Выбрать главу

– Teraz. Patrz.

Przestała krzyczeć. Zamilkła.

Bez tchu. Brakło jej tchu.

Jej niezwykłe niebieskoszare oczy nigdy nie były piękniejsze. Obserwowałem ją, śledząc jednocześnie wydarzenia rozgrywające się przed domem. Fritz Arling, który na widok Shenka zareagował błyskawicznie, teraz otworzył gwałtownym ruchem skórzany neseser i chwycił kluczyki od samochodu.

– Patrz – zwróciłem się do Susan. – Patrz. Patrz.

Jej szeroko otwarte oczy. Takie niebieskie. Takie szare. Takie czyste jak deszcz. Shenk walnął tasakiem w drzwi od strony pasażera. W dzikim zapale wywijał wściekle ramieniem, i zamiast w okno, trafił w słupek. W ciepłym letnim powietrzu rozległ się twardy zgrzyt metalu uderzającego o metal. Dźwięcząc niczym dzwon, tasak wysunął się z dłoni Shenka i upadł na podjazd. Arlingowi drżały dłonie, ale zdołał wsunąć kluczyk do stacyjki. Wrzeszcząc z wściekłości, Shenk podniósł tasak. Silnik hondy ożył z warkotem. Shenk, którego ponurą twarz wykrzywiał grymas wściekłości, ponownie zamachnął się tasakiem. Niewiarygodne – stalowe ostrze ześlizgnęło się z szyby. Szkło było zarysowane, lecz nie rozbite. Susan zamrugała. Może poczuła przypływ nadziei.

Arling zwolnił gorączkowym ruchem ręczny hamulec i wrzucił bieg…

…kiedy Shenk wziął następny zamach.

Tasak uderzył we właściwym miejscu. Okno w drzwiach pasażera eksplodowało z głośnym trzaskiem, przypominającym wystrzał z broni palnej, a kawałki hartowanego szkła zasypały wnętrze wozu. Z pobliskiego fikusa wzbiło się w górę stadko przestraszonych wróbli. Niebo rozbrzmiało łopotem skrzydeł. Arling wcisnął pedał gazu i honda skoczyła do tyłu. Przez omyłkę wrzucił wsteczny bieg. Powinien był cały czas jechać. Powinien był cofać się tak szybko, jak to było możliwe, aż do samego końca długiego podjazdu. Nawet gdyby musiał prowadzić, patrząc do tyłu przez ramię, by nie uderzyć w gruby pień którejś ze starych palm po obu stronach drogi, i tak poruszałby się znacznie prędzej niż Shenk. Gdyby walnął tyłem wozu w bramę, nawet z dużą szybkością, pewnie by się przez nią nie przebił, gdyż była to potężna, wykuta z żelaza zapora, ale wygiąłby ją i może nawet częściowo otworzył. Mógłby wówczas wyskoczyć z samochodu i przecisnąć się przez szczelinę między skrzydłami bramy, mógłby wydostać się na ulicę. A tam, wzywając pomocy, byłby już bezpieczny. Powinien cały czas jechać. Jednak Arling, kiedy honda szarpnęła do tyłu, wystraszył się i wcisnął pedał hamulca. Opony zajęczały na brukowanym podjeździe. Arling manipulował przy dźwigni zmiany biegów. Oczy Susan szeroko otwarte. Tak szeroko. Bez tchu, łapała oddech. Piękna w swym przerażeniu. Kiedy wóz zatrzymał się gwałtownie, Enos Shenk rzucił się na roztrzaskaną szybę. Uderzył ciałem w karoserię, nie troszcząc się o własne bezpieczeństwo. Uczepił się drzwi. Arling znów wcisnął pedał gazu. Honda skoczyła do przodu. Przytrzymując się drzwi, sięgając przez rozbite okno prawym ramieniem, piszcząc jak podekscytowane dziecko, Shenk machał tasakiem.

Chybił.

Arling musiał być religijnym człowiekiem. Słyszałem przez mikrofony kierunkowe, stanowiące część zewnętrznego systemu bezpieczeństwa, jak powtarza: „Boże, Boże, proszę, Boże, nie, Boże". Honda nabierała szybkości. Posługiwałem się jedną, dwiema, trzema kamerami – najazd, plan ogólny, panorama, zmienne kąty widzenia, znów zbliżenie – by podążać za samochodem, który zawracał, i ukazywać Susan jak najwięcej szczegółów. Wciąż uczepiony mocno wozu, odpychając się od bruku stopami i piszcząc, Shenk machnął tasakiem i znów chybił. Arling, ogarnięty paniką, cofnął się gwałtownie przed połyskującym ostrzem, które zatoczyło w powietrzu łuk. Samochód zboczył z wybrukowanej nawierzchni i jedno z kół zaryło się w grządce czerwonych i liliowych niecierpków. Arling szarpnął kierownicą w prawo i wyprowadził hondę z powrotem na podjazd, w ostatniej chwili unikając zderzenia z palmą.

Shenk znów machnął tasakiem. Tym razem ostrze dosięgło celu. Jeden z palców Arlinga został odcięty. Najazd kamerą. Przednia szyba zbryzgana krwią. Czerwona jak płatki niecierpków. Arling krzyknął. Susan również krzyknęła. Shenk roześmiał się. Odjazd kamery. Honda wymknęła się spod kontroli. Panorama. Opony zaryły się w następnej grządce. Spod kół wystrzeliły kwiaty i poszarpane liście. Końcówka ogrodowego spryskiwacza drgnęła. W czerwcowe niebo wytrysnął na wysokość pięciu metrów gejzer wody. Kamera w górę. Srebrna woda chlustała wysoko, migocząc w słońcu niczym fontanna płynnego złota. Natychmiast wyłączyłem system nawadniania. Połyskujący gejzer skurczył się jak składany teleskop. Zniknął. Ostatnia zima była deszczowa. Jednak Kalifornia co jakiś czas przeżywa susze. Nie powinno się marnować wody. Kamera w dół. Panorama. Honda uderzyła w jedną z palm. Shenka odrzuciło od wozu. Potoczył się po kamiennym podjeździe. Tasak wysunął mu się z dłoni. Poleciał z brzękiem po płytach. Dysząc, sycząc z bólu, wydając dziwne, niezrozumiałe odgłosy rozpaczy, ściskając zdrową ręką zranioną dłoń, Arling pchnął ramieniem drzwi po swojej stronie i wygramolił się z samochodu. Shenk, ogłuszony, próbował się podnieść na kolana. Arling potknął się. Niemal upadł. Zdołał jednak utrzymać równowagę. Shenk, z którego gardła dobywał się świst, starał się złapać oddech. Arling niepewnym krokiem oddalał się od wozu. Myślałem, że starszy człowiek idzie po tasak. Najwidoczniej jednak nie wiedział, że broń wypadła Shenkowi z dłoni, poza tym za żadne skarby świata nie chciał znaleźć się po drugiej stronie hondy, tam gdzie leżał jego prześladowca. Shenk, wciąż na kolanach, podpierając się rękami, zwiesił głowę jak zbity pies i potrząsnął nią. Jego wzrok odzyskał ostrość. Arling ruszył biegiem. Na oślep. Shenk uniósł wzrok, a jego przekrwione oczy skupiły spojrzenie na broni.

– Dziecinko – powiedział, jakby zwracał się do tasaka.

Ruszył na czworakach przed siebie.

– Dziecinko.

Ujął tasak za trzonek.

– Dziecinko, dziecinko.

Słaby z bólu i upływu krwi, Arling zdążył zrobić dziesięć, dwadzieścia chwiejnych kroków, nim się zorientował, że zmierza w stronę domu. Przystanął i odwrócił się na pięcie, mrugając przez łzy i szukając wzrokiem bramy. Shenk, odzyskawszy broń, dostał nowy zastrzyk energii. Zerwał się na równe nogi. Kiedy Arling ruszył ku bramie, zaszedł mu drogę. Zdawało się, że Susan, obserwując wszystko ze swego łóżka, zaraziła się wiarą Fritza Arlinga. Nie znałem wcześniej jej przekonań religijnych, lecz teraz słyszałem, jak powtarza monotonnie: „Proszę, Boże, dobry Boże, nie, proszę, Jezu, Jezu, nie…"

I, ach, te jej oczy. Jej oczy. Promienne oczy. Dwa głębokie, migotliwe rozlewiska niesamowitego i pięknego światła w mrocznej sypialni. Na zewnątrz zaś, w końcówce gry, Arling zwrócił się w lewo, a Shenk zastąpił mu drogę. Ten sam ruch w prawo, i Shenk znów zastąpił mu drogę. Arling próbował zwieść przeciwnika, ale Shenk nie dal się wyprowadzić w pole. Nie mając dokąd uciekać, Arling wycofał się, na frontowy ganek. Drzwi były otwarte, tak jak je pozostawił Shenk. Wciąż żywiąc nadzieję, że się uratuje, Arling przeskoczył próg i zatrzasnął za sobą drzwi. Próbował je zamknąć. Nie pozwoliłem mu na to. Kiedy się zorientował, że zasuwka jest unieruchomiona, przytrzymał drzwi całym ciężarem ciała, opierając się o nie plecami. To jednak nie mogło powstrzymać Shenka. Wtargnął do środka. Arling poleciał w kierunku schodów, aż zatrzymał się na słupku balustrady. Shenk zatrzasnął drzwi wejściowe, a ja przesunąłem zasuwę. Szczerząc zęby i ważąc tasak w dłoni, Shenk zbliżał się do starszego człowieka. – Dziecinka zagra muzyczkę. Mała dziecinka zagra sobie mokrą muzyczkę-powiedział. Teraz potrzebowałem tylko jednej kamery, by przekazać Susan pełną relację wydarzeń. Shenk zbliżył się na jakieś dwa metry do Arlinga. Kim jesteś? – spytał starszy mężczyzna. Zagraj mi mokrą muzyczkę – powiedział Shenk, nie do Arlinga, tylko do siebie albo do tasaka. Doprawdy dziwną istotą był ten człowiek. Chwilami nieprzeniknioną. O wiele bardziej złożoną, niż ktoś mógłby podejrzewać. Posługując się kamerą w przedpokoju, robiłem powolny najazd do planu średniego.