— Jak…
— Lizzie już dawno wyszperała wszystkie numery twoich kont osobistych. Ale to bardzo etyczne stworzonko, na swój sposób. Mogłabym przysiąc, że nigdy z nich nie skorzystała. — Vicki uśmiechnęła się. — Czego natomiast nie mogłabym powiedzieć o sobie.
Jackson położył rękę na ramieniu Vicki. Nie twardo, ale i nie pieszczotliwie.
— Co wyszperała Lizzie?
— Nie będę wiedziała, dopóki sama nam nie powie albo dopóki nie odpieczętują terminalu. Ale bardziej interesuje mnie, dlaczego tak się upierała, żeby przejść w strefę bioochrony i rozmawiać z nami osobiście.
— Czy ten agent… czy ochroniarz… czy czym tam jest… przejdzie z nią przez Dekon?
— Nierozerwalnie jak atom w cząsteczce — rzuciła w powietrze Vicki. — A agent ma przy sobie podskórne nadajniki o ciągłej emisji. Pomiędzy licznymi innymi usprawnieniami.
— W takim razie poczekajmy — orzekł Jackson — aż Lizzie przejdzie przez Dekon.
— Poczekajmy — zgodziła się Vicki. — System, każ robotowi obsługi podać nam kawę.
— Oczywiście. A jeśli Kelvin-Castner może coś jeszcze dla państwa zrobić, proszę wezwać nas bez wahania.
Vicki tylko się uśmiechnęła.
Przejście przez sekcję Dekon zajęło Lizzie i agentowi Addisonowi pełną godzinę. Jackson wypił dwie filiżanki kawy i obserwował, jak Vicki szykuje się do rzucenia kolejnego granatu. Do tej pory zdążył się już nauczyć rozpoznawać odpowiednie sygnały. Sączyła swoją kawę powoli, z namysłem, i wpatrywała się w wiadomości.
— A co dokładnie chcesz usłyszeć? — zapytał w końcu.
— Coś na temat Brookhaven. — Vicki mówiła naturalnym głosem, a to znaczyło, że nie obchodzi ją, czy są podsłuchiwani. Zmieniła pozycję na kanapie, podwijając nogi pod siebie.
— Państwowe Laboratoria Brookhaven? A co konkretnie?
— Bo ja wiem… Ale program Lizzie wykrył jakąś anomalię. Ten program przegląda transmisje z wybranych agencji rządowych, żeby wyselekcjonować zaznaczone różnice w objętości, częstotliwości, stopniu ważności albo kodowaniu. Informacje przesyłane z Brookhaven do prawie wszystkich innych wykazywały pewną anomalię. — Vicki wyciągnęła nogi spod siebie i skrzyżowała je.
— Anomalię? Jakieś istotne zmiany? — zapytał Jackson.
— Raczej istotny brak zmian. Ta sama objętość, częstotliwość, stopień ważności i szyfrowanie — codziennie.
— Chcesz powiedzieć…
— Że przez pole enklawy przeniknął nasz neurofarmaceutyk. A nie jest to jakaś tam sobie enklawa — to rządowe laboratorium, które miało mieć doskonałe zabezpieczenia biologiczne. — Vicki znów zmieniła pozycję. — Ale oczywiście Kelvin-Castner już o tym wie, jestem tego pewna. Cholera jasna, jakoś nie mogę wygodnie się ułożyć.
Wstała z kanapy, przeciągnęła się, ziewnęła i posłała Jacksonowi uśmiech. Przynajmniej raz wiedział, co ma teraz robić.
— Chodź tu, ze mną ci będzie wygodniej — powiedział. Przeszła przez cały pokój i usiadła mu na kolanach. Z ekranu bardzo głośno brzęczały wiadomości — jak sobie nagle uświadomił Jackson, nieco głośniej niż normalnie. Wargi Vicki pieściły mu ucho. Rzuciła miękkim szeptem:
— Chciałam ci coś pokazać.
I zaczęła rozpinać bluzkę.
W piersi Jacksona zatańczyły hormony. Ale zaraz dostrzegł, że na jej piersi widnieją jakieś rysunki.
— Tutaj chyba mniej nas śledzą niż w twoim pokoju — mruknęła. — Ale mimo wszystko przesuń się trochę w lewo. Jeszcze trochę. No, już.
Ich ciała wraz z wysokim oparciem krzesła utworzyły ścisły trójkąt. Vicki pochyliła głowę i włosami odcięła widok z sufitu. Rozpięła jeszcze kilka guzików.
Miała gładkie, blade piersi. Mniejsze niż piersi Cazie, ale twardsze, wysoko sklepione. Na górnej połowie każdej z nich widniał jakiś rysunek, wykonany specjalnym atramentem, takim, jakiego używa się do trwałego podpisywania i datowania wydruków raportów laboratoryjnych. Takich długopisów pełno było w całym Kelvin-Castner. Vicki musiała sama się porysować już po wyjściu z sekcji Dekon. Jackson przypatrywał się uważnie tym rysunkom, ale światła docierało tam tak niewiele, że ledwie zdołał je rozszyfrować. Do tego zapach Vicki, słodki aromat jej skóry i oddechu zupełnie zaciemniły mu myśli.
Aż wreszcie zorientował się, na co patrzy.
Dwa prymitywne szkice wydruków skanowania mózgu. Ten na lewej piersi należał do Theresy. Mimo że rysunek był do góry nogami i mało precyzyjny, Jackson nie miał kłopotu z rozpoznaniem. Przez cały okres trwania choroby Theresy codziennie przypatrywał się takim wykresom, a i przedtem zdarzało mu się to dość często. To były wykresy przedstawiające stan chronicznej nadpobudliwości mózgu, szczególnie w tych bardziej pierwotnych jego partiach, które rządzą emocjami. Układ limbiczno-podwzgórzowy, twór migdałowaty, twór siatkowaty pnia mózgowego, rostralno-brzuszny szpik kostny — wszystko w stanie nadmiernego pobudzenia.
System wstępującego uczynniania tworu siateczkowatego — ARAS — który reaguje na bodźce dostarczane przez włókna nerwowe z wielu innych części mózgu, wykazywał falę szczególnie wzmożonej aktywności: niska amplituda, wysoka częstotliwość, silna desynchronizacja. Do kory mózgowej Theresy nieustannie wędrowały sygnały alarmowe i w ten sposób świat dookoła wciąż wydawał się jej miejscem pełnym zagrożeń. Taka informacja biegła więc z powrotem do ARAS, który reagował na nią jeszcze bardziej wzmożoną aktywnością elektrochemiczną. Elektrochemiczne sygnały o niebezpieczeństwie wywoływały z kolei coraz więcej elektrochemicznych sygnałów stresu. Diabelski krąg, którego Theresa nigdy nie pozwoliła mu przerwać żadnymi neurofarmaceutykami.
Drugi zestaw prymitywnych szkiców był całkowicie odmienny. Właściwie nie był podobny do żadnego wyniku skanowania mózgu, jakie Jackson w życiu oglądał. ARAS i z grubsza nakreślone wykresy wykazywały zwykły stan pobudzenia, taki, który występuje na ogół przy stabilnym, celowym i realistycznie motywowanym działaniu. Ale strumień informacji płynący od kory mózgowej do ARAS był bardzo intensywny. A niektóre części mózgu wykazywały istną burzę elektryczną, głównie te leżące w częściach związanych z intensywną aktywnością niesomatyczną: atakami epilepsji, wizjami religijnymi, złudami wyobraźni i pewnymi rodzajami kreatywności. Takie wykresy widywano najczęściej u odciętych od świata mistyków: ludzi, którzy wierzyli, że są Jezusem Chrystusem albo Napoleonem, albo generałem Manheimem. Ale żeby połączyć tę część z opanowaniem i klarownością fal alfa o tak wysokiej amplitudzie i niskiej częstotliwości, które zwykle są efektem wysokiej koncentracji lub biologicznego sprzężenia zwrotnego…
— Czyj jest ten drugi wynik?
— Theresy — odszepnęła Vicki.
— Niemożliwe!
— Nie, wcale nie. Oba pochodzą od Theresy. Jeden zrobiono, zanim przygotowała się mentalnie do trudnego dla niej zadania, drugi — już po przygotowaniu. Nie wiem dokładnie, jak zdołała tego dokonać.
— Szkoda, że nie mogę zobaczyć odczytów z odcinka grzbietowego!
— No cóż — rzuciła kwaśno Vicki. — Na moich piersiach jest tylko tyle miejsca. Nie tak jak u niektórych innych osób. Tak więc wykułam na pamięć tylko te części wydruku, które według mnie różniły się od siebie najbardziej.
— Ale jak Tess potrafiła…
— Zniż głos, Jackson. I wyglądaj tak, jakbyś naprawdę mnie pieścił, przecież wciąż nas podglądają. Mówiłam ci, że nie wiem, jak Theresa to robi, ale wiem, co sądzi, że wtedy robi. Theresa zmienia swój obraz mózgu, kiedy udaje, że jest Cazie.