetę, a Bliźniaczki postarały się o uczciwe chipsy, nie żadne dietetyczne, a do tego pełnotłusty dip. – Rzuciła okiem na zegar z Elvisem. – Pewnie już są na dole i się złoszczą, bo każemy im czekać.
Podobało mi się u Stevie Rae, że w jednej chwili mogła wysłuchać moich zwierzeń i przejąć się nimi, a następnie przejść gładko do spraw błahych, jak filmy i chipsy. To mnie sprowadzało na ziemię, przy niej mogłam czuć się normalnie. Uśmiechnęłam się do niej.
– Moulin Rouge, powiadasz? Czy to ten z Ewanem McGregorem?
– Jasne. Mam nadzieję, że zobaczymy jego pośladki.
– Nabrałam pchoty. Idziemy. Ale pamiętaj…
– O Jezu, wiem, wiem, mam nic nie mówić. Ale muszę jeszcze raz powtórzyć: Loren Blade się na ciebie napalił!
– Lepiej ci teraz?
– Znacznie lepiej. – Uśmiechnęła się figlarnie.
– Mam nadzieję, że ktoś przyniósł dla mnie trochę piwa.
– Dziwna jesteś z tym swoim piwem.
– Nieważne, panno Lucky Charms.
– Przynajmniej Lucky Charms są dobre dla zdrowia.
– Naprawdę? W takim razie powiedz mi, co to jest prawoślaz, owoc czy warzywo?
– Jedno i drugie. To jest wyjątek, tak jak ja.
Kiedy zbiegałyśmy po schodach do frontowej części internatu, śmiałam się ze Stevie Rae zadowolona, że mam jeszcze przed sobą cały dzień. Bliźniaczki i Damien zdążyli już zająć jeden z telewizorów z płaskim ekranem i machali do nas. Stevie Rae nie myliła się, rzeczywiście pogryzali prawdziwe Doritosy, maczając je przedtem w pełnotłustym sosie szczypiorkowym (brzmi okropnie, ale to prawdziwy smakołyk). Poczułam się jeszcze lepiej, gdy Damien wręczył mi dużą szklankę piwa.