Выбрать главу

Theresa przestudiowała uważnie swój akapit.

— Wstaw „ważny” przed „przyjaciel”.

Wstawił, dopasowując odpowiednią końcówkę. Theresa jeszcze raz przyjrzała się akapitowi. Potem przeniosła wzrok na zdanie zapisane powyżej: „Nawet zwierzę może się zgubić w nieznanym terenie, ale zatracić się potrafią tylko mężczyźni i kobiety”.

— Thomas, wpisz mi drugi cytat z mojej listy.

Thomas wypisał na ekranie slowa, czytając je jednocześnie swym głębokim, męskim głosem:

— „…lecz człowiek, dumny potęgą na chwilę mu daną, a swojej szklanej niepomny kruchości, jak małpa w gniewie, przed wysokim niebem tak dziwne stroi wybryki, że łzy boleści sączy chór aniołów”[Wiliam Szekspir, Miarka za miarkę, przeł. Leon Ulrich.].

— Następny cytat.

— „Nieszczęście człowieka — jak ja to sobie tłumaczę — bierze się stąd, że istnieje w nim pewna nieograniczoność, której, przy całym swoim sprycie, nie jest w stanie do końca pogrzebać pod skończonością”[Thomas Carlyle Sartor Resartus.]. Thomas Carlyle, 1795-1881.

Theresa od nowa przeczytała swój akapit z „ważnym” wstawionym obok „przyjaciela”. Potem jeszcze raz wysłuchała zdania Carlyle’a.

Dlaczego tak ciężko jest napisać książkę? Przecież tak wyraźnie widzi to, co chce powiedzieć o Leishy Camden, tak wyraźnie to czuje. Może nawet o tym rozmawiać, przynajmniej z Jacksonem. Ale kiedy siada przed terminalem, słowa, które wypowiadała, stają się nagle sztywne, zimne i chyba byłoby lepiej, gdyby jednak nie próbowała ukazać światu, dlaczego Leisha Camden była taka ważna, dlaczego liczy się życie oddane sprawie tak wielkiej, jak powstrzymanie rozdziału między Bezsennymi a Śpiącymi. Nawet jeśli jej się nie powiodło. Pomimo jej wysiłków, Bezsenni odeszli do Azylu. Jennifer Sharifi poszła do więzienia. A Leisha wyszła na spotkanie śmierci na mokradłach Georgii, gdzie zamordowali ją Amatorzy, którzy gardzili Bezsennymi jeszcze bardziej, niż Theresa gardzi sobą.

Ale Leisha przynajmniej próbowała coś zrobić. I to ją uchroniło przed tym, co spotkało resztę z nich. Nie, Theresa musi napisać tę książkę o Leishy. Po prostu musi. Ale dlaczego tak ciężko jest znaleźć słowa tak cudowne jak te, które przynosi jej Thomas, kiedy wysyła go na poszukiwanie cytatów?

Theresa otarła łzy z policzków i jeszcze raz potoczyła wzrokiem po wydrukach na ścianach: „… niepomny kruchości, jak małpa w gniewie, przed wysokim niebem tak dziwne stroi wybryki, że łzy boleści sączy chór aniołów”.

„Weź neurofarmaceutyk — powiedziałby teraz Jackson. — Mogę zamówić dla ciebie taki specjalny, który…”

— Przerwano system zabezpieczający budynku — z terminalu Theresy odezwał się głośno system domowy. — To nie jest próbny alarm, pani Aranow. Powtarzam, przerwano system zabezpieczający budynku i to nie jest próbny alarm. Czekam na rozkazy.

Przerwany? Jak można przerwać zabezpieczenia budynku? Są przecież pola Y, zamki… Co ona ma teraz robić? Jackson pojechał gdzieś z Cazie. Theresa nie wie, co odpowiedzieć systemowi. Przecież miał być nie do przerwania.

— Pozamykaj wszystkie drzwi! — rzuciła.

— Są zawsze zamknięte, pani Aranow.

No oczywiście. W głowie Theresy zaroiło się od panicznych myśli.

— Pokaż mi miejsce przerwania!

Z ekranu zniknęła proza, jej i Carlyle’a. Terminal przeszedł na holo i transmitował teraz szerokokątny obraz holu wejściowego. Jacyś ludzie — Amatorzy! — przepychali się do windy, która mówiła im: „Przykro mi, ta winda otwiera się tylko przed autoryzowanymi mieszkańcami oraz ich gośćmi”. Jeden z mężczyzn z przenośnym terminalem w ręku coś przy niej pomajstrował i drzwi się otwarły.

Theresa wstała, przewracając przy tym krzesło. Serce waliło jej jak młot. Pięcioro Amatorów, czterech mężczyzn i jedna kobieta, ludzie o niskich czołach, kwadratowych podbródkach, owłosionych uszach albo grubych karkach, ubrani w ciepłe zimowe kombinezony. W jej bloku. Ich twarze były skupione i pełne napięcia. Jeden trzymał w ręku przenośny terminal. Skąd oni go wzięli? W czasie Wojen o Przemianę? Ale to się skończyło już całe lata temu… prawda? Co ona ma teraz zrobić?

— Co… co powinnam zrobić, Jones? Czy jest jakaś standardowa procedura obronna?

— Istnieje standardowa sekwencja odstręczania intruzów w kilku eskalacyjnych stadiach. Czy mam zacząć? Czy może życzy sobie pani najpierw porozmawiać z nie autoryzowanymi intruzami?

— Nie! Nie… ja… czego oni chcą?

— Czy mam przełączyć audiowizualny przekaz z drzwi wejściowych na Thomasa?

— Nie… tak. I zacznij sekwencję odstręczania intruzów!

— Wszystkie poziomy, automatycznie?

— Tak!

Przed sobą widziała teraz obraz korytarza przed drzwiami do mieszkania. Troje z tych ludzi, w tym i kobieta, trzymało w ręku broń. Theresa poczuła znajomy ucisk w gardle i rozpaczliwie wciągnęła powietrze. Nie, tylko nie teraz, nie teraz… Ten z przenośnym terminalem mówił coś głośno, lecz spokojnie, w tej ich ulicznej mowie:

— …dostać dla naszych dzieci więcej strzykawek Przemiany. Tylko tyle chcemy. Nikomu nic nie zrobimy. Mówię jeszcze raz: chcemy tylko więcej strzykawek Przemiany dla naszych dzieci. Wiemy, że pan je ma, doktorze Aranow, w końcu pan jest lekarzem…

— Idźcie sobie! — zawołała Theresa. Ledwo to wydusiła, taki poczuła strach. Spróbowała jeszcze raz. — Idźcie sobie! Nie ma tu żadnych strzykawek! Mój brat nie trzyma ich w domu! — A to nie była prawda. W domowym sejfie było ich szesnaście.

— Co? Czy to doktor Aranow? Otworzyć drzwi!

— Nie — jęknęła żałośnie Theresa. Nie mogła oddychać.

— No to wchodzimy!

Drzwi frontowe otwarły się z cichym szczęknięciem. Ta procedura obronna… Dlaczego Jones nie reaguje? Co ci ludzie zdążyli zrobić Jonesowi… i skąd w ogóle wiedzieli, jak mają to zrobić? Theresa oplotła się ciasno ramionami i zaczęła kołysać się w przód i w tył.

— Jesteście intruzami, nie upoważnionymi do wejścia. Jeśli natychmiast stąd nie odejdziecie, ten system uruchomi swoją broń biodefensywną.

— Czekaj, Elwood, nie…

— Rozwaliłem ich ochronę. Chodźcie! — Ale…

— Strzykawki…

— Uruchamiam — oznajmił Jones i znienacka holoscenę wypełnił całkowicie ciemnożółty gaz, który zdawał się wydobywać zewsząd. I rzeczywiście, znajdował się wszędzie. Gabinet Theresy także był go teraz pełen. Zachłystując się z braku powietrza, wciągnęła go do płuc i… jej ciało zwiotczało. Upadła na podłogę. Widziała, że obok niej leżą jej ręce i nogi, wyraźnie odłączone… Ależ nie, to nie mogą być jej członki, przecież tu nie ma żadnej krwi. To były cudze ręce i nogi. Intruzów? Ale jak się dostali aż tu, do jej gabinetu na piętrze, bez rąk i nóg? Ależ to dziwne! Ale w zasadzie interesujące. Chociaż może to wcale nie są ręce i nogi intruzów. No, ale w takim razie… czyje mogą być?

Odepchnęła od siebie najbliżej leżącą nogę. Naprawdę, coś tak obrzydliwego nie powinno leżeć na podłodze. Gdzie się podziewa robosprzątaczka? Może się zepsuła…