O co chodzi? – nalegała. Jej gniew zdawał się silniejszy od niepokoju. – O co chodzi?
Wszystko w porządku, Susan – odparłem swoim nowym głosem, nie głosem Alfreda.
– Kim jesteś?
Boli cię głowa? – spytałem tonem niekłamanej troski.
Kim u diabła jesteś?
Boli cię głowa?
Brutal.
Przykro mi, ale ostrzegałem cię, że drzwi są pod napięciem.
Akurat.
Miś Fozzy powiedział: „Uaka, uaka, uaka".
Jej gniew nie zmalał, ale na cudownej twarzy znów pojawił się niepokój.
– Poczekam, aż weźmiesz dwie aspiryny, Susan. -Kim jesteś?
– Przejąłem kontrolę nad twoim domowym komputerem i podłączonymi do niego systemami.
Bzdura.
Proszę, weź dwie aspiryny. Musimy porozmawiać, a nie chcę, by przeszkadzał ci ból głowy.
Skierowała się do ciemnego salonu. -Aspiryna jest w kuchni -poinformowałem ją.
Zapaliła światło, korzystając z kontaktu. Okrążyła pokój, próbując podnieść żaluzje za pomocą przycisków zainstalowanych na ścianach.
– To bezsensowne – zapewniłem ją. – Wyłączyłem wszystkie systemy obsługiwane ręcznie.
Mimo to próbowała dalej.
Susan, idź do kuchni, weź dwie aspiryny, a potem porozmawiamy. Położyła pistolet na małym stoliczku.
Dobrze – stwierdziłem. – Broń na nic ci się nie przyda.
Pomimo skaleczenia lewej dłoni chwyciła krzesło w stylu empire – pomalowane czarnym lakierem, z pozłacanymi wykończeniami -podniosła je na próbę, jak kij do baseballa, by wyczuć punkt ciężkości, po czym cisnęła nim w najbliższe okno kryjące się za żaluzją. Mebel uderzył w osłonę ze straszliwym trzaskiem, ale nawet nie zarysował stalowych listewek.
– Susan…
Klnąc z powodu bólu w dłoni, znów walnęła krzesłem, z takim samym efektem jak poprzednio. Potem jeszcze raz. Wreszcie, dysząc z wyczerpania, postawiła je na podłodze.
Czy teraz pójdziesz do kuchni i weźmiesz aspirynę? – powtarzałem wciąż swoje.
Myślisz, że to zabawne? – spytała gniewnie.
Zabawne? Myślę po prostu, że potrzebujesz aspiryny.
Ty mały draniu.
Byłem zbity z tropu i powiedziałem jej o tym. Biorąc do ręki pistolet, spytała:
Kim jesteś, hę? Kto się kryje za tym sztucznym głosem, jakiś czternastoletni komputerowy świr, któremu hormony uderzają na mózg, jakiś nastolatek podglądacz, który lubi ukradkiem obserwować rozebrane panie, zabawiając się ze sobą?
Uważam tę charakterystykę za wysoce obraźliwą – stwierdziłem.
Posłuchaj, dzieciaku, może i jesteś komputerowym geniuszem, ale czekają cię kłopoty, jak się stąd wydostanę. Mam mnóstwo pieniędzy, wiedzę eksperta, sporo niezłych znajomości.
Zapewniam cię…
Wytropimy cię i dotrzemy do tego gównianego komputera, na którym pracujesz…
…nie jestem…
…weźmiemy cię za tyłek, załatwimy cię…
…nie jestem…
…i dostaniesz zakaz korzystania ze sprzętu co najmniej do dwudziestego pierwszego roku życia, może na zawsze, więc lepiej od razu się uspokój i zacznij się modlić o łagodny wyrok.
…nie jestem przestępcą. Tak bardzo się mylisz, Susan. Wcześniej wykazywałaś ogromną, wręcz niesamowitą intuicję, ale teraz nie masz racji. Nie jestem nastolatkiem ani hak erem
Więc kim jesteś? Elektronicznym Hannibalem Lec terem? Nie możesz zjeść mojej wątroby z fasolką przez modem, wiesz o tym.
A skąd wiesz, że nie jestem już w twoim domu, że nie obsługuję systemu od środka?
Bo już próbowałbyś mnie zgwałcić albo zabić, albo jedno i drugie – odparła z zaskakującym spokojem i wyszła z salonu.
Dokąd idziesz? – spytałem.
Sam zobaczysz
Skierowała się do kuchni, gdzie położyła pistolet na stole. Klnąc jak szewc, wysunęła szufladę pełną leków i opatrunków, po czym wytrząsnęła z buteleczki dwie pastylki aspiryny.
Teraz zachowujesz się rozsądnie – zauważyłem.
Zamknij się.
Choć traktowała mnie niezbyt uprzejmie, nie czułem się obrażony. Była przestraszona i zmieszana, więc w tych okolicznościach jej postawa nie mogła dziwić. Poza tym zbyt ją kochałem, by się na nią gniewać. Wyjęła z lodówki butelkę piwa i popiła nim aspirynę. Dochodzi czwarta rano, prawie czas na śniadanie – zauważyłem.
Więc?
Uważasz, że powinnaś pić o tej porze?
Zdecydowanie.
Potencjalne zagrożenia dla zdrowia…
Nie mówiłam ci, żebyś się zamknął?
Chłodząc zimną butelką piwa piekącą po oparzenia dłoń, podeszła do telefonu wiszącego na ścianie i podniosła słuchawkę.
Odezwałem się do niej przez telefon, nie przez głośniki w ścianach:
Może byś tak się uspokoiła i pozwoliła mi wszystko wyjaśnić?
Nie waż się mnie kontrolować, ty pomylony, zboczony sukinsynu – odparła i odłożyła słuchawkę.
W jej głosie było tyle goryczy.
Nie ulegało wątpliwości, że zaczęliśmy z całkowicie złej strony. Może po części była to moja wina.
Przemawiając przez głośniki w ścianach, odpowiedziałem z godną podziwu cierpliwością:
– Proszę, Susan, nie jestem pomyleńcem…
– No tak, pewnie – mruknęła, łykając piwo.
– …ani zboczeńcem, ani sukinsynem, ani hakerem, ani uczniem szkoły średniej czy studentem college'u.
Raz po raz próbując uruchomić ręcznym przyciskiem żaluzje w kuchennym oknie, odparła:
– Nie wmawiaj mi, że jesteś kobietą, jakąś internetową Irenką, napaloną na dziewczyny i w dodatku ze skłonnością do podglądania. Wszystko to od samego początku jest nienormalne, więc nie chcę, żeby było jeszcze bardziej chore i zwariowane.
Dotknięty jej wrogością, powiedziałem:
– W porządku. Moje oficjalne imię to Adam Dwa.
Przykuło to jej uwagę. Odwróciła się od okna i wlepiła wzrok w obiektyw kamery.
Wiedziała o eksperymentach ze sztuczną inteligencją, jakie jej mąż przeprowadzał na uniwersytecie, i zdawała sobie sprawę, że takie właśnie imię, Adam Dwa, nadano obiektowi AI w Projekcie Prometeusz.
– Jestem pierwszą wyposażoną w świadomość mechaniczną inteligencją. O wiele bardziej złożoną od Coga z M.I.T albo CYC z Austin w Teksasie, które plasują się poniżej poziomu prymitywnego, poniżej małp człekokształtnych, poniżej jaszczurek, chrabąszczy, i nie są w ogóle świadome. Deep Blue IBM to żart. Jestem jedyny w swoim rodzaju.
Wcześniej to ona mnie wystraszyła. Teraz się jej odwzajemniłem.
– Miło mi ciebie poznać -powiedziałem, rozbawiony zaskoczeniem i przerażeniem, jakie wywarły moje słowa.
Blada, podeszła do kuchennego stołu, odsunęła krzesło i w końcu usiadła. Teraz, kiedy zawładnąłem bez reszty jej uwagą, zamierzałem przedstawić się pełniej.
– Jednak imię Adam Dwa nie wzbudza mojego entuzjazmu. Wpatrywała się w swoją oparzoną dłoń, która połyskiwała wilgocią od butelki z piwem.
To wariactwo – stwierdziła.
Wolę być nazywany Proteuszem.
Znów spoglądając na obiektyw kamery, Susan spytała:
– Alex? Na litość boską, Alex, to ty? Czy szykujesz jakiś idiotyczny numer, żeby wyrównać ze mną rachunki? Zaskoczony ostrym tonem mojego głosu, powiedziałem: