Выбрать главу

Oddychał coraz szybciej. Nagle Lizzie przypomniało się, jak to było z Billym, kiedy jeszcze była mała — przed Przemianą, kiedy Billy miał słabe, zablokowane zatorami serce. Często wpadał w zadyszkę i słabł, właśnie tak jak teraz. Ogarnęła ją fala nagiej serdeczności i współczucia przemieszanego z irytacją.

— Dobrze, Billy, dobrze.

— Obiecaj mi… obiecaj mi tu zaraz… że nie pójdziesz… sama!

— Obiecuję — odparła Lizzie. No, w końcu sama nie pójdzie. Weźmie ze sobą terminal i osobiste pole ochronne, które zostawiła jej Vicki.

— Dobra — odpowiedział Billy spokojniej. Oddech też zaczął mu się wyrównywać. Zawsze miał do niej zaufanie. Po kilku minutach znów pochłonęło go łowienie ryb.

Lizzie przyglądała mu się przez chwilę. Ciemne, czujne oczy w pociągłej twarzy obserwowały uważnie wodę. Zdjął kapelusz, żeby jego niemal łysa głowa, okolona nad uszami siwymi włosami, mogła pochłaniać łagodne promienie słoneczne. Kapelusz wisiał teraz na gałęzi. Co dnia o tej porze podejmował pewnie tę samą decyzję: zdjąć go czy pozostawić? Codziennie kładł pewnie swoje plastikowe wiadro na ryby dokładnie w tym samym miejscu wśród trawy. Codziennie wykopywał tyle samo robaków, metodycznie zakładając je kolejno na haczyk, dopóki mu ich starczało. Co dnia.

Co ta Jennifer Sharifi wyprawia?

Lizzie nie miała pojęcia. Potrafi szperać w danych jak nikt inny w tym kraju, ale Jennifer Sharifi to Bezsenna. Nie Superbezsenna jak Miranda, ale mimo wszystko Bezsenna. I ma za sobą niesłychane pieniądze. Ot, tak zmienia sobie ludzi, których Lizzie kocha, przywiązując ich do jednego miejsca i do wciąż jednakowych zadań, jakby byli wielofunkcyjnymi robotami. Lizzie nie jest taka głupia, by sądzić, że wie, o co tamtej chodzi albo co trzeba z tym zrobić. Jennifer Sharifi próbowała kiedyś zmusić Stany Zjednoczone, by pozwoliły Azylowi na secesję — sterroryzowała wtedy pięć amerykańskich miast, umieszczając w nich wirusa, którym mogła pozabijać wszystkich mieszkańców. Poszła za to do więzienia na dłużej, niż Lizzie żyje. Lizzie miała świadomość, gdzie kończą się jej możliwości. Potrzebuje pomocy.

Kiedy w końcu doszła do tego wniosku, poczuła niemalże ulgę. Niemalże.

Wyruszyła jeszcze tej samej nocy — okrążając ukryty przekaźnik szerokim łukiem — lasem, w dół górskiego zbocza. Musiała trzymać się z dala od starych, zniszczonych dróg — to właśnie tamtędy według Azylu ludzie powinni wędrować, wobec tego pewnie tam umieścili swoje kamery. Wędrówka przez las w ciemności, wzdłuż brzegu potoku, nie była wcale łatwa. Z terminalem w plecaku posuwała się naprzód bardzo powoli. A nawet to by jej się nie udało, gdyby nie księżyc w pełni, wspomagany światłem milionów gwiazd na bezchmurnym niebie. Przedzierając się przez zarośla, Lizzie starała się trzymać zawsze pod drzewami, na wypadek gdyby Azyl korzystał z przekaźników o wysokiej rozdzielczości — tam, w kosmosie.

Później będzie mogła skorzystać z osobistego pola Vicki — otuli się tarczą przejrzystej, ochronnej energii, dzięki której nie będą jej kąsać owady, drapać cierniste gałęzie i straszyć nocne dźwięki w zaroślach. Ale jeszcze nie teraz. Dopiero kiedy na dobre oddali się od obozu. Osobiste pola łatwo wykryć.

Azyl przecież nie może chyba monitorować całego okręgu, prawda?

Rankiem dotarła w to miejsce, gdzie potok wpada do rzeki. Była wyczerpana. Wpełzła pod zwisające zarośla, dzięki którym nie można jej było wypatrzyć z góry, ale które przepuszczały przez siebie ukośne promienie porannego słońca. Zdjęła ubranie i pożywiła się. Potem z uczuciem wdzięczności włączyła swoje pole ochronne i przespała resztę dnia.

Kiedy obudziła się o zmierzchu, przekonała się, że nie jest tu sama. Nastało już lato; plemiona Amatorów, które na zimę odeszły na południe, teraz wracały z powrotem. Z odgłosów wnioskowała, że plemię było nieduże i raczej rodzinne — dochodził płacz kilku małych dzieci. Odmienionych czy nie Odmienionych? Nie wychyliła się ze swej kryjówki, by sprawdzić. Podczas tej wędrówki największym dla niej zagrożeniem nie był głód, choroba czy wypadek, tylko tacy ludzie jak ona. Nie wszystkie plemiona były nieduże i rodzinne.

Nocą wyruszyła w dalszą drogę. Z włączonym polem szło się o wiele łatwiej. Billy sporo ją nauczył o tym, jak kryć się w lasach — a także poza lasem — i to również okazało się bardzo pomocne.

O Wschodni Manhattan będzie się martwić, kiedy już dotrze na miejsce.

INTERLUDIUM

DATA TRANSMISJI: 20 kwietnia, 2121

DO: Bazy księżycowej Selene

PRZEZ: Stację naziemną enklawy Mali, satelitę GEO C-1494 (U.S.)

TYP PRZESŁANIA: Nie szyfrowane

KLASA PRZESŁANIA: Klasa A, transmisja federalna

POCHODZENIE: Państwowy Urząd Skarbowy

TREŚĆ PRZESŁANIA:

Szanowna pani Sharifi,

Państwowy Urząd Skarbowy otrzymał właśnie pani rozliczenie podatkowe za rok 2120, wypełnione elektronicznie w bazie księżycowej Selene. Rozliczenie to jednak nie zostało podpisane. Prawo federalne wymaga, by elektroniczne zeznania podatkowe były podpisane odręcznie elektronicznym piórem lub za pomocą innej odpowiedniej techniki. Dlatego też załączam tu elektroniczny formularz 1978A z prośbą o złożenie na nim podpisu.

Z góry dziękuję za pozytywne załatwienie sprawy.

Z poważaniem,

Madeleine Elizabeth Miller

Madeleine E. Miller

Komisarz okręgowy Państwowego Urzędu Skarbowego.

POTWIERDZENIE: Nie otrzymano

17

JENNIFER SHARIFI PODĄŻAŁA ZA CHADEM MANNINGIEM do sali konferencyjnej Laboratoriów Sharifi. Wzdłuż trzech ścian biegł wielki stół w kształcie litery U, przy nim stało szesnaście krzeseł. W samym środku tego U w podłogę wpuszczono wielką przejrzystą płytę z plastiku, którego nie mogłoby naruszyć nic z wyjątkiem eksplozji nuklearnej. W miarę jak Azyl sunął po orbicie, widok pod podłogą zmieniał się od czarnej przestrzeni kosmicznej połyskującej tysiącami gwiazd do wielkiej, niebiesko-białej gałki ocznej — Ziemi. Płyta zaciemniała się automatycznie, kiedy w pole widzenia wchodziło oślepiająco jasne Słońce. Dookoła niej biegł ozdobny arabski szlaczek ze skomplikowanych, wzajemnie na siebie zachodzących geometrycznych wzorów, skopiowany ze starych kaszmirskich dywanów. Szlaczek ten zaprogramowano tak, by zmieniał kolory zależnie od widoku, jaki ukazywał się za płytą. W ten sposób wszechświat zmieniał się w dywanik pod stopami Azylu.

— Zamknąć drzwi — zakomenderował doktor Manning. W wielkim pomieszczeniu jego głos poniósł się delikatnym echem. — Usiądź, Jennifer.

— Dziękuję, postoję. Cóż takiego chciałeś mi pokazać?

Chad wysupłał z kieszeni plik papierów. Już samo to stanowiło ważną wskazówkę — jego informacje, bez względu na to, czego dotyczą, nie są dostępne w sieci, nawet w bardzo pilnie strzeżonych programach związanych z projektem neurofarmaceutycznym. A przecież, jak doskonale wiadomo Jennifer, Chad Manning nie był osobą szczególnie skłonną do podejrzliwości. O doktorze Chadzie Parkerze Manningu Jennifer wiedziała wszystko, co powinna.

Szef naukowy Laboratoriów Sharifi był w ekipie jedynym, który nie siedział w więzieniu za dawną próbę zapewnienia bezpieczeństwa Azylowi. Włączenie osoby z zewnątrz okazało się nieuniknione. Odsiadujący wyroki genetycy stracili w więzieniu zbyt wiele czasu, w tej dziedzinie zachodzą co kilka lat gwałtowne przemiany. A projekt musiał zostać przeprowadzony w Laboratoriach Sharifi — tylko tu znajdował się odpowiedni sprzęt, na którym można było sprawdzić twierdzenia Strukowa i wyniki jego prac, zanim Jennifer zdecyduje się przekazać następną część swej ogromnej fortuny temu Śpiącemu renegatowi. W związku z tym do ekipy pracującej nad projektem musiał wejść szef naukowy placówki.