Выбрать главу

Widzieli teraz młodą dziewczynkę, jedenasto- albo dwunastoletnią, nie-Arabkę, z rozczochranymi włosami i chudziutkimi ramionkami. Była z nią kobieta około sześćdziesiątki, która siedziała spokojnie coś czytając. Dziewczynka krążyła nerwowo po pokoju, dotykając to ścian, to okien, to znów terminalu lub zabawek, ale przy niczym się nie zatrzymała dłużej. Co kilka sekund dotykała starszej kobiety, jakby się chciała upewnić, że tamta wciąż jeszcze tu jest. Twarz dziewczynki, ładną, choć nie genomodyfikowaną, znaczył ciągły niepokój.

— Lęk przed porzuceniem — wyjaśniał z zadowoleniem Strukow.

— Nie może znieść, kiedy jest sama. Proszę patrzeć.

Starsza pani podniosła się, odłożyła książkę i powiedziała:

— Nathalie, je vais a la cabinet de toilette.

— Non, non, Emilie — s’il vous plait!

— Une minute, seulement, cherie.

— Non! Vous ne sortez pas![(Franc.) „Nathalie, muszę wyjść do ubikacji”. „Nie, Emilie, proszę, nie!” „Kochanie, to tylko chwilka”. „Nie! Proszę nie wychodzić!” (przyp. tłum.).]

Dziewczynka przytuliła się rozpaczliwie do Emilie. Kobieta łagodnie wyplątała się z jej ramion. Wtedy Nathalie objęła ją za nogi i zaczęła płakać. Emilie uwolniła się i wyszła do łazienki, zamykając za sobą drzwi na klucz. Nathalie wybuchnęła głośnym łkaniem i skuliła się na podłodze w pozycji embrionalnej. Jennifer zerknęła na twarz dziewczynki — była jedną maską niepokoju i strachu.

Po kilku chwilach Emilie wyszła z łazienki. Nathalie podpełzła do jej nóg i znów objęła ją za kolana.

— Panicznie boi się zostać sama — wyjaśnił Strukow.

— Czy musi być zawsze z tą konkretną osobą?

— Ależ nie — odparł z uśmiechem Strukow. — Zachowuje się dokładnie tak samo wobec każdego, kto znajdzie się z nią w jednym pokoju. Czuje się bezpieczna i spokojna tylko wtedy, kiedy w pomieszczeniu jest wiele osób i wydaje jej się, że wszyscy mają zamiar zostać tam przez wiele godzin. Wtedy i tylko wtedy lęk przed porzuceniem ulega złagodzeniu. Angelique, ca va. Ale to, zdaje się, państwo już widzieli i stanowczo odrzucili, nieprawdaż?

Amerykańskie amatorskie miasteczko, środek jesieni: drzewa rozgorzałe kolorami. Trójka obdartusów stoi zwartą grupką na pustej, nanobrukowanej ulicy. Wykrzywione twarze i wymachujące ręce wskazują, że o coś gwałtownie się kłócą. Jeden mężczyzna popycha drugiego. Kobieta odchodzi na bok, w pobliski lasek, krzycząc coś do nich przez ramię. Następuje holograficzne zbliżenie jej przerażonej twarzy, kiedy dwóch zamaskowanych holostrojami mężczyzn wciągają do helikoptera.

— Nazwali to „związaniem” — rzucił szyderczo Strukow. — Ale sami wiecie o tym lepiej ode mnie, prawda? To przecież wy przygotowaliście holo, które obejrzeli sobie ci wieśniacy. A kiedy je obejrzeli, porobili sobie zastrzyki czerwonymi strzykawkami i tak się związali. A teraz zobaczmy, co się dzieje po trzech godzinach od porwania kobiety.

Uprowadzona kobieta siedzi samotnie w wygodnie urządzonym pokoju. Nagle wciąga gwałtownie powietrze, łapie się za pierś i ześlizguje się z krzesła. Oczy wytrzeszczone w obliczu śmierci. Holo pokazuje teraz w rogu zrobiony robokamerą obraz dwóch związanych z nią mężczyzn; obaj nie żyją.

— Małe elektryczne wydarzonko w sercu — rzekł Strukow. — Bardzo czysty i elegancki mechanizm. Podoba mi się taka technika rządzenia wieśniakami. Sprawić, aby byli bardzo od siebie zależni, a wtedy zakres ich działania stanie się w dużej mierze ograniczony, prawda? Dobry projekt. Ale go nie wybraliście. Mówicie mi: proszę tego zaniechać, proszę dać nam coś innego.

Will uniknął bezpośredniej odpowiedzi.

— Ten zestaw stałych zespołów lękowych, tych, które potrafi pan wywołać trwale w organizmie — czy ludzka biochemia sprawia, że wszystkie muszą mieć tak wyraźne objawy jak w tamtych dwóch przypadkach?

— Ależ nie. Tam receptory NMDA zostały podrażnione bardzo silnie. Stworzyły drogi neuronowe o bardzo potężnej mocy. Jest możliwe wywołanie łagodniejszych efektów.

— Może pan tego dokonać? — zapytał Will.

— Ależ oczywiście. Angeligue, ca va.

Holoscena przeistoczyła się teraz w ekran. Ekran zapełniał się kolejnymi wykresami, równaniami, modelami atomowymi, wzorami chemicznymi, tablicami zmiennych i schematami reakcji jonowych, tak samo złośliwie skomplikowanych, jak złośliwie uproszczone były poprzednie demonstracje.

— Większość prac nad niepokojem i lękiem — mówił Strukow — koncentruje się na synapsach, neuroprzekaźnikach i podtypach receptorów. Ja skupiłem się raczej na ciśnieniu wewnątrzkomórkowym w komórkach nerwowych, gdzie tworzą się neuropeptydy. To właśnie tam rozpoczynają się i kończą reakcje chemiczne. Każdy piramidowy neuron otrzymuje aż trzysta tysięcy kontaktów od wszystkich tych neuronów, do których jest przyłączony. Dlatego trzeba nam zacząć od modeli transmisji neuronowej.

I jeszcze jedno. Istnieją takie peptydy, które tworzą się tylko w warunkach patologicznych. Możliwe jest prześledzenie łańcuchowej reakcji tworzenia się złożonych amin od wnętrza komórki.

Niektóre aminy w tym łańcuchu są patologiczne, inne normalne, niektóre są endogennymi aminokwasami, które przeistoczyły się w ekscytotoksyny. Ten łańcuch ma swój początek w zmienionych drogach neuronowych jąder migdałowatych. Stamtąd ciągnie się przez centralny rdzeń mózgowy do wnętrza komórek w wielu innych miejscach — w mózgu, mięśniach, gruczołach i organach wewnętrznych. Na końcu łańcuch wpływa na wiele amin, łącznie z acetylocholiną — proszę spojrzeć na wykres, tu — noradrenaliną, CRF, glutaminianem i niezmiernie istotną gamma C — wiele, wiele amin.

Co więcej, raz zainicjowany za pomocą wirusowego katalizatora, łańcuch będzie się ciągnął w nieskończoność. A ponieważ składa się wyłącznie z substancji wytwarzanych przez sam mózg, ten głupi czyściciel komórek go nie zaatakuje. Zniszczy wirusa, ale wtedy będzie już za późno. Reakcja łańcuchowa już się zacznie. A według głupiego czyściciela komórek taki łańcuch jest w porządku. Według głupiego czyściciela komórek łańcuch jest rdzenny! — Strukow się zaśmiał. — No bo jest.

— Czy mózg każdego człowieka zareaguje na katalizator wirusowy w taki sam sposób? — zapytał Will.

Strukow wzruszył ramionami.

— Oczywiście, że nie. Ludzie zawsze reagują w różny sposób na coś, co zmienia ich biogenne aminy. Niektórzy się pochorują. Niektórzy zareagują za mocno. Kilku w ogóle nie zareaguje. Ale większość z nich stanie się taka, jak potrzebujecie: lękliwa i pełna zahamowań, przestraszona każdą nowością, niespokojna, kiedy przyjdzie im porzucić to, co już znają. Jak u niemowląt — lęk przed obcymi. Zasadniczo moja reakcja łańcuchowa przywołuje z powrotem na pierwszy plan te najbardziej prymitywne funkcje mózgu, które wraz z dorastaniem człowieka są spychane przez funkcje bardziej złożone. Ja to odwracam.

Strukow popatrzył wprost na Jennifer i uśmiechnął się.

— W końcowym efekcie zmienię to wasze docelowe społeczeństwo w gromadę przestraszonych dzieci.

Jennifer odpowiedziała mu niewzruszonym spojrzeniem. Musiała stoczyć ze sobą wewnętrzną walkę, by nie okazać obrzydzenia, jakie wzbudzał w niej ten brodaty olbrzym, tak kompletnie zaabsorbowany własnym geniuszem, zupełnie nie zażenowany tym, co im tu przed chwilą pokazał i czego dokonał na własnych ziomkach. Jennifer od zawsze wiedziała, że Śpiący nie mają w sobie cienia lojalności i żadnych zasad moralnych. Są gotowi zrobić bliźniemu dosłownie wszystko, jeśli tylko zostaną odpowiednio opłaceni. Nie potrafili też dostrzec różnicy między wyrokiem, który musiała odsiedzieć Jennifer — zrodzonym przecież z chorobliwego strachu Śpiących i jej własnego poczucia obowiązku, by strzec swoich — a wyrokiem, który będzie musiał odsiedzieć ten błyskotliwy robak, jeśli władze odkryją jego machlojki z ludzkim mózgiem. Strukow to zaraza. Ale musi wykorzystać nawet tę zarazę, by strzec własnych ludzi, jeśli nie będzie miała innego wyjścia. Niemniej nie będzie się z tą zarazą bawić w uprzejmości i poszanowanie tradycji.