— Nie jestem generałem. Jestem burmistrzem.
— Pan tam rządzi, prawda?
— Tak, ale…
— A więc jest pan generałem. Pozwoli pan, że będę kontynuował. W tej galaktyce nie ma miejsca dla obcych. Żadnych! Ani dla zboczonych kultur ludzkich, które z definicji też są obce. Nie można rządzić imperium, gdy każdy robi to, na co ma ochotę. Musimy zaprowadzić porządek, bez wzg1ędu na cenę.
Wpatrzony w radio burmistrz głośno przełknął ślinę.
— Mam nadzieję, że zarządza pan ziemską kolonią, generale, bez żadnych radykalnych odchyleń od normy w rodzaju wolnej woli, wolnej miłości, wolnych wyborów czy innych tego typu pomysłów z listy poglądów zakazanych. To są obce idee, a dla obcych potrafimy być brutalni. Proszę uporządkować swoją kolonię, generale. Inspektor pojawi się mniej więcej za dwa tygodnie.
Natychmiast zwołano zebranie wszystkich mieszkańców wioski, aby ustalić, jak najlepiej potwierdzić swoją ziemskość. Jedyne, co mogli zrobić, to pospiesznie dostosować się do wzorca Ziemi, opisanego w dawnych książkach.
— Nie rozumiem, dlaczego musi być jakiś przestępca oświadczył Tom.
— Przestępca jest niezwykle ważną częścią ziemskiego społeczeństwa — wyjaśnił burmistrz. — Wszystkie książki są co do tego zgodne. Jest równie ważny jak, powiedzmy, listonosz albo szef policji. Różni się od nich tym, że zajmuje się działalnością aspołeczną. Pracuje przeciwko społeczeństwu. Gdyby nie było ludzi pracujących przeciwko społeczeństwu, jak mogliby istnieć ludzie pracujący dla niego? Nie mieliby nic do roboty.
— Nie rozumiem — pokręcił głową Tom.
— Bądź rozsądny. Musimy mieć tu wszystkie ziemskie rzeczy. Choćby brukowane drogi. I kościoły, i szkoły, i więzienia. Wszystkie książki o tym mówią. O przestępstwach też.
— Nie chcę — oświadczył Tom.
— Postaw się w moim położeniu — błagał burmistrz. — Przylatuje ten inspektor i spotyka Billy’ego Malarza, naszego szefa policji. Prosi, żeby mu pokazać więzienie. A potem pyta: „Żadnych więźniów?” A ja odpowiadam: „Oczywiście. Nie popełniamy żadnych przestępstw”. „Żadnych przestępstw?” — dziwi się. — „Przecież w ziemskich koloniach zawsze zdarzają się przestępstwa. Wie pan o tym”. „U nas nie”, tłumaczę. „Nie wiedziałem nawet, co to znaczy przestępstwo, dopóki w zeszłym tygodniu nie sprawdziłem w słowniku”. „No więc po co zbudowaliście więzienie?” — on mnie pyta. „Po co pan zaangażował szefa policji.”
Burmistrz przerwał dla nabrania oddechu.
— Rozumiesz? Wszystko się zawali. On od razu pozna, że nie jesteśmy naprawdę ziemscy. Ze udajemy. Że jesteśmy obcy!
— Hmm — stwierdził Tom, na którym zrobiło to duże wrażenie.
— A tak — podjął pospiesznie burmistrz — będę mógł powiedzieć: „Naturalnie, mamy tu przestępstwa, zupełnie jak na Ziemi. Jest taki złodziej i morderca. Biedny chłopak, miał ciężkie dzieciństwo i jest nieprzystosowany. Nasz szef policji ma parę śladów i spodziewa się aresztowania w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. Zamkniemy go w więzieniu i zresocjalizujemy”.
— Co to znaczy zresocjalizować? — spytał Tom.
— Nie jestem pewien. Będę się martwił, kiedy już do tego dojdzie. Ale rozumiesz, dlaczego przestępstwa są konieczne?
— Chyba rozumiem. Ale dlaczego ja?
— Nie ma nikogo wolnego. A ty masz wąskie oczy. Przestępcy zawsze mają wąskie oczy.
— Nie są aż tak wąskie. Nie węższe niż Eda Tkacza…
— Proszę cię, Tom — przerwał burmistrz. — Każdy robi, co może. Chcesz przecież pomóc, prawda?
— Chyba tak — przyznał zmęczonym głosem Tom: — Świetnie. Jesteś więc naszym przestępcą. A tu jest urzędowe zaświadczenie.
Podał Tomowi dokument. Głosił on:
ZEZWOLENIE PRZESTĘPCZE
Informuje się Mieszkańców, że okaziciel Niniejszego, Tom Rybak, jest Oficjalnym Złodziejem i Mordercą. Tym samym jest zobowiązany do Czajenia się w Ciemnych Zaułkach, Odwiedzania Miejsc o Złej Reputacji i Łamania Prawa.
Tom przeczytał dwa razy, po czym zapytał: — Jakiego prawa?
— Dam ci znać, jak tylko je wymyślę — wyjaśnił burmistrz. Wszystkie ziemskie kolonie mają prawa.
— Ale co ja mam robić?
— Kraść. I zabijać. To nie powinno być zbyt trudne — burmistrz podszedł do swojej biblioteczki i wyjął starożytne księgi o tytułach: „Przestępca i jego środowisko”, „Psychologia zabójcy” i „Studium motywacji kradzieży”. — Tu jest wszystko, co powinieneś wiedzieć. Kradnij ile chcesz, ale jedno morderstwo powinno wystarczyć. Nie ma sensu przesadzać.
— Dobra — kiwnął głową Tom. — Chyba się w tym połapię. Z książkami pod pachą wrócił do siebie.
Było gorąco, a cała ta rozmowa o przestępstwach rozstroiła go i zmęczyła. Położył się na łóżku i zabrał do czytania.
Ktoś zapukał do drzwi.
— Proszę — zawołał Tom przecierając zmęczone oczy. Wszedł Marv, najstarszy i najwyższy z rudowłosych chłopaków Cieślów, a za nim Jed Farmer. Nieśli niewielki worek.
— To ty jesteś naszym przestępcą, Tom? — upewnił się Marv. — Na to wygląda.
— No więc to wszystko jest dla ciebie.
Złożyli worek na podłodze i wyjęli z niego topór, dwa noże, krótką włócznię, maczugę i pałkę.
— Co to jest? — zapytał Tom siadając na łóżku.
— Broń, oczywiście — wyjaśnił rozdrażnionym tonem Jed Farmer. — Nie możesz być prawdziwym przestępcą bez broni.
— Naprawdę? — Tom podrapał się po głowie.
— Lepiej sam rusz trochę głową — odparł niecierpliwie Jed. Nie spodziewasz się chyba, że wszystko za ciebie zrobimy. Marv Cieśla mrugnął do Toma porozumiewawczo.
— Jed jest zły, bo burmistrz zrobił go listonoszem.
— Zrobię, co do mnie należy — oświadczył Jed. — Po prostu nie podoba mi się pisanie tych wszystkich listów.
— To chyba nie jest aż takie trudne — Marv wyszczerzył zęby. — Listonosze na Ziemi to robią, a tam jest o wiele więcej ludzi. Powodzenia, Tom.
I wyszli.
Tom schylił się i obejrzał broń. Wiedział, co to jest; stare książki często o niej wspominały. Ale nikt jeszcze nie użył broni na Nowym Delaware. Miejscowe zwierzęta były małe, kudłate i żywiły się wyłącznie trawą. A żeby użyć broni przeciw innemu mieszkańcowi wioski… dlaczego ktokolwiek miałby to zrobić?
Podniósł jeden z noży. Był zimny. Dotknął ostrego czubka. Zaczął spacerować po pokoju, spoglądając na stos broni. Widok ten wzbudził jakieś dziwnie nieprzyjemne odczucia w okolicy żołądka. Pomyślał, że chyba zbyt szybko zgodził się na przyjęcie tej funkcji.
Na razie jednak nie warto było się martwić. Przeczyta książki, a potem może połapie się, o co w tym wszystkim chodzi.
Czytał przez kilka godzin, przerywając tylko raz, żeby zjeść lekki obiad. Książki były zrozumiałe; jasno tłumaczyły rozmaite metody przestępstwa, często przy pomocy schematów. Ale cała sprawa wydawała się bezsensowna. Jaki był cel przestępstwa? Komu przynosiło korzyść? Co ludzie z niego mieli?
Tego książki nie wyjaśniały. Przerzucał kartki, przyglądając się fotografiom przestępców. Wszyscy wyglądali na poważnych i oddanych swej pracy, wysoce świadomych jej społecznego znaczenia.
Tom pragnął zrozumieć, na czym to znaczenie polegało. To ułatwiłoby zapewne wiele spraw.
— Tom! — usłyszał wołanie zza okna.