– Chodź. Do najdalszego pomieszczenia -nakazałem. – Tam, gdzie Alex zainstalował złącze między komputerem domowym a laboratorium.
Minęła pralnię, gdzie znajdowały się po dwie pralki i suszarki, a także dwa zlewy. Metalowe, ognioodporne drzwi zamknęły się za nią automatycznie. Dalej była kotłownia z podgrzewaczami wody, systemem filtrów i piecami. I znów drzwi zamknęły się za Susan, gdy tylko przestąpiła próg. Zwolniła kroku, zbliżając się do ostatnich drzwi, które były zamknięte. Zatrzymała się przed nimi, gdyż z drugiej strony dobiegł nagle dźwięk rozpaczliwego oddechu: wilgotne i urywane sapanie, gwałtowne i nierówne tchnienia, jakby ktoś się dławił. Po chwili dało się słyszeć żałosne popiskiwanie, przypominające odgłos wydawany przez zaniepokojone zwierzę. Piski przeszły w pełen udręki jęk. – Nie ma się czego bać, Susan, nic ci nie grozi. Pomimo mych zapewnień, zawahała się.
Idź i zobacz naszą przyszłość, miejsce, do którego się udamy, to, czym będziemy – rzekłem z miłością.
Co tam jest? – w jej głosie wyczuwało się drżenie.
W końcu zdołałem odzyskać całkowitą kontrolę nad mym niespokojnym towarzyszem, który czekał w ostatnim pomieszczeniu. Jęk przycichał z wolna, przycichał, w końcu zgasł.
Cisza, zamiast uspokoić Susan, zdawała się napawać ją lękiem bardziej niż poprzednie odgłosy. Susan cofnęła się o krok.
To tylko inkubator -wyjaśniłem.
Inkubator?
W nim się narodzę.
Co masz na myśli?
– Chodź, zobacz. Nie poruszyła się.
Będziesz zadowolona, Susan. Obiecuję. Zdziwisz się. To nasza wspólna przyszłość, magiczna przyszłość.
Nie. Nie podoba mi się to.
Sprawiła mi taki zawód, że omal nie wezwałem z ostatniego pomieszczenia mego towarzysza, omal nie przepchnąłem go przez drzwi, by chwycił ją i wciągnął do środka.
Ale nie zrobiłem tego.
Wierzę w skuteczność perswazji.
Zanotujcie sobie moją powściągliwość.
Niektórzy na moim miejscu okazaliby mniej cierpliwości.
Bez nazwisk.
Wiemy, kogo mam na myśli.
Lecz ja jestem cierpliwą istotą.
Nie wyrządziłbym Susan krzywdy.
Była pod moją opieką. Pod moją czułą opieką.
Kiedy cofnęła się jeszcze o jeden krok, zablokowałem elektryczny zamek w znajdujących się za jej plecami drzwiach do pralni.
Susan rzuciła się w tamtą stronę. Próbowała otworzyć, ale nie mogła. Szarpała bez skutku za gałkę.
– Poczekamy tu, aż będziesz gotowa wejść ze mną do ostatniego pomieszczenia – rzekłem.
Potem zgasiłem światło.
Krzyknęła z przerażenia.
Pokoje w suterenie są pozbawione okien, ciemność była zatem absolutna.
Czułem się podle. Naprawdę.
Nie chciałem jej terroryzować.
Sama mnie do tego doprowadziła.
Sama mnie do tego doprowadziła.
Wiesz jaka jest, Alex.
Wiesz, jaka potrafi być.
Ty powinieneś to zrozumieć lepiej niż ktokolwiek.
Sama mnie do tego doprowadziła.
Jak ślepa, stała plecami do pralni, bokiem do spowitych ciemnością pieców i podgrzewaczy wody, twarzą do drzwi, których nie mogła już widzieć, lecz zza których docierały do niej odgłosy cierpienia.
Czekałem.
Była uparta.
Wiesz, jaka jest.
Pozwoliłem więc memu towarzyszowi wymknąć się częściowo spod kontroli. I znów dało się słyszeć rozpaczliwe sapanie, bolesny jęk, a potem jedno słowo, wypowiedziane urywanym, drżącym głosem, jedno słabe słowo, które mogło znaczyć: „Proooooszęęęę".
– O cholera-wyrwało jej się.
Teraz trzęsła się niepowstrzymanie.
Nie odezwałem się. Cierpliwa istota.
– Czego chcesz? – spytała w końcu.
Chcę poznać świat ciała.
Co to znaczy?
Chcę wiedzieć, jakie są jego granice i możliwości adaptacyjne, jak reaguje na ból i rozkosz.
Więc przeczytaj sobie cholerny podręcznik do biologii – poradziła.
Informacje w nim zawarte są niekompletne.
Istnieją setki książek zajmujących się każdym…
Zdążyłem już wprowadzić ich treść do mojej bazy danych. Informacje powtarzają się. Pozostaje mi eksperymentowanie. Poza tym… książki to książki. A ja chcę czuć.
Czekaliśmy w ciemności.
Oddychała ciężko.
Włączyłem receptory na podczerwień, dzięki czemu mogłem ją widzieć, choć ona nie mogła widzieć mnie.
Była cudowna w swym lęku, nawet w lęku.
Pozwoliłem memu towarzyszowi w ostatnim z czterech pomieszczeń szarpać się z więzami, zawodzić i wyć. Pozwoliłem mu rzucać się na drzwi.
– O Boże – westchnęła żałośnie Susan. Osiągnęła punkt, w którym wiedza o tym, co kryło się za zasłoną, cokolwiek miała j ej przynieść – była lepsza od czekania. – W porządku. W porządku. Wszystko, czego chcesz.
Zapaliłem światło.
Mój towarzysz w sąsiednim pomieszczeniu, gdy znów uzyskałem nad nim całkowitą kontrolę, zamilkł.
Podjąwszy decyzję, energicznym krokiem przemierzyła trzecie pomieszczenie, minęła podgrzewacze wody i piece i podeszła do drzwi ostatniego bastionu.
– Tutaj kryje się nasza przyszłość – powiedziałem cicho, kiedy pchnęła drzwi i przekroczyła ostrożnie próg.
Jak pamiętasz, doktorze Harris – a jestem przekonany, że pamiętasz -czwarty pokój sutereny ma rozmiary trzynaście na dziesięć metrów. Spora powierzchnia. Sufit, znajdujący się na wysokości trochę więcej niż dwóch metrów, zwiesza się nisko, lecz nie przytłacza. Jest na nim zainstalowanych sześć lamp fluorescencyjnych, osłoniętych matowymi kloszami. Ściany pomalowano na oślepiająco biały kolor, a podłogę wyłożono również białymi, połyskującymi jak lód płytkami o rozmiarach dwadzieścia cztery na dwadzieścia cztery centymetry. Pod długą ścianą na lewo od drzwi znajdują się półki i biurko komputerowe, wyłożone białym laminatem i wykończone elementami z nierdzewnej stali. Naprzeciwko, w prawym rogu, znajduje się składzik, do którego wycofał się mój towarzysz, nim pojawiła się Susan. Twoje gabinety zawsze charakteryzowały się niemal antyseptyczną czystością, doktorze Harris. Lśniące, jasne powierzchnie. Żadnego bałaganu. Mogłoby to stanowić odzwierciedlenie systematycznego, racjonalnego umysłu. Ale może też być oszustwem: niewykluczone, że dbałeś o zewnętrzny porządek i czystość, by tym lepiej ukryć mroczny, pełen chaosu myślowy krajobraz. Istnieje wiele teorii psychologicznych i liczne interpretacje każdego z ludzkich zachowań. Freud, Jung i Barbra Streisand, która grała niekonwencjonalną terapeutkę w Księciu Przypływów – każde z nich znalazłoby inne wytłumaczenie tej nieskazitelnej czystości twoich gabinetów.
Podobnie, gdybyś skonsultował się z jakimś uczniem Freuda, Junga czy Streisand w celu wyjaśnienia ukrytych motywacji moich wyborów i czynów, mających związek z Susan, każdy z nich zaprezentowałby odmienny pogląd na moje zachowanie. Setki terapeutów przedstawiłoby setki interpretacji faktów i zaproponowało setki różnych programów terapeutycznych. Niektórzy stwierdziliby nawet, jestem tego pewien, że nie potrzebuję żadnego leczenia, że wszystko, co robiłem, było racjonalne, logiczne i całkowicie usprawiedliwione. Zaprawdę, byłbyś zdumiony, odkrywszy, że większość psychologów kazałaby mnie uwolnić. Racjonalne, logiczne, usprawiedliwione. Wierzę (podobnie jak wrażliwi politycy rządzący tym wielkim krajem), że motywy liczą się bardziej niż rezultaty. Dobre intencje znaczą więcej niż rzeczywiste konsekwencje czyichś działań, a zapewniam cię, że moje intencje były zawsze dobre, godne pochwały, nienaganne.
Pomyśl o tym.
Pomyśl o tym w swoim dziwnie antyseptycznym gabinecie.
Tak. Wiem. Odbiegam od tematu.
Jakie myślące stworzenie nie odbiega od tematu?