— Witaj, Cazie. — Ku swojemu zdumieniu nagle ogarnął go żal. Z powodu tego, że już nic innego nie czuł. — Zaczynamy?
— Tak. Masz wiele do obejrzenia, a wkrótce zjawi się ktoś, kto ci to wszystko pokaże. Jednak w czasie, kiedy byłeś w sekcji Dekon, przybyła nam komplikacja.
— Przybyła?
— W osobie twojej przyjaciółki Victorii Turner. Z tą amatorską dziewczyną, matką naszych nieletnich próbek tkanki. Pani Turner żąda, żeby ją wpuszczono tam, gdzie się obecnie znajdujesz. Żąda nieco drapieżnie, można dodać.
Projekcja Cazie spojrzała na Jacksona znacząco, a w holograficznych oczach pojawił się cień bezbronności. Udawanej czy prawdziwej? Z Cazie nigdy nie można było wiedzieć na pewno. A teraz nie miało to już większego znaczenia.
Błyskawicznie rozważył wszystko w myślach.
— Wpuść Vicki do sekcji Dekon. Może mi pomóc podczas inspekcji. A Lizzie umieść w pokoju na zewnątrz, razem z ekspertami od systemów z Nowego Jorku… Czy już są?
— Nie. Ale obawiam się, że pani Turner nie może ot tak sobie przejść przez wszystkie laboratoria stanowiące prawną własność Kelvin-Castner tylko dlatego, że ty akurat…
— Mam w kontrakcie pozwolenie na asystenta w czasie inspekcji. Poczytaj sobie.
— Fachowca, a nie laika…
— Vicki pracowała kiedyś dla Agencji Nadzoru Genetycznych Standardów. Jest profesjonalnym szpiegiem. A teraz pokaż mi, skąd mogę się natychmiast połączyć z Lizzie. W czasie kiedy Vicki będzie dekontaminowana.
Cazie przygryzła dolną wargę tak mocno, że spłynęła z niej pojedyncza czerwona kropla krwi. Potem oświadczyła chłodno:
— Idź dalej tym korytarzem, ostatnie drzwi na lewo.
Jackson zrozumiał, że Cazie przyjęła już do wiadomości zaistniałe między nimi zmiany, więc ruszył dalej. Ta samotna kropelka holograficznej krwi będzie jedynym tego dowodem, jaki uda mu się zobaczyć. A może i jedynym, jaki Cazie mu da.
Drzwi wiodły do pokoju o rozmiarach alkowy, wyposażonego w standardowy, samowystarczalny terminal do użytku wewnętrznego.
— Proszę z Lizzie Francy, na terenie zakładów.
— Doktor Aranow! Proszę się nie martwić o Theresę, jest już z powrotem w domu i śpi.
— Theresa? Z powrotem w domu? O czym ty w ogóle mówisz?
Lizzie ukazała zęby w szerokim uśmiechu. Jackson zobaczył, że aż wylewa się z niej podniecenie i niepohamowana radość. Wyglądała strasznie: we włosach źdźbła trawy — bardzo zielonej, genomodyfikowanej, brudna twarz, przeraźliwy żółty kombinezon bardziej wymiętoszony, niż to w ogóle możliwe w przypadku plastikowego kombinezonu. Stanowiła kipiącą życiem i młodością chaotyczną plamę na nieskazitelnym stanowisku roboczym w K-C, a Jackson poczuł, jak na sam jej widok wraca mu dobry humor.
— Szłam piechotą do Wschodniego Manhattanu, żeby się z panem zobaczyć, bo mam panu coś ważnego do powiedzenia, ale nie mogłam się połączyć, bo…
— W takim wypadku tutaj mi też nie mów.
— No jasne, że nie — rzuciła kpiąco. — W każdym razie sama, samiuteńka dostałam się do Wschodniego Manhattanu, później panu powiem jak, a potem zgarnął mnie robot ochrony i zabrał do więzienia. Udałam przypadek chorobowy i zmusiłam jednostkę medyczną, żeby mnie połączyła z pana domem, tylko że pana tam nie było, więc rozmawiałam z Theresą, a ona przyjechała do więzienia i mnie stamtąd zabrała…
— Theresa?! Jak jej się udało…
— Nie mam pojęcia. Ona robi coś dziwnego ze swoim mózgiem. W każdym razie, kiedy Theresa za bardzo się przestraszyła, zabrałam ją do domu i skorzystałam z pana systemu, żeby zadzwonić do Vicki, i okazało się, że ona właśnie mnie szuka. Przywiozła mnie tu, bo mówiła, że jestem panu potrzebna. Ale przede wszystkim chciałam panu powiedzieć, że robopielęgniarka powiedziała, że z Theresą wszystko w porządku i że ona śpi. I z Dirkiem też wszystko w porządku — dzwoniłam do matki.
Jacksonowi od tego wszystkiego kręciło się w głowie. Lizzie — Amatorka, nieledwie dziecko jeszcze — przewędrowała na piechotę trzysta kilometrów do Nowego Jorku, przeszperała pole energetyczne, które miało być nie do przejścia, poprzerabiała sprzęt Ochrony Pattersona, a teraz siedzi tu, gotowa rzucić się przeciw jednej z najważniejszych kompanii farmaceutycznych na świecie. „Jednostka nie liczy się w czasach radykalnych przemian?”
— Posłuchaj, Lizzie. Chciałbym, żebyś napisała mi kilka programów selekcjonujących z listą kombinacji słów-kluczy, którą zaraz ci podam, żebym mógł przeszukać wszystkie archiwa Kelvin-Castner. Wszystko, co znajdą, skopiuj dla mnie i wyraźnie zaznacz, w których rejonach informacje uzyskane z różnych programów się pokrywają.
Lizzie wpatrzyła się w niego ze zdumieniem jasno wypisanym na twarzy. Prosił ją przecież o coś, co mógł zrobić każdy człowiek w miarę obyty z systemami. Następne zdanie powiedział więc bardzo powoli i wyraźnie, patrząc jej prosto w oczy, żeby dokładnie go pojęła.
— To bardzo ważne. Chcę, żebyś zrobiła dla mnie to, co robisz najlepiej.
Zrozumiała — Jackson poznał to po uśmiechu. To, co umiała najlepiej, to szybkie szperanie, zacieranie za sobą tropów, tak że nawet eksperci od systemów K-C, którzy prześledzą każdy jej krok, będą stale o ten jeden krok w tyle. Znajdzie ukryte dane, które pasują do kombinacji wypisanych dla programów selekcyjnych, i skopiuje je do kryształowej biblioteki szybciej, niż uznają za możliwe. Szczególnie w przypadku brudnej, nastoletniej amatorskiej dziewczyny.
A kiedy już tego dokona, Jackson będzie miał dość dowodów na subpoena duces tecum prywatnych dokumentów K-C.
— Dobra, doktorze Aranow — rzuciła radośnie Lizzie i mógłby przysiąc, że przybrała tak tępy i oszołomiony wyraz twarzy, żeby zmylić wszystkich ewentualnych obserwatorów z K-C. Ta mała jędza się świetnie bawi!
W przeciwieństwie do Jacksona. Pozwolił, by Cazie poprowadziła go do pierwszego z laboratoriów K-C i przedstawiła mu młodszego technika laboratoryjnego (była to, rzecz jasna, lekka zniewaga), który miał wyjaśnić szczegóły badań natrętnemu intruzowi. Jackson przygotował się psychicznie na to, że usłyszy tasiemcowe, nieistotne sprawozdania, obejrzy nieistotne eksperymenty, a przez cały czas będzie się zastanawiał, za którymi ze szczelnie zamkniętych drzwi toczy się rzeczywista praca nad środkiem, który na pewno nie przyczyni się do tego, żeby mały Dirk przestał bać się drzew przed domem.
„Szperaj głęboko, Lizzie. I szybko”.
Około północy Jacksona rozbolała głowa. Od wielu godzin koncentrował się na badaniach, które mu pokazywano, próbując dostrzec za nimi cień tych, których mu nie pokazano. Nic nie jadł. Nie przyjął dawki promieni słonecznych. Jego mózg i ciało nie mogły już dłużej tak ciągnąć.
Po raz pierwszy zorientował się, że nie dołączyła do niego Vicki.
— Ta właśnie seria łańcuchów białkowych wydała nam się z początku bardzo obiecująca — mówił starszy rangą naukowiec, który na żądanie Jacksona zastąpił młodszego technika w funkcji przewodnika — ale jak pan widzi na modelu, jonizacja ganglionów…
— Gdzie jest Victoria Turner? Moja asystentka, która miała się tu pokazać już kilka godzin temu?
Doktor Keith Whitfield Closson, jeden z czołowych mikrobiologów w całych Stanach Zjednoczonych, popatrzył na Jacksona chłodno.