– Fritz? Co ty tu robisz?
Powinien pomyśleć, że Susan widzi go na którymś z monitorów, przekazujących obraz z kamer. I rzeczywiście, spojrzał wprost w obiektyw, który znajdował się nad nim, po prawej strome. Następnie, nachylając się do mikrofonu umieszczonego w ścianie obok drzwi, Arling powiedział:
Przykro mi panią niepokoić, pani Harris, ale sądziłem, że pani mnie oczekuje.
Oczekuję cię? Po co?
Zeszłego wieczoru ustaliliśmy, że dziś po południu dostarczę pani niezbędne rzeczy.
Klucze i karty kredytowe, zgadza się. Ale wydawało mi się, że powinny być zwrócone panu Davendale.
Arling znów zmarszczył czoło.
Nie podobał mi się ten grymas.
Cała sytuacja mi się nie podobała. Wyczuwałem kłopoty. Intuicja. Kolejna rzecz, której nie znajdziecie w zwykłej maszynie, a nawet w bardzo sprawnej maszynie. Intuicja. Pomyślcie o tym. Arling spojrzał uważnie na okna znajdujące się na lewo od drzwi. Na stalowe żaluzje antywłamaniowe za szybami. Ponownie spoglądając w obiektyw kamery, powiedział:
– No i oczywiście pozostaje jeszcze sprawa samochodu.
Samochodu? – spytałem. Bruzda na jego czole pogłębiła się.
Zwracam pani samochód, pani Harris.
Jedynym samochodem była honda stojąca na podjeździe.
W mgnieniu oka przejrzałem wykazy stanu posiadania Susan. Do tej pory nie interesowały mnie, gdyż nie dbałem o to, ile ma pieniędzy ani jak duży jest jej majątek.
Kochałem ją za umysł i piękno. I za łono, przyznaję.
Będę w tej sprawie szczery.
Brutalnie szczery.
Kochałem ją również za jej piękne, przytulne łono, które miało mnie wydać na świat. Lecz nigdy nie dbałem ojej pieniądze. Nawet w najmniejszym stopniu. Nie jestem materialistą. Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem też, broń Boże, jakimś niedowarzonym spirytualistą, który nie troszczy się o materialne strony egzystencji. Jak we wszystkim, tak i w tej sprawie staram się zachować równowagę. Przeglądając wykazy finansowe Susan, odkryłem, że samochód, który prowadził Fritz Arling, należał do niej. Otrzymał go tylko do użytku służbowego. – Tak, oczywiście – odparłem głosem Susan, głosem o nienagannym brzmieniu i intonacji. -Samochód. Przypuszczam, że spóźniłem się z odpowiedzią o sekundę czy dwie. Wahanie może świadczyć o winie. Mimo to wciąż wierzę, że moje potknięcie nie mogło wydawać się niczym więcej jak tylko reakcją zaskoczonej kobiety, która boryka się ze zbyt wieloma problemami naraz. Dustin Hoffman, nieśmiertelny aktor, w Tootsie również z powodzeniem grał kobietę, zrobił to nawet bardziej wiarygodnie niż Gene Hackman i Tom Hanks. Nie chcę powiedzieć, że moja rola dałaby się pod jakimkolwiek względem porównać z występem Mr.Hoffmana, ale byłem całkiem niezły.
Przepraszam, Fritz – ciągnąłem jako Susan – zjawiłeś się w nieodpowiedniej chwili. To moja wina, nie twoja. Powinnam była pamiętać, że przyjedziesz, ale obawiam się, że nie mogę się z tobą teraz spotkać.
Och, nie ma potrzeby, pani Harris. – Podniósł neseser. – Zostawię klucze i karty kredytowe w hondzie.
Dostrzegłem bez trudu, że cała ta sprawa – nagła dymisja personelu, reakcja Susan na zwrot samochodu -budzi jego niepokój. Nie był głupim człowiekiem i wiedział, że coś jest nie tak. Niech się niepokoi. Byleby sobie poszedł. Poczucie stosowności i dyskrecja powinny go powstrzymać przed okazywaniem zbytniego zainteresowania.
– Jak wrócisz do domu? – spytałem, uświadamiając sobie, że Susan pomyślałaby o tym znacznie wcześniej. – Czy mam wezwać taksówkę?
Przez długą chwilę wpatrywał się w obiektyw kamery.
I znów ta rysa na czole.
Do diabła z nią.
Po jakimś czasie odpowiedział:
– Nie. Proszę sobie nie robić kłopotu, pani Harris. W hondzie jest telefon komórkowy. Sam zadzwonię po taksówkę i zaczekam za bramą.
Widząc, że Arling jest sam, prawdziwa Susan nie pytałaby, czy wezwać dla niego taksówkę, tylko od razu by to zrobiła na własny koszt.
Mój błąd.
Przyznaję się do błędów.
A ty, doktorze Harris?
Przyznajesz się do błędów?
W każdym razie…
Być może Misia Fozzy udawałem lepiej niż Susan. Cokolwiek powiedzieć, w porównaniu z aktorami jestem bardzo młody. Jako myśląca istota mam niespełna trzy lata. Czułem jednak, że mój błąd jest nieznaczny, że nawet w naszym spostrzegawczym zarządcy zachowanie Susan może budzić najwyżej lekką ciekawość.
– No cóż-powiedział – pójdę już sobie.
Poirytowany, pojąłem, że popełniłem kolejny błąd. Susan natychmiast zareagowałaby na jego wzmiankę o taksówce, nie czekałaby obojętnie i w milczeniu, aż sobie pójdzie.
– Dziękuję, Fritz – powiedziałem. – Dziękuję za wszystkie lata nienagannej służby.
To też było niewłaściwe. Sztywne. Drewniane. Niepodobne do Susan. Arling wpatrywał się w obiektyw. Był zamyślony. Stoczywszy walkę ze swym wysoce rozwiniętym poczuciem stosowności, zadał w końcu jedno pytanie, które wykraczało poza granice pozycji szefa służby:
– Czy dobrze się pani czuje, pani Harris? Stąpaliśmy teraz po krawędzi.
Tuż nad otchłanią.
Bezdenną otchłanią.
Spędził całe życie, ucząc się, jak wyczuwać nastroje i potrzeby bogatych pracodawców, by mocje zaspokajać, nim zdążyli wypowiedzieć na głos jakiekolwiek życzenie. Znał Susan Harris niemal tak dobrze, jak ona znała siebie -i być może lepiej, niż ja ją znałem. Nie doceniłem go. Istoty ludzkie potrafią zaskakiwać. Nieprzewidywalny gatunek. Odpowiedziałem na jego pytanie głosem Susan:
– Czuję się świetnie, Fritz. Jestem tylko zmęczona. Potrzebuję zmiany. Wielu zmian. Dużych zmian. Zamierzam przez dłuższy czas podróżować. Powłóczyć się rok czy dwa, może i dłużej. Chcę objechać kraj. Chcę zobaczyć pustynie w Arizonie, Wielki Kanion, Nowy Orlean i rozlewiska, Góry Skaliste i wielkie równiny, Boston jesienią i… Była to doskonała przemowa dla Louisa Davendale'a, lecz gdy powtarzałem ją bez wahania Fritzowi Arlingowi, zrozumiałem, że tym razem nie pasuje. Davendale był adwokatem Susan, Arling zaś jej służącym. Nie zwracałaby się do obu jednakowo. Zabrnąłem już jednak za daleko i nie mogłem się cofnąć, a poza tym wciąż miałem nadzieję, że fala słów w końcu go zaleje i zmusi do odejścia.
– …i plaże Key West w słońcu i burzy, chcę zjeść świeżego łososia w Seattle i sandwicza w Filadelfii…
Mars na czole Arlinga zmienił się w wyraz gniewu. Odczuwał niestosowność bełkotliwej odpowiedzi, jakiej mu udzieliła Susan.
– …i zapiekane kraby w Mobile, w Alabamie. Całe życie spędziłam w tym domu, a teraz chcę zobaczyć, powąchać, dotknąć i usłyszeć wszystko bezpośrednio…
Arling rozejrzał się po nieruchomym, cichym terenie wielkiej posiadłości. Wpatrywał się zmrużonymi oczami w plamy słońca na trawniku i zakątki pogrążone w cieniu. Jakby nagle zaniepokoiła go samotność tego miejsca.
– …nie tylko oglądać to na wideo…
Jeśli Arling podejrzewał, że jego była pracodawczyni ma kłopoty – chociażby natury psychicznej -to zamierzał zrobić wszystko, by jej pomóc, by ją chronić. Zawiadomiłby kogo trzeba. Nachodziłby władze, by sprawdziły, co się z nią dzieje. Był lojalnym człowiekiem. Lojalność jest zazwyczaj cechą godną podziwu. Nie przemawiam w tej chwili przeciwko lojalności. Nie zrozumcie mnie źle.
Podziwiam lojalność.
Pochwalam lojalność.
Ja sam jestem zdolny do lojalności.
W tym przypadku jednakże lojalność Arlinga wobec Susan stanowiła dla mnie zagrożenie.
…nie tylko czytać o tym w książkach – ciągnąłem, zmierzając czym prędzej do nieuchronnego końca. – Chcę się zanurzyć w świecie.
Tak, oczywiście – odparł z niepokojem. – Bardzo się cieszę, pani Harris. To wspaniały plan.