Robotaksówka śmignęła przez ulice enklawy, wleciała do parku i zatrzymała się pod ogromnym klonem cukrowym niedaleko East Green. Jedną ręką Lizzie wywlokła Theresę z taksówki, w drugiej ściskała swój fioletowy plecak, który zaraz otworzyła na trawie i wyciągnęła ze środka terminal. Taksówka śmignęła z powrotem.
— Chciałam, żeby poczekała! — zmartwiła się Lizzie. — Zresztą nie szkodzi, wezwiemy sobie następną. Muszę natychmiast znaleźć doktora Aranowa. Muszę zaryzykować i do niego zadzwonić.
— Jackson jest w Kelvin-Castner — odezwała się Theresa. Otuliła się ramionami, jej wymizerowane ciało było zmarznięte i wyczerpane. — Ale nie można się do niego dostać. Wszystkie telefony do niego przejmuje Cazie, nawet najpilniejsze. Nie chciała, żebym o tym wiedziała, ale… ale Azyl został zbombardowany i zniszczony.
Lizzie przez chwilę nic nie mówiła. Nie wyglądała na zdziwioną. Ale po chwili zapytała powoli i wyraźnie:
— Jesteś pewna?
— Tak — Theresa znów poczuła w oczach łzy. — Widziałam… w wiadomościach.
— Kto to zrobił?
Theresa tylko potrząsnęła przecząco głową.
— Dlaczego płaczesz? — zdziwiła się Lizzie. — Przecież tam byli tylko Bezsenni, zgadza się?
— Leisha… Miranda…
— Miranda Sharifi jest na Księżycu. W Selene. I kto to jest ta Leisha? Nieważne, daj mi chwilę pomyśleć.
Lizzie siedziała w milczeniu przed nie włączonym terminalem. Theresa z trudem panowała nad sobą. Jest Cazie… jest Cazie… nie, wcale nie. Jest Theresa Aranow, chorą, osłabioną i odsłoniętą, w samym środku Central Parku, a tak strasznie chciała być teraz w domu i położyć się spać.
Lizzie powiedziała bardzo powoli:
— To Azyl stworzył ten neurofarmaceutyk, który zaatakował moje dziecko. I moją matkę, i Billa… ich wszystkich. W każdym razie wydaje mi się, że to Azyl. Potem monitorowali moje plemię, wysyłali głęboko zaszyfrowane strumienie danych, a nie wiem, skąd by w ogóle mogli wiedzieć, że jesteśmy zainfekowani, gdyby sami tego nie sprawili. Tylko… tylko że teraz wszyscy nie żyją, wszyscy Bezsenni… O Boże, Thereso, tylko mi się nie rozklejaj!
— Chcę… do domu.
— Nie możemy. Muszę znaleźć doktora Aranowa. Jeśli nie można do niego zadzwonić, będziemy musiały tam polecieć… Słuchaj, wezwę teraz robotaksówkę przez swój terminal. Spokojnie czekaj.
Theresa nie poczekała. Ale też nie wpadła w panikę: była na to zbyt wyczerpana. Próbowała powiedzieć Lizzie, że robotaksówka nie zawiezie ich do Kelvin-Castner w Bostonie, bo nie może opuścić enklawy, ale była zbyt zmęczona, by udało jej się sformułować myśl. Zapamiętała tylko, jak zasypia na trawie w Central Parku — genomodyfikowanej, pachnącej — a potem dręczyły ją męczące sny o wszystkich Bezsennych, którzy odeszli i nigdy nie powrócą.
22
JACKSON SIEDZIAŁ W ATRIUM KELVIN-CASTNER NA BIAŁEJ marmurowej ławce wraz ze swoim prawnikiem, dookoła znajdowały się białe marmurowe kolumny, dekoracyjna sadzawka o mlecznobiałej wodzie. Mleczną powierzchnię wody przecinała z rzadka srebrzysta rybka, genomodyfikowana i lśniąca. Białe kolumny pożyłkowano delikatnymi srebrnymi nitkami. Kiedy Jackson siedział tu ostatnim razem, korytarz był cały w podwójnych helisach. Ktoś go widocznie przeprogramował. Prawnik Jacksona, zapięty aż po samą szyję, kosztował trzy razy tyle, co zwykłe prawnicze wydatki TenTechu, za co świadczył „natychmiastowe, wyłączne i nadrzędne” usługi. Przed godziną Jackson wezwał go z najlepszej firmy prawniczej na Manhattanie, powodując tym samym odłożenie kilku innych spraw. W zaistniałej sytuacji Jackson nie chciał współpracować z żadnym z prawników TenTechu. Mogli przecież przespać się z Cazie.
— Nie mogą trzymać nas tu bez końca, prawda? — zapytał.
— Nie — odparł Evan Matthew Winterton z firmy Cisneros, Linville, Winterton i Adkins. Genomodyfikowano go na w pewnym sensie osiemnastowieczny typ urody: pociągła i koścista arystokratyczna twarz, ostre, głęboko osadzone oczy, długie, delikatne, ale silne palce. Winterton przerzucił kilka stron w swoim elektronicznym notatniku.
— Według kontraktu ma pan zagwarantowany fizyczny dostęp do wszystkich pomieszczeń, a także do danych. Jednakże nie dotyczy to osoby Aleksa Castnera. Nie musi się z panem spotkać.
— Ale Thurmond Rogers musi.
— Owszem. Choć sformułowanie w piątym podpunkcie piątego paragrafu stwarza kilka niejasności… Dlaczego od razu pan z tym do mnie nie przyszedł, żebym to dla pana sprawdził?
— Nie wiedziałem, że będę pana potrzebował. Ani w ogóle kogokolwiek pańskiej profesji. Ufałem, że Kelvin-Castner będzie robił to, co obiecał.
Prawnik tylko na niego popatrzył.
— W porządku, postąpiłem jak idiota — oświadczył Jackson w nadziei, że budynek to zarejestruje. Niech Cazie i Rogers zdają sobie sprawę, że on wie. — Drugi raz tego nie zrobię. Dlatego właśnie wynająłem eksperta od systemów, na takich samych zasadach co pana.
— Może pan mieć eksperta od systemów — oświadczył Winterton z cierpliwością kogoś, kto musiał to powtórzyć już kilkakrotnie — żeby napisał panu programy selekcjonujące, systematyzujące dane i algorytmy do ich zestawiania. Ale nie do tego, żeby szperał w prywatnych archiwach korporacji, chyba że ma pan niezbite dowody na to, że pogwałcili warunki kontraktu. Jackson, już panu mówiłem, że nie ma pan takich dowodów.
Rzeczywiście. Miał tylko tamten wyraz oczu Cazie, na który przez lata obserwacji uwrażliwił się tak jak na wyniki skanowania mózgu. Nie pomoże mu to jednak w czasie rozprawy sądowej. Pomogło mu tylko odkryć prawdę.
— Niemniej — ciągnął Winterton swoim pedantycznym stylem, który, jak podejrzewał Jackson, miał ukryć jego instynkty rekina-ludojada — jeśli pańskie profesjonalne badanie danych plus działania eksperta od systemów dadzą wystarczający powód, by podejrzewać, że Kelvin-Castner nie podporządkowuje się kontraktowym zapisom o jawności działań, wtedy z pewnością stanie się możliwe subpoena duces tecum[(łac.) wezwanie do stawiennictwa w sądzie celem dostarczenia (wymienionych) dokumentów, pod groźbą kary (przyp. tłum.).].
A więc Winterton także zakładał, że budynek rejestruje ich rozmowę. Ostrzegał w ten sposób Castnera.
Ściana przed nimi pojaśniała i ukazało się na niej ciepło uśmiechnięte holo Thurmonda Rogersa.
— Jackson! Tak się cieszę, że w końcu wpadłeś osobiście sprawdzić nasze postępy!
— Nie, nie sądzę — odparował Jackson. — Oto mój adwokat, Evan Winterton. Ekspert od systemów już leci tu z Nowego Jorku, podobnie jak dwóch konsultantów medycznych. Mamy zamiar bardzo uważnie przyjrzeć się twoim danym, żeby się upewnić, czy dotrzymujecie warunków kontraktu.
Uśmiech Rogersa nie zadrżał ani na moment.
— Oczywiście, Jacksonie. Kiedy gra toczy się o taką stawkę, trzeba przedsięwziąć wszelkie standardowe procedury, prawda? Serdecznie zapraszamy.
— W takim razie nas wpuść.
— Ależ, Jacksonie, to jest laboratorium o czwartym stopniu zagrożenia biologicznego. Mamy tu zamknięty obieg powietrza, jak wiesz, i obowiązują nas odpowiednie procedury dekontaminacyjne. Od czasu rozpoczęcia prac nad tym projektem budynku nie opuścił ani jeden z biorących w nim udział naukowców. Kiedy raz się tu wejdzie, już się zostaje. Jednak Alex Castner zapewnił ci komplet urządzeń komputerowych w nie odizolowanej części Kelvin-Castner. Pokoje są dosyć wygodne. A więc jeśli zechcesz pójść za moim holo…