— W… w więzieniu? Z… z dzidziusiem?! — zaczęła mówić Theresa. Jednostka medyczna nieoczekiwanie znów zaczęła napierać na Lizzie, to pewnie jakaś opóźniona w czasie reakcja, ramię z usypiającym plastrem znów sunęło ku niej…
— Proszę powiedzieć doktorowi! I Vicki! Niech przyjdą mnie…
Jednostka medyczna wierzgnęła w nagłym przypływie energii.
Plaster dotknął przegubu Lizzie. Natychmiast ogarnęła ją ciemność, nie widziała nawet, jak robot wymyka się z jej uścisku i leci nad jej ciałem, zwieszonym do połowy z platformy.
Theresa leżała roztrzęsiona w łóżku. Ta amatorska dziewczyna siedzi w więzieniu. Z dzidziusiem!
Widziała przed sobą — tak wyraźnie, jakby znajdowała się w swoim gabinecie, a nie w różowej sypialni — hologramy amatorskich niemowląt, kalekich i pomarszczonych, głodujących i umierających…
Nie. Śmieszna jest — dziecko Lizzie przecież nie umiera. Ale małe stworzonko jest w więzieniu, gdzieś w jakiejś celi, a tam coś musiało się stać, skoro jego matka w taki sposób przerwała połączenie. Czy ktoś skrzywdził Lizzie Francy? I jej dziecko?
Theresa nigdy jeszcze nie widziała więzienia. Ale oglądała hologramy historyczne i różne filmy, a tam więzienia to były brudne, obrzydliwe cele, w których brzydko pachniało i w których niebezpieczni ludzie krzywdzili innych. Ale na pewno więzienia już nie są takie. Robosprzątaczki nie pozwoliłyby, żeby pozostały brudne. Ale cała ta reszta…
Usiadła oparta o poduszki. Rany na rękach i całym ciele już się zabliźniły. Mogła jeść, rozmawiać, nawet trochę chodzić, o kulach. Miała przedtem ruchomy fotel, ale Jackson go odesłał, bo twierdził, że nie sprzyja regeneracji mięśni. Dwa razy dziennie robopielęgniarka przeprowadzała ją przez cały zestaw ćwiczeń rehabilitacyjnych. Ale wstanie z łóżka nadal wymagało nie lada wysiłku, a kiedy pomacała się po łysej głowie, chciało jej się płakać. Jackson pousuwał z pokoi wszystkie lustra. Przez większość czasu leżała w łóżku i dyktowała Thomasowi notatki — całe godziny obsesyjnych notatek. O Leishy Camden. O Bezsennych. O Mirandzie Sharifi.
Teraz także odezwała się do swego systemu.
— Thomas, każ Jonesowi przesłać pilne wezwanie do mojego brata w Kelvin-Castner!
— Oczywiście, Thereso.
Ale odebrała Cazie, wymięta i naburmuszona.
— Tess? Co się dzieje? Dlaczego nagłe wezwanie?
— Muszę porozmawiać z Jacksonem.
— To już wiem. Ale dlaczego? — Cazie zabębniła palcami o blat niewidocznego stołu. Czarnym włosom przydałby się grzebień, oczy były wyraźnie podkrążone. Sprawiała wrażenie lekko nieobecnej i zdenerwowanej. Theresa skuliła się na swoich poduszkach.
— To… to osobista sprawa.
— Osobista? Nic ci nie jest?
— Tak… ja… tak. Chodzi o kogoś innego.
Wzrok Cazie nagle stał się skupiony i czujny.
— Kogo innego? Czy przyszła jakaś wiadomość do Jacksona? Tu nie chodzi o Azyl, prawda?
— Azyl? Dlaczego Jackson miałby dostawać wiadomość o Azylu?
Wzrok Cazie znów zasnuła mgiełka.
— Nic, nic. Od kogo ta wiadomość?
— A co z tym Azylem?
— Nic, Tessie. Słuchaj, nie chciałam na ciebie burczeć, kiedy jesteś taka chora. Prześpij się, kochanie. Jackson jest akurat na ważnym zebraniu i nie chciałabym mu przeszkadzać, ale powiem mu, że dzwoniłaś. Chyba że chcesz mu coś ważnego przekazać, wtedy możesz to zrobić przeze mnie.
Theresa spojrzała Cazie w oczy. Cazie jej skłamała. Theresa wiedziała o tym — skąd? Tego już nie wiedziała. Theresa przecież udawała, że jest Cazie, więc teraz wiedziała, kiedy udaje sama Cazie. Lekka zmiana tonu, wyrazu zielonych oczu… Jackson nie jest na żadnym zebraniu. A to znaczy, że Cazie chce trzymać Theresę z dala od Jacksona. Chce ukryć także coś na temat Azylu. No i Cazie nigdy się nie podobało, że Jackson pomaga tej Lizzie i jej dziecku…
— N-nie — zająknęła się. — Nic… nic ważnego. To tylko wiadomość od… od Bretta Carpentera. Tego, z którym Jackson gra w tenisa. O meczu.
— Ale powiedziałaś, że to „nagłe wezwanie”.
— Ja… ja chyba po prostu chciałam porozmawiać trochę z Jacksonem. Czuję się trochę samotna.
Twarz Cazie zmiękła.
— Oczywiście, Tessie. Każę Jacksonowi zadzwonić natychmiast, kiedy skończy się to spotkanie. A sama dziś wieczór przyjdę cię odwiedzić. Obiecuję.
— Dobrze. Dziękuję.
— A teraz odpoczywaj jak grzeczna dziewczynka i zdrowiej. — Rozłączyła się.
— Thomas — zakomenderowała Theresa. — Program selekcyjny do wiadomości z ostatnich dwudziestu czterech godzin. Wszystko na temat Azylu.
Ale wcale nie było potrzeba programu selekcjonującego. Ekran wypełniły bieżące wydania wiadomości, a Theresa obejrzała holograficzny obraz wysadzonego Azylu, wysłuchała zaszokowanego prezentera, zobaczyła symulowaną trajektorię lotu bomby, a nawet wysłuchała gniewnego oświadczenia prezydenta Garrisona na temat nuklearnych terrorystów, którzy jak dotąd się nie ujawnili.
— Powtórzyć — rzuciła Theresa do Thomasa, mimo że głos ledwie wyrwał się ze ściśniętego gardła, a poparzoną skórę szczypały słone łzy. Wiadomość została powtórzona.
A więc wszyscy już nie żyją. Miranda Sharifi zginęła w La Solana razem ze wszystkimi tymi dziwnymi i nie przypominającymi ludzi Superbezsennymi, którzy tak skrajnie odmienili całą ludzkość. Jennifer Sharifi zginęła w Azylu razem ze swymi błyskotliwymi i potężnymi współziomkami, którzy opanowali większość światowych finansów. Jak to zrobili, Theresa nigdy nie będzie w stanie pojąć. Leisha Camden zginęła siedem lat temu na bagnach Georgii. Wszyscy nie żyją. Wszyscy ci ludzie, których genomodyfikowano, tak żeby nigdy nie musieli spać — wszyscy ci, którzy, jak kiedyś powiedział Jackson, mieli być następnym krokiem w ewolucji. Wszyscy nie żyją.
Ale Lizzie Francy i jej dziecko żyją. W więzieniu enklawy Wschodniego Manhattanu. „Proszę powiedzieć doktorowi! I Vicki! Niech przyjdą mnie…”
Theresa nigdy nie zdoła tego zrobić. Jest za słaba, zbyt przestraszona.
„Proszę powiedzieć doktorowi Aranowowi i Vicki Turner, żeby natychmiast przyjechali mnie stąd zabrać, to bardzo ważne!” Mogłoby jej się udać, gdyby stała się Cazie. Theresa przymknęła powieki. Łzy przestały płynąć. Jackson nie miał pojęcia — nikt nie miał pojęcia — jak często w ciągu ostatniego miesiąca Theresa stawała się Cazie. Leżała w łóżku, cała obolała, nawet mimo środków uśmierzających, z wysiłkiem brnęła przez program rehabilitacyjny, zmuszała się, by myśleć o wybuchu w La Solana bez paniki i pojawiającego się po niej ataku — i przez cały czas ćwiczyła bycie Cazie. Ćwiczyła, jak być kimś, kto się nie boi, kto jest w stanie zdecydować, co ma robić i kiedy.
Teraz stanie się Cazie.
Powoli wyrównywała oddech. Ręce przestały drżeć. A co ważniejsze, odczuwała tę różnicę również w głowie. To prawie tak, jakby zmieniała kanał w sieci informacyjnej. Czuła, że coś jest inaczej w jej mózgu. Czy to możliwe? Ale tak właśnie czuła.
Theresa przerzuciła nogi przez krawędź łóżka i sięgnęła po kule. Robopielęgniarka natychmiast zbliżyła się do łóżka.
— Czy nie potrzebuje pani pomocy, pani Aranow? A może wolałaby pani, żebym podała naczynie?
— Nie. Proszę się wyłączyć — odparła Theresa, a ta jej część, która wciąż była Theresa — zawsze była taka jej część, tylko że kiedy za dużo o niej myślała, traciła tę, która nią nie była — usłyszała w jej głosie ton zdecydowania. Ton Cazie. We wciąż jeszcze zachrypniętym głosie Theresy.