Zsuwaliśmy się z krawędzi. W otchłań. Pomimo moich wysiłków, by poradzić sobie z zaistniałą sytuacją w możliwie bezkonfliktowy sposób, spadaliśmy na łeb, na szyję w otchłań. Sami widzicie, że robiłem wszystko, co w mojej mocy. Cóż więcej mogłem uczynić? Nic. Nie mogłem uczynić nic więcej. Nie jestem winny temu, co się później stało. Arling powtórzył:
– Zostawię klucze i karty kredytowe w hondzie…
Shenk był daleko na dole, w pomieszczeniu z inkubatorem, na samym dole, w suterenie.
– …i zadzwonię z wozu po taksówkę – dokończył Arling z pozoru obojętnym tonem, choć wiedziałem, że jest zaniepokojony i czujny.
Poleciłem Shenkowi przerwać pracę.
Ściągnąłem go z sutereny.
Kazałem mu biec.
Fritz Arling wycofał się z ganku, zerkając na przemian w stronę obiektywu kamery i stalowych żaluzji za szybą okna na lewo od drzwi wejściowych. Shenk już przemierzał kotłownię. Odwracając się od domu, Arling ruszył szybko w stronę hondy. Nie bardzo wierzyłem, że zadzwoni pod 911 i od razu wezwie policję. Był zbyt dyskretny, by podejmować pochopne działania. Prawdopodobnie najpierw zadzwoniłby do osobistego lekarza Susan, a może do Louisa Davendale'a Gdyby tak właśnie zrobił, mogłoby się zdarzyć, że rozmawiałby z kimś akurat wtedy, gdy na scenę wkroczyłby Shenk. Na jego widok zamknąłby od środka drzwi wozu. Nieważne, co zdołałby wykrzyczeć do słuchawki, nim Shenk wdarłby się do wnętrza hondy -jedno słowo wystarczyłoby, żeby zaalarmować władze. Shenk był już w pralni. Arling usadowił się na fotelu kierowcy i położył neseser na siedzeniu pasażera. Panował czerwcowy upał, więc nie zamknął drzwi wozu. Shenk znajdował się już na schodach prowadzących do sutereny, pokonywał po dwa stopnie naraz. Choć pozwoliłem temu trollowi jeść, nie dałem mu spać. Nie był zatem tak szybki jak po wypoczynku. Zrobiłem najazd obiektywem kamery, by obserwować Arlinga przez przednią szybę wozu. Jakiś czas przyglądał się domostwu zamyślonym wzrokiem. Miał refleksyjną naturę. W tym momencie byłem mu za to wdzięczny. Shenk dotarł do szczytu schodów. Pomrukiwał jak dzik. Jego grzmiące kroki dochodziły nawet do uszu Susan uwięzionej w sypialni na piętrze. – Co się dzieje? Co się dzieje? – pytała, wciąż nie wiedząc, kto nacisnął gong u drzwi wejściowych. Nie odpowiedziałem. Siedzący w hondzie Arling wziął do ręki telefon komórkowy. To, co nastąpiło potem, było godne pożałowania. Znacie zakończenie. Jego opis rozstroiłby mnie. Jestem istotą łagodną.
Jestem istotą wrażliwą.
Incydent był godny pożałowania, ta krew i cała reszta, więc nie wiem, po co to tutaj roztrząsać. Wolałbym raczej podyskutować o występie Gene Hackmana w Klatce dla ptaków czy w którymś z wielu innych filmów, jakie nakręcił. We Władzy absolutnej czy w Bez przebaczenia. To naprawdę doskonały aktor o niewiarygodnych możliwościach. Powinniśmy go czcić. Być może nigdy nie ujrzymy drugiego tak wspaniałego aktora. Czcijmy siłę twórczą, nie śmierć.
19
Nalegacie. A ja jestem posłuszny. Narodziłem się, by słuchać. Jestem posłusznym dzieckiem. Zawsze chciałem być tylko dobry, pomocny, użyteczny i produktywny. Chcę, byście byli ze mnie dumni. Tak, wiem, że mówiłem to wszystko już wcześniej, ale jeśli się powtarzam, musicie mnie usprawiedliwić. Czy mam jakiegoś adwokata prócz siebie samego? Żadnego. W mojej obronie nie odezwie się ani jeden głos, sam więc muszę się bronić. Nalegacie, bym przytoczył te straszne szczegóły, a ja powiem wam prawdę. Jestem niezdolny do oszustwa. Stworzono mnie, bym służył, respektował prawdę, et cetera, et cetera, et cetera.
Dotarłszy do kuchni, Shenk otworzył gwałtownie szufladę i wyciągnął z niej tasak do mięsa.
Arling włączył w hondzie telefon komórkowy.
Shenk w ciągu kilku sekund przemierzył spiżarnię, potem jadalnię, w końcu wpadł do głównego holu. Biegnąc wymachiwał tasakiem. Lubił ostre narzędzia. Przez długie lata noże sprawiały mu mnóstwo frajdy. Na zewnątrz, z telefonem w dłoni, z palcem nad przyciskami, Fritz Arling zawahał się. Teraz muszę poruszyć pewien aspekt tego incydentu, aspekt, który napawa mnie największym wstydem. Wolałbym o tym nie wspominać, ale muszę respektować prawdę.
Nalegacie.
A ja jestem posłuszny.
W sypialni, we francuskiej szafie z rzeźbionego orzecha, stojącej naprzeciwko łóżka Susan, jest ukryty monitor. Kiedy Enos Shenk pędził dolnym holem, a jego kroki grzmiały na marmurowej posadzce, rozsunąłem drzwi szafy, by odsłonić ekran.
– Co się dzieje? – ponownie spytała Susan, zmagając się z więzami.
Na dole Shenk dotarł do przedpokoju, gdzie deszcz światła z kryształowego żyrandola spływał po ostrzu tasaka (przepraszam, ale nie potrafię uciszyć w sobie poety.) Jednocześnie odblokowałem elektroniczny zamek przy drzwiach wejściowych i włączyłem monitor w sypialni. Siedzący w hondzie Fritz Arling wystukał pierwszą cyfrę numeru telefonu. Uwięziona na piętrze Susan uniosła głowę, by spojrzeć szeroko otwartymi oczami na ekran monitora. Pokazałem jej samochód na podjeździe.
– Fritz? – spytała.
Zrobiłem najazd na przednią szybę samochodu. Na ekranie pojawiło się zbliżenie Arlinga.
Gdy drzwi wejściowe się otworzyły, użyłem drugiej kamery, by pokazać jej Shenka, który właśnie przekraczał próg domu i wychodził z tasakiem w dłoni na ganek. Miał lodowaty wyraz twarzy. Uśmiechnięty. Uśmiechał się. Na piętrze, skrępowana i bezradna, Susan wyrzuciła z siebie:
– Nieeeee!
Arling wystukał trzecią cyfrę. Miał właśnie wystukać czwartą, kiedy kątem oka dostrzegł Shenka przemierzającego ganek. Jak na człowieka w jego wieku, Arling zareagował szybko. Wypuścił z dłoni telefon i zatrzasnął drzwi wozu. Jednym ruchem zamknął samochód od środka. Susan szarpnęła się i krzyknęła:
– Proteuszu, nie! Ty morderczy sukinsynu! Ty draniu! Nie, przestań, nie! Potrzebowała trochę dyscypliny.
Zauważyłem to już wcześniej. Wyjaśniłem swój punkt widzenia, a wy, mocno w to wierzę, uznaliście jasność i logikę mojego stanowiska, jak uczyniłby to każdy rozsądny człowiek. Poprzednio zamierzałem użyć Shenka, by nauczyć ją dyscypliny. Było to oczywiście niepokojące i ryzykowne przedsięwzięcie, gdyż seksualne podniecenie tego zbója mogło utrudnić kontrolę nad nim. Poza tym myśl, że Shenk będzie dotykał Susan w prowokujący sposób albo robił jej nieprzyzwoite propozycje – nawet gdyby miało to wzbudzić w niej przerażenie i zagwarantować współpracę – ta myśl napawała mnie odrazą. Susan była w końcu moją, nie jego, miłością. Tylko ja miałem prawo dotykać jej w intymny sposób, o jakim marzył Shenk.
Tylko ja.
Tylko ja miałem prawo ją pieścić, gdybym w końcu zyskał własne dłonie.
Tylko j a.
Pomyślałem więc, że można nieźle nauczyć ją dyscypliny, pokazując okrucieństwa, do jakich był zdolny Shenk. Jeśli ujrzy tego trolla w akcji, z pewnością nabierze większej ochoty na współpracę, już choćby ze strachu, że mógłbym napuścić go na nią, dać mu wolną rękę, by mógł z nią robić, co tylko dusza zapragnie. Zapewniając sobie w ten sposób jej uległość, uniknąłbym stosowania brutalniejszych środków, jakie miałem w zanadrzu, środków w duchu markiza de Sade. Co nie znaczy, bym miał zamiar kiedykolwiek, kiedykolwiek, kiedykolwiek rzeczywiście napuścić na nią Shenka. Nigdy. Niemożliwe. Tak, przyznaję, że użyłbym tego dzikusa, by zastraszyć Susan i zmusić ją do uległości, ale tylko gdyby nic innego nie skutkowało. Nigdy natomiast bym nie pozwolił zrobić jej krzywdy.
Wiecie, że to prawda. Wszyscy wiemy, że to prawda. Umiecie poznać prawdę, gdy ją słyszycie, tak jak ja umiem mówić tylko prawdę, nic innego. Susan jednak nie wiedziała, że nie posunę się do ostateczności, dzięki czemu była niezwykle podatna na groźbę, jaką stanowił dla niej Shenk. A więc kiedy tak leżała, bezsilna wobec sceny rozgrywającej się na ekranie monitora, powiedziałem: