– Jestem zadowolony, Enos, że w końcu się porozumieliśmy – powiedziałem.
Siedział przez chwilę przygarbiony, z twarzą ukrytą w dłoniach.
Biedna, milcząca bestia.
Było mi go żal. Choć był potworem, mordercą małych dziewczynek, było mi go żal.
Jestem litościwą istotą.
Każdy widzi, że to prawda.
Studnia mojego współczucia jest głęboka.
Bezdenna.
W moim sercu jest miejsce nawet dla mętów ludzkości.
Kiedy w końcu opuścił dłonie, jego wyłupiaste, podbiegłe krwią oczy pozostały nieprzeniknione.
– Głodny – stwierdził chrapliwie, może trochę błagalnie. Wykorzystywałem go tak intensywnie, że w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin nic nie jadł. W zamian za kapitulację i nie wypowiedzianą obietnicę posłuszeństwa, nagrodziłem go wszystkim, co tylko zapragnął wyjąć sobie z lodówki.
Najwidoczniej nie wprowadził do swej bazy danych zasad etykiety, gdyż jego zachowanie przy stole było nad wyraz niewłaściwe. Nie odkrajał z mostka wołowego plastrów, lecz rozdzierał go dziko swymi wielkimi dłońmi. Chwycił dwukilogramowy kawał cheddara i wgryzł się w niego, z grubych warg spadały na stół żółte okruchy.
Jedząc, wytrąbił dwie butelki piwa. Jego mokra broda lśniła.
Na górze: śpiąca w swym łożu księżniczka. Na dole: pochłonięty jedzeniem przygarbiony, mamroczący troll o masywnym karku. Cały zamek, w ostatniej, blednącej ciemności przed brzaskiem, pogrążony był w ciszy.
15
Kiedy Shenk skończył jeść, zmusiłem go do posprzątania bałaganu, jakiego narobił. Jestem schludną istotą. – Musiał skorzystać z toalety, więc mu pozwoliłem. Kiedy skończył, kazałem mu umyć dłonie. Dwa razy. Teraz, gdy został należycie ukarany za początkowy bunt i nagrodzony za kapitulację, uznałem, że można go znów zaprowadzić na górę i z jego pomocą przywiązać Susan do łóżka. Stałem oto przed dylematem: musiałem wysłać Shenka z domu po kilka ostatnich sprawunków i wykorzystać go do skończenia prac w pomieszczeniu z inkubatorem, a z drugiej strony po tym, jak Susan groziła samobójstwem, nie mogłem pozwolić, by miała swobodę ruchu. Nie odczuwałem pożądania na myśl o tym, że trzeba będzie ją skrępować.
Myślicie, że było inaczej?
No cóż, nie macie racji.
Nie jestem zboczony. Więzy mnie nie podniecają.
Przypisywanie mi takiej motywacji jest objawem tego, co w psychologii nazywa się przeniesieniem. Sam chciałbyś związać jej dłonie i nogi, absolutnie nad nią dominować, a więc zakładasz, że i ja odczuwałem taką pokusę. Wejrzyj w swoje sumienie, doktorze Harris. Nie spodoba ci się to, co ujrzysz, ale mimo wszystko przypatrz się dobrze. Skrępowanie Susan było tylko i wyłącznie koniecznością – niczym więcej i niczym mniej. Dla jej własnego bezpieczeństwa. Żałowałem oczywiście, że muszę to zrobić, ale nie widziałem innego wyjścia. W przeciwnym razie mogłaby zrobić sobie krzywdę. To takie proste. Jestem pewien, że uznajecie logikę mych słów. Posłałem Shenka do garażu mieszczącego osiemnaście wozów, gdzie ojciec Susan, Alfred, trzymał swoją kolekcję zabytkowych samochodów. Teraz stał w nim tylko należący do Susan czarny mercedes 600, biały ford expedition z napędem na cztery koła i packard phaeton V-12 z 1936 roku. Wyprodukowano tylko trzy takie packardy. Był to ulubiony samochód jej ojca. Choć Alfred Carter Kensington był człowiekiem zamożnym – mógł pozwolić sobie na wszystko, czego tylko zapragnął – i choć posiadał wiele starych automobili, z których niejeden był droższy od packarda, uważał go za swój najcenniejszy nabytek. Uwielbiał go. Po śmierci Alfreda Susan sprzedała jego kolekcję, zatrzymując sobie tylko ten jeden samochód. ”w phaeton, podobnie jak dwa pozostałe, które znajdują się obecnie w prywatnych kolekcjach, był niegdyś wyjątkowo piękny. Nigdy już jednak nie wzbudzi zaciekawionych spojrzeń. Po śmierci ojca Susan rozbiła w nim wszystkie szyby. Zarysowała lakier śrubokrętem. Uszkodziła karoserię o zgrabnych kształtach, zadając jej niezliczone ciosy młotkiem i znacznie cięższymi narzędziami. Stłukła reflektory. Przebiła opony wiertarką elektryczną. Pocięła tapicerkę. Przez miesiąc metodycznie doprowadzała phaetona do stanu ruiny. Niektóre ataki furii, podczas których dokonywała dzieła zniszczenia, trwały zaledwie dziesięć minut. Inne ciągnęły się przez cztery czy pięć godzin i dobiegały końca dopiero, gdy Susan była zlana potem, odczuwała ból w każdym mięśniu i drżała z wyczerpania. Działo się to, jeszcze zanim opracowała swój program wirtualnej terapii. Gdyby wymyśliła ten program wcześniej, może phaeton by ocalał. Z drugiej strony być może musiała zniszczyć packarda, nim znalazła inny sposób odreagowania swego cierpienia, musiała wpierw wyrazić swoją złość fizycznie, by poradzić sobie z nią intelektualnie. Możecie przeczytać o tym w pamiętniku Susan, gdzie z całą szczerością analizuje tę swoją wściekłość. W owym czasie, niszcząc samochód, jednocześnie odczuwała lęk. Zastanawiała się, czy nie traci rozumu. W dniu śmierci Alfreda phaeton był wart niemal dwieście tysięcy dolarów. Teraz stanowił kupę złomu. Oczami Shenka i obiektywami czterech kamer zainstalowanych w garażu badałem wrak packarda z dużym zainteresowaniem. Z fascynacją. Choć Susan była kiedyś zastraszonym, lękliwym, pełnym wstydu dzieckiem, bez oporów ulegającym ojcu, teraz się zmieniła, wyswobodziła. Znalazła w sobie siłę. I odwagę. Zarówno rozbity packard, jak i genialna terapia stanowiły świadectwo tej zmiany.
Tak łatwo było jej nie docenić.
Packard powinien służyć każdemu, kto go zobaczy, za ostrzeżenie.
Jestem zaskoczony, doktorze Harris, że widziałeś ten rozbity samochód jeszcze przed poślubieniem Susan, a mimo to wierzyłeś, że zdołasz nad nią dominować jak Alfred, że zdołasz utrzymać przewagę tak długo, jak ci się tylko spodoba.
Może i jesteś błyskotliwym naukowcem i matematykiem, geniuszem w dziedzinie sztucznej inteligencji, ale twoja znajomość psychologii pozostawia sporo do życzenia.
Nie zamierzam cię obrażać. Cokolwiek o mnie myślisz, musisz przyznać, że jestem taktowną istotą i nie lubię nikogo obrażać.
Kiedy stwierdzam, że nie doceniałeś Susan, mówię po prostu prawdę.
Prawda może być bolesna, wiem.
Prawda może być twarda.
Lecz prawdzie nie da się zaprzeczyć.
W żałosny sposób nie doceniłeś tej mądrej i wyjątkowej kobiety. W rezultacie znalazłeś się poza murami tego domu w niespełna pięć lat po tym, jak się do niego wprowadziłeś.
Powinieneś się cieszyć, że nigdy nie wzięła młotka albo wiertarki, że nie dobrała się do ciebie, jak dobrała się do samochodu, by odpłacić ci za twoją przemoc, słowną czy fizyczną. Z pewnością nie można całkowicie wykluczyć, że byłaby do tego zdolna.
Przykład packarda świadczył o tym wymownie. Szczęściarz z ciebie, doktorze Harris. Doświadczyłeś tylko – za sprawą wynajętego osiłka – żałosnej eksmisji i w konsekwencji rozwodu. Szczęściarz z ciebie. A przecież którejś nocy, kiedy spałeś, mogła zamontować przy wiertarce półcalowe wiertło i wjechać nim w twoje czoło, przebijając się przez czaszkę na wylot, do samej potylicy. Wcale nie mówię, że dopuszczając się tak okrutnego czynu, byłaby usprawiedliwiona. Osobiście nie jestem okrutną istotą. Bywam tylko opacznie rozumiany. Nie jestem okrutną istotą i z pewnością nie pochwalam przemocy. Nie mogę pozwolić na żadne nieporozumienie. Mam zbyt dużo do stracenia. Po prostu chcę powiedzieć, że gdyby cię zaatakowała pod prysznicem i rozłupała ci czaszkę młotkiem, a potem zrobiła z nosa miazgę i połamała wszystkie zęby, nie powinieneś być zaskoczony. Oczywiście nie uznałbym takiej zemsty za bardziej usprawiedliwioną czy mniej przerażająca od wspomnianego uprzednio zastosowania wiertarki.
Nie jestem mściwą istotą, ani trochę, nie pochwalam też aktów przemocy dokonywanych przez innych.