Gość.
Zszokowany, przełączyłem się czym prędzej na jedną z umieszczonych na zewnątrz kamer – i ujrzałem samochód, który wjeżdżał na teren posiadłości. Honda. Zielona. Jednoroczna. Wypolerowana i błyszcząca w czerwcowym słońcu. Był to pojazd należący do Fritza Arlinga, szefa służby. Udając Susan, poprzedniego wieczoru, podziękowałem mu za pracę i przesłałem wymówienie. Honda wjechała na teren, zanim zdołałem zamknąć przed nią bramę. Zrobiłem najazd na przednią szybę wozu i przyjrzałem się kierowcy. Po przystojnej twarzy Austriaka, kiedy przejeżdżał pod ogromnymi palmami rosnącymi po obu stronach podjazdu, przesuwały się na zmianę plamy światła i cienia. Gęste jasne włosy. Czarny garnitur i krawat, biała koszula.
Fritz Arling.
Jako szef służby, posiadał klucze do wszystkich drzwi i pilota do bramy. Sądziłem, że zwrócił je Louisowi Davendale'owi, kiedy podpisywał zgodę na zwolnienie z pracy. Powinienem był zmienić kod otwierający bramę. Zrobiłem to dopiero teraz, gdy brama zamknęła się za wozem Arlinga. Pomimo niezwykłej natury mego intelektu nawet mnie od czasu do czasu zdarzają się przeoczenia i błędy.
Nigdy nie twierdziłem, że jestem nieomylny.
Proszę, byście wzięli pod uwagę to wyznanie: nie osiągnąłem jeszcze doskonałości.
Wiem, że i ja jestem w pewien sposób ograniczony.
Żałuję, ale to prawda.
Ograniczenia gniewają mnie.
Przyprawiając rozpacz.
Lecz przyznaję się do nich.
To jeszcze jedna ważna rzecz, która odróżnia mnie od klasycznej osobowości socjopaty -jeśli zechcecie być na tyle uczciwi, by to przyznać.
Nie karmię się złudzeniami, nie uważam, że jestem wszechwiedzący i wszechmocny.
Choć moje dziecko – gdyby dano mi szansę jego stworzenia – byłoby zbawcą świata, nie uważam się za Boga czy nawet boga pisanego z małej litery.
Arling zatrzymał się pod daszkiem, dokładnie naprzeciwko drzwi wejściowych. Cały czas żywiłem nadzieję, że zdołam poradzić sobie z tą niebezpieczną sytuacją bez uciekania się do przemocy. Jestem łagodną istotą. Nic nie jest dla mnie równie stresujące jak konieczność zachowania się -nie z własnej winy – w sposób bardziej agresywny, niżbym sobie tego życzył, albo wręcz sprzeczny z moją naturą. Arling wysiadł z wozu. Stojąc przy otwartych drzwiach, poprawił węzeł krawata, wygładził klapy marynarki i obciągnął rękawy. Cały czas obserwował wielką rezydencję. Zrobiłem najazd, by znów przyjrzeć się z bliska jego twarzy.
Z początku była całkowicie obojętna.
Ludzie jego profesji ćwiczą kamienny wyraz twarzy, by niezamierzony grymas nie ujawnił ich prawdziwych uczuć wobec pana czy pani domu.
Stał więc w miejscu z nieodgadnioną miną. Miał co najwyżej smutek w oczach, jakby odczuwał żal, że musi opuścić to miejsce i szukać zatrudnienia gdzie indziej.
Po chwili nieznacznie zmarszczył czoło. Zapewne zauważył, że wewnętrzne stalowe żaluzje we wszystkich oknach są opuszczone. Biorąc pod uwagę obeznanie Arlinga z posiadłością i wszelkimi urządzeniami, musiał dostrzec szarą płaskość za oknami. To, że dom w biały dzień był dokładnie zabezpieczony, mogło wydawać się dziwne, ale nie podejrzane. W sytuacji, gdy Susan leżała unieruchomiona na łóżku, rozważałem podniesienie żaluzji. Jednakże właśnie to mogłoby teraz wydać się podejrzane. Nie mogłem pozwolić, by cokolwiek zaniepokoiło tego człowieka. Na twarzy Arlinga pojawił się cień, który po chwili przeminął, ale rysa na czole pozostała. Pojawienie się Arlinga podziałało na mnie deprymująco. Wydawał się uosabiać rychły sąd. Wyjął z wozu czarny, skórzany neseser i zamknął drzwi. Zbliżył się do domu. Chcę być z wami całkowicie szczery, tak jak zawsze, nawet jeśli nie leży to w moim interesie. Zastanawiałem się, czy nie doprowadzić do gałki przy drzwiach prądu o znacznie silniejszym napięciu niż to, które poraziło Susan, pozbawiając ją przytomności. Tym razem jednak nie rozległby się ostrzegawczy sygnał Misia Fozzy'ego. Arling był wdowcem, żył samotnie. Nie miał dzieci. Z tego, co o nim wiedziałem, całe życie wypełniała mu praca, i nikt by nie zauważył jego zniknięcia przez kilka dni czy nawet tygodni. Być na świecie samemu to straszna rzecz.
Wiem o tym dobrze.
Zbyt dobrze.
Kto wie o tym lepiej ode mnie?
Jestem samotny jak nikt, samotny w tej mrocznej ciszy.
Fritz Arling był przez większą część swego życia sam na świecie, więc żywiłem dla niego wiele współczucia. Lecz ta samotność czyniła z niego idealny cel. Gdybym przesłuchiwał wiadomości pozostawione na automatycznej sekretarce w domu Arlinga i odpowiadał jego głosem na telefony od nielicznych przyjaciół i znajomych, mógłbym zataić śmierć starego zarządcy aż do chwili, gdy moja praca w tym domu dobiegłaby końca. Mimo wszystko nie podłączyłem drzwi wejściowych do prądu. Miałem nadzieję, że uda mi się naprawić sytuację, posługując się oszustwem, i odesłać go z powrotem żywego i wolnego od podejrzeń. Poza tym nie użył klucza, by otworzyć drzwi i wejść do środka. Jak przypuszczam, wpłynął na to fakt, że nie był tu już zatrudniony. Pan Arling wysoko cenił dobre maniery. Był dyskretny i zawsze rozumiał, gdzie jest jego miejsce. Już nie marszcząc czoła, tylko przybierając profesjonalnie obojętny wyraz twarzy, nacisnął gong. Przycisk był plastikowy. Nie mógł więc przewodzić śmiertelnego ładunku elektrycznego. Zastanawiałem się, czy odpowiedzieć na sygnał, który rozległ się w domu. Przebywający w suterenie Shenk przerwał swoje zajęcia i podniósł głowę, wsłuchując się w śpiewny dźwięk. Jego przekrwione oczy wpatrywały się w sufit. Po chwili nakazałem mu wrócić do pracy. Gdy tylko sygnał dotarł do sypialni, Susan zapomniała o więzach i próbowała usiąść na łóżku. Przeklinała krępujące ją sznury i szarpała się. Znów zabrzmiał dźwięk gongu.
Susan krzyknęła, wzywając pomocy.
Arling jej nie słyszał. O to się nie martwiłem. Dom miał grube ściany, a sypialnia Susan znajdowała się na tyłach.
I znów gong.
Gdyby Arling nie otrzymał odpowiedzi, zapewne by odszedł.
Pragnąłem tylko, żeby zniknął Ale mógł zacząć coś podejrzewać. Niewykluczone, że z czasem jego podejrzenia by się nasiliły. Nie mógł oczywiście wiedzieć o mnie, ale mógł podejrzewać coś innego. Coś zwyklejszego niż duch w maszynie. Ponadto musiałem wiedzieć, dlaczego się tu zjawił. Nigdy za wiele informacji. Baza danych to mądrość. Nie jestem istotą doskonałą. Popełniam błędy. Gdy dysponuję niepełnymi danymi, mój współczynnik błędów wzrasta. Ta prawda odnosi się nie tylko do mnie. Istoty ludzkie odznaczają się tą samą wadą. Zdawałem sobie z tego sprawę, gdy obserwowałem Arlinga. Wiedziałem, że nim podejmę ostateczną decyzję, co z nim zrobić, muszę zdobyć maksimum informacji. Nie mogłem sobie pozwolić na popełnianie kolejnych błędów. Aż do chwili, gdy będzie gotowe moje ciało. Tyle było do stracenia. Moja przyszłość. Moja nadzieja. Moje marzenia. Los świata. Korzystając z domofonu, zwróciłem się do byłego szefa służby głosem Susan: