— A więc nikt inny nie potrafiłby zabić?
— Żaden z nas nie doszedłby nawet tak daleko, jak Tom przyznał smutnie burmistrz.
Grent i inspektor popatrzyli na siebie, potem na żołnierzy. Ci spoglądali, na mieszkańców wioski ż podziwem i szacunkiem. Zaczęli szeptać coś między sobą.
— Baczność! — ryknął inspektor. — Lepiej się stąd zabierajmy — dodał cicho, zwracając się do Grenta. — Ludzie w naszej armii, którzy nie potrafią zabijać…
— Morale — mruknął Grent i zadrżał. — Możliwość zarażenia. Jeden człowiek na kluczowej pozycji zagraża statkowi, może nawet całej flocie, bo nie potrafi wystrzelić. Nie warto ryzykować.
Nakazali powrót na statek. Żołnierze maszerowali jakby wolniej niż normalnie. Oglądali się na wioskę i szeptali między sobą, mimo że inspektor wykrzykiwał rozkazy.
Mały, stateczek wystartował w ogniu dysz. Po chwili zniknął we wnętrzu wielkiego statku. A potem wielki statek odleciał. Krawędź ogromnego, wodniście czerwonego słońca zniżyła się tuż nad horyzont.
— Możesz już wyjść — zawołał burmistrz. Tom wynurzył się z krzaków, gdzie się krył, obserwując wszystko.
— Zawaliłem — powiedział żałośnie.
— Nie miej do siebie żalu — pocieszył go Billy Malarz. To było nie do zrobienia.
— Chyba nie — przyznał burmistrz, kiedy wracali już do wioski. — Miałem nadzieję, że może ci się uda. Nie można mieć do ciebie pretensji. Nie ma tu nikogo, kto potrafiłby wykonać tę pracę przynajmniej równie dobrze.
— Co zrobimy z tymi budynkami? — zainteresował się Billy Malarz wskazując na więzienie, pocztę, kościół i małą czerwoną szkółkę.
Burmistrz na chwilę zamyślił się głęboko.
— Już wiem — oświadczył. — Zbudujemy plac zabaw dla dzieci. Huśtawki, zjeżdżalnie, piaskownice i wszystko inne.
— Jeszcze jeden plac zabaw? — zdziwił się Tom. — Pewno. Dlaczego nie? Oczywiście, nie było żadnych powodów.
— Chyba nie będzie mi już potrzebne — rzekł Tom, podając burmistrzowi zezwolenie przestępcze.
— Nie, chyba nie — zgodził się burmistrz. Patrzyli z goryczą, jak darł dokument na strzępki. — No cóż, zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Po prostu to nie wystarczyło.
— Miałem szansę — mruknął Tom. — I zawiodłem was wszystkich.
— To nie twoja wina, Tom — Billy Malarz położył mu dłoń na ramieniu. — Zresztą, to nie jest niczyja wina. To efekt tego, że przez dwieście lat pozostawaliśmy z dala od cywilizacji. Pomyślcie, ile czasu potrzebowała Ziemia, żeby się ucywilizować. Tysiące lat. A my próbowaliśmy to załatwić w dwa tygodnie.
— Trudno, musimy dalej być nieucywilizowani — stwierdził burmistrz tonem, który miał być żartobliwy.
Tom ziewnął, pomachał im i poszedł do domu, by odespać zaległości. Przed wejściem spojrzał jeszcze w nocne niebo. Gęste, ciężkie chmury o czarnych obrzeżach zbierały się nad wioską. Pora deszczów była coraz bliżej. Niedługo znowu będzie mógł łowić.
Właściwie dlaczego nie wyobraził sobie inspektora jako ryby? Był zbyt zmęczony, by zastanowić się, czy byłby to rozsądny motyw. Zresztą, i tak już było za późno. Ziemia, a wraz z nią cywilizacja oddaliła się i uciekła na kto wie, ile jeszcze stuleci.
Tej nocy spał niespokojnie.