– Czyli złapią go i zapudłują do końca życia – dokończyłam ponuro.
– Nie, nie złapią cię. Nie zostawisz żadnych śladów. Nie będą mieli najmniejszego powodu, by podejrzewać kogokolwiek z nas. Zadzwoń do niech o wpół do trzeciej. Powiedz, że umieściłaś bombę pod mostem, ponieważ… – zawahał się Damien.
– Z powodu zanieczyszczenia – wychrypiała Stevie Rae.
– Zanieczyszczenia? – zdziwiła się Shaunee.
– Chyba niekoniecznie z tego powodu. Moim zdaniem lepiej będzie, jak powiesz, że masz już dość wtrącania się władz w prywatne życie obywateli – zaproponowała Erin.
– Świetny pomysł, Bliźniaczko – pochwaliła ją Shaunee.
Erin rozpromieniła się.
– Mój tata na moim miejscu właśnie tak by powiedział. Byłby ze mnie dumny. Nie z powodu fałszywego alarmu z wysadzeniem mostu, ale z powodu całej reszty.
– Jasne, Bliźniaczko – zapewniła ją Shaunee.
– A mnie się bardziej podoba pomysł z zanieczyszczeniem środowiska – nie ustępowała Stevie Rae. – Przecież to poważny problem.
– W takim razie może powiem, że chodzi mi o wtrącanie władz do prywatnego życia obywateli i zanieczyszczanie rzek? To by wyjaśniało, dlaczego bombę umieszczamy pod mostem. – Patrzyli na mnie nierozumiejącym wzrokiem. Westchnęłam ciężko. – Bomba będzie pod mostem, by zwrócić uwagę na zanieczyszczanie rzek.
– Aha – westchnęli z ulgą. Teraz zrozumieli.
– Wystąpimy w roli porąbanych terrorystów – zachichotała Stevie Rae.
– W gruncie rzeczy to dobrze – uznał Damien.
– Czyli wszystko już ustalone? Ja zadzwonię do FBI, a nikt z nas nie piśnie ani słówkiem o wizji Afrodyty.
Potakująco skinęli głowami.
– Dobra. W takim razie ja poszukam książki telefonicznej, znajdę numer FBI, a wtedy…
Kątem oka zauważyłam, ze ktoś się zbliża w naszym kierunku. Była to Neferet w towarzystwie dwóch mężczyzn w garniturach, a cała trójka zmierzała w stronę internatu. Wszyscy natychmiast zamilkliśmy. Przez salę przeszedł szmer, z którego mogłam wyłowić powtarzające się słowa: To ludzie…
Nie miałam czasu dłużej się nad tym zastanawiać, ponieważ zobaczyłam, że Neferet z dwoma panami kierują się prosto w moją stronę.
– A, tu jesteś, Zoey. – Neferet jak zwykle uśmiechnęła się do mnie ciepło. – Panowie chcieliby z tobą porozmawiać. Chyba wstąpimy do biblioteki. To zajmie tylko krótką chwilę. – Neferet władczym gestem poleciła nam iść za sobą do znajdującego się za główną salą bocznego pokoju, który nazywaliśmy biblioteką, mimo, że był to raczej pokój komputerowy z kilkoma wygodnymi krzesłami i półkami z broszurowymi wydaniami książek. W bibliotece siedziały tylko dwie dziewczyny, które Neferet wyprosiła jednym gestem ręki. Zamknęła za nimi drzwi, po czym zwróciła się do nas. Rzuciła okiem za zegar wiszący nad komputerami. Było sześć po siódmej, sobotni poranek. Co się stało?
– Zoey, to jest detektyw Marx. – Neferet wskazała wyższego z mężczyzn. – I detektyw Martin z wydziału zabójstw policji w Tulsie. Chcą ci zadać kilka pytań na temat zabitego chłopca.
– Okay – powiedziałam, zastanawiając się jednocześnie, o co mogliby mnie pytać. Przecież, do diabła, o niczym nie wiedziałam. Nawet nie znałam go dobrze.
– Panno Montgomery… – zaczął detektyw Marx, ale Neferet natychmiast mu przerwała.
– Redbird – poprawiła go.
– Słucham?
– Zoey zgodnie z prawem zmieniła nazwisko na Redbird, kiedy przed miesiącem wstępując w progi naszej szkoły, uzyskała status osoby pełnoletniej. Wszyscy nasi uczniowie według prawa stanowią sami o sobie. Uznaliśmy, że tak jest lepiej, wziąwszy pod uwagę szczególny charakter naszej szkoły.
Gliniarz kiwnął głową. Nie wiedziałam, czy Neferet go wkurzała czy nie, ale sądząc po tym, jak na nią spoglądał doszłam do wniosku, że nie.
– Panno Redbird – ciągnął. – Wiadomo, że znasz Chrisa Forda i Brada Higeonsa. Zgadza się?
– Aha, to znaczy, tak – poprawiłam się zaraz. Z pewnością nie był to stosowny moment, by zgrywać głupią nastolatkę. – Znaczy… to znaczy: znałam ich obu.
– Znałam? – podchwycił natychmiast niższy gliniarz.
– Tak, bo nie zadaję się teraz z ludzkimi chłopakami, ale nawet zanim zostałam Naznaczona, nieczęsto miałam okazję spotkać Chrisa czy Brada. – Początkowo zdziwiło mnie, ze tak się przyczepili do tego słówka, ale zaraz sobie uświadomiłam, że skoro Chris nie żyje, a Brad zaginął, użycie przeze mnie czasu przeszłego mogło zabrzmieć podejrzanie.
– Kiedy po raz ostatni widziałaś obu chłopców?
Zagryzłam wargi, starając się sobie przypomnieć.
– Nie tak znowu dawno, może na początku sezonu piłkarskiego, a potem byłam na dwóch czy trzech imprezach, w których oni też byli.
– Żaden z nich nie był twoim chłopakiem?
Skrzywiłam się.
– Nie, umawiałam się przez jakiś czas z jednym z rozgrywających z Broken Arrow. Stąd znałam graczy z Unii. – Uśmiechnęłam się, usiłując wprowadzić trochę lżejszą atmosferę. – Na ogół uważa się, ze chłopaki z Union nienawidzą tych z BA, ale to nieprawda. Większość z nich zna się do dzieciństwa. Wielu przyjaźni się ze sobą.
– Panno Redbird, od jak dawna jesteś w Domu Nocy? – zapytał niski gliniarz, nie zauważając, że staram się być miła.
– Zoey jest u nas prawie dokładnie od miesiąca – odpowiedziała za mnie Neferet.
– Czy w ciągu tego miesiąca Chris albo Brad odwiedzili cię tutaj?
– Nie – odpowiedziała zaskoczona tym pytaniem.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że żaden z ludzkich chłopaków cię tu nie odwiedzał? – wypalił Martin.
To mnie całkiem zbiło z pantałyku. Zaczęłam się jąkać i musiałam wyglądać na winną, ale na szczęście Neferet przyszła mi z odsieczą.
– Dwójka przyjaciół Zoey odwiedziła ja tutaj podczas pierwszego tygodnia jej pobytu u nas, chociaż nie sądzę, by można to nazwać oficjalną wizytą – powiedziała z miłym uśmiechem osoby dorosłej zwracającej się do policjantów, jakby chciała powiedzieć: „Dzieci to zawsze dzieci”. Potem spojrzeniem i gestem dodała mi otuchy. – Opowiedz panom o dwójce przyjaciół, którym wydawało się, że wdrapywanie się na mur i skakanie przez płot to zabawny sposób składania wizyt.
Spojrzała na mnie znacząco. Wiedziała ode mnie wszystko o tym, jak Heath i Kayla wdrapali się na mur, by dostać się na nasz teren i wyciągnąć mnie ze szkoły. Przynajmniej Heath miał taki pomysł. Kayla natomiast, moja była przyjaciółka, chciała zobaczyć, jak zareaguję na to, że ona zagięła parol na Heatha. O tym wszystkim opowiedziałam Neferet. I o czymś jeszcze. O tym, jak przez przypadek spróbowałam smaku jego krwi, jak Kayla mnie na tym złapała i jak w końcu straciłam panowanie nad sobą. Patrząc w zielone oczy Neferet, odczytałam z jej spojrzenia równie jednoznacznie, jakby wyraziła to słowami, że mam przemilczeć cały incydent z krwią.
– Niewiele jest to do opowiadania, a poza tym to było już miesiąc temu. Heath i Kayla wyobrażali sobie, że się tu zakradną i wyciągną mnie stąd. – Zamilkłam i potrząsnęłam głową ciągle jeszcze zdumiona absurdalnością takiego pomysłu.
A wtedy wysoki gliniarz wciągnął się z pytaniem:
– Kayla i Heath… Nazwiska?
– Kayla Robinson i Heath Luck – odpowiedziałam. (Heath naprawdę miał na nazwisko Luck, ale jedyne szczęście, jakim może się wykazać, to że dotychczas nie został złapany za jazdę pod wpływem alkoholu czy narkotyków). – Prawdę mówiąc, Heath czasami ciężko myśli, a Kayla… cóż, zna się na fryzurach i butach, ale poza tym nie może się pochwalić zdrowym rozsądkiem. Więc w ogóle sobie nie przemyśleli całej akcji i nie wzięli pod uwagę faktu, że gdybym opuściła Dom Nocy, gdzie przeistaczam się w wampira, po prostu bym umarła. Więc im wytłumaczyłam, że nie tylko nie chcę opuszczać tego miejsca, ale i nie mogę. I to wszystko.