Zamrugała.
Czekałem.
Znów mrugnięcie.
Nic więcej.
Shenk zdołał wprowadzić hondę do garażu, nim silnik zgasł na dobre. Zamknął drzwi, pozostawiając samochód w środku. Wiedziałem, że po kilku dniach rozkładające się ciało Fritza Arlinga zacznie cuchnąć. Nim skończę mój projekt, odór będzie nie do zniesienia. Nie przejmowałem się tym z kilku co najmniej powodów. Po pierwsze ani personel domowy, ani ogrodnicy nie powinni się tu pojawić, nikt więc nie poczuje woni Arlinga i nikt nie nabierze podejrzeń. Po drugie, odór ograniczy się tylko do czterech ścian garażu, nigdy nie dotrze do Susan zamkniętej wewnątrz domu. Ja sam, naturalnie, nie miałem zmysłu węchu, a więc nic nie mogło mi przeszkadzać. Był to chyba jedyny przypadek, gdy moje ograniczenia wydawały się zaletami. Choć muszę przyznać, że w pewnym stopniu interesuje mnie charakter i intensywność zapachu rozkładającego się ciała. Ponieważ nigdy nie wąchałem kwitnącej róży czy też zwłok, wyobrażam sobie, że pierwsze zetknięcie się z jednym, jak i drugim byłoby równie ciekawe, a nawet ożywcze. Shenk zgromadził szczotki, szmaty i kubły z wodą i wytarł krew w przedpokoju. Pracował szybko, gdyż chciałem, by jak najprędzej wrócił do swych zajęć w suterenie. Susan wciąż była pogrążona w zadumie, wpatrując się w jakieś krainy poza granicami tego świata. Być może spoglądała w przeszłość albo przyszłość -albo tu i tam jednocześnie. Zacząłem się zastanawiać, czy mój mały eksperyment z dyscypliną był tak dobrym pomysłem, jak początkowo sądziłem. Głęboki szok, jaki w niej wywołała ta lekcja, i gwałtowność reakcji emocjonalnej zaskoczyły mnie. Nie tego oczekiwałem. Oczekiwałem przerażenia, nie żalu. Dlaczego miałaby żałować Arlinga? Był tylko jej pracownikiem. Zacząłem się zastanawiać, czy istniał jakiś aspekt ich znajomości, o którym nie wiedziałem. Niczego takiego nie mogłem jednak sobie wyobrazić. Biorąc pod uwagę ich wiek i różnice klasowe, wątpiłem, czy byli kochankami. Obserwowałem uważnie spojrzenie jej niebieskoszarych oczu.
Mrugnięcie.
Mrugnięcie.
Przejrzałem taśmę z brutalnym atakiem Shenka na Arlinga. Przez trzy minuty puszczałem ją i cofałem w przyspieszonym tempie. Zrozumiałem, że zmuszanie Susan do patrzenia na ten straszny mord było chyba zbyt surową karą za krnąbrną postawę.
Mrugnięcie.
Z drugiej jednak strony, ludzie wydają swoje ciężko zarobione pieniądze, by zobaczyć filmy nasycone większą dawką brutalności niż ta, jakiej zakosztował Fritz Arling. W filmie Krzyk przepiękna Drew Barrymore pada ofiarą równie brutalnego mordu jak Arling – po czym jest wieszana na drzewie, a krew ścieka z niej jak z wypatroszonego psa. Inne postaci umierają jeszcze straszniejszą śmiercią, a mimo to Krzyk odniósł wielki sukces kasowy. Ludzie oglądali ten film objadając się prażoną kukurydzą i batonami czekoladowymi. Zdumiewające. Niełatwo być człowiekiem. Rodzaj ludzki charakteryzuje się tyloma sprzecznościami! Czasem mam poważne wątpliwości, czy powinienem dążyć do tego ich cielesnego świata. Wprawdzie poprzednio zamierzałem nie odzywać się do Susan, dopóki sama tego nie zrobi, teraz jednak powiedziałem: Widzisz, Susan, tej śmierci nie dało się uniknąć. Może to cię pocieszy. Szaroniebieskie oczy…szaroniebieskie…mrugnięcie. To był los – zapewniłem ją. – A nikt z nas nie może ujść dłoniom losu. Mrugnięcie.
– Arling musiał umrzeć. Gdybym pozwolił mu odjechać, wezwałby policję. Nigdy nie miałbym szansy poznać cielesnego świata. To los go tu przywiódł, i jeśli już mamy żywić gniew, to tylko wobec losu.
Nie byłem nawet pewien, czy mnie słyszy. Mimo to ciągnąłem:
– Arling był stary, a ja jestem młody. Starzy muszą ustępować miejsca młodym. Zawsze tak było.
Mrugnięcie.
– Każdego dnia starzy ludzie umierają, ustępując miejsca nowym pokoleniom, choć oczywiście nie zawsze odchodzą w tak dramatycznych okolicznościach jak biedny Arling.
Jej przeciągające się milczenie i niemal śmiertelny spokój sprawiły, że zacząłem się zastanawiać, czy to nie przypadek katatonii. Nie zwykłe zamyślenie, l nie chęć ukarania mnie milczeniem. Jeśli naprawdę znalazła się w tym stanie, to zapłodnienie, a następnie usunięcie z jej łona częściowo rozwiniętego płodu nie sprawiłoby większych trudności.Jeśli jednak zobojętniała do tego stopnia, że byłaby nieświadoma obecności w swym brzuchu dziecka, które stworzyłem, to cały proces stałby się przygnębiająco bezosobowy, a nawet mechaniczny. Nie miałby w sobie nic z atmosfery romansu, którego od tak dawna i z taką radością oczekiwałem. Mrugnięcie. Muszę przyznać, że do głębi zdesperowany, zacząłem poważnie myśleć o kontrkandydatach Susan. Nie oznacza to, według mnie, że jestem zdolny do niewierności. Nawet gdybym miał ciało, dopóki w jakimś stopniu – w jakimkolwiek stopniu – odwzajemniałaby moje uczucia, na pewno bym jej nie oszukiwał. Lecz gdyby jej uraz spowodował obumarcie mózgu, to i tak byłaby stracona. Łuska bez ziarna. Nie można kochać łuski. Ja w każdym razie nie mogę. Potrzebuję głębszego związku, związku, w którym się daje i bierze, pełnego obietnic i radosnych perspektyw. Wspaniale jest być romantycznym, a nawet do przesady sentymentalnym, gdyż sentymentalizm to najbardziej ludzkie z wszystkich uczuć. Lecz jeśli chce się uniknąć złamanego serca, trzeba patrzeć trzeźwo. Ponieważ część mojego umysłu była bezustannie zajęta żeglowaniem po Internecie, zwiedziłem setki stron, rozważając różne kandydatury, począwszy od Winony Ryder, a skończywszy na Liv Tyler, również aktorce. Istnieje tak wiele kobiet godnych pożądania. Możliwości są oszałamiające. Nie rozumiem, jak młodzi mężczyźni są w stanie dokonać wyboru pośród wszystkich dań na tym szwedzkim stole. Tym razem zafascynowała mnie Mira Soryino, zdobywczyni Oscara. Jest niebywale utalentowana, a o jej fizycznych przymiotach można mówić w samych superlatywach – przewyższa nimi większość rywalek. Wierzę mocno, że gdybym nie był pozbawiony ciała, gdybym mógł żyć w ludzkiej powłoce, sama myśl o związku z Mirą Soryino bez trudu wywołałaby u mnie seksualne podniecenie. Prawdę mówiąc, wierzę, choć wcale się nie przechwalam, że mając do czynienia z tą kobietą, stale żyłbym w stanie pobudzenia. Kiedy Susan nadal nie reagowała, myśl o spłodzeniu nowej rasy z Mirą Sorvino była kusząca… Jednakże pożądanie nie jest miłością. A ja szukałem miłości.
Znalazłem miłość.
Prawdziwą miłość.
Wieczną miłość.
Susan. Nie chcę obrazić Miry Sorvino, lecz wciąż pragnąłem Susan.
Dzień chylił się ku końcowi.
Letnie słońce, dorodne i pomarańczowe, już zachodziło.
Gdy Susan mrugała do sufitu, podjąłem kolejną próbę dotarcia do niej, przypominając, że dziecko, które obdarzy częścią swego materiału genetycznego, nie będzie zwykłą istotą, lecz przedstawicielem nowej, potężnej i nieśmiertelnej rasy. Że ona, Susan, zostanie matką przyszłości, matką nowego świata. Zamierzałem dać temu dziecku moją świadomość. Wówczas, mając wreszcie ciało, zostałbym kochankiem Susan i moglibyśmy począć drugie dziecko metodą bardziej konwencjonalną. Kiedy już by je urodziła, okazałoby się wierną kopią pierwszego i również posiadałoby moją świadomość. To następne dziecko też byłoby mną, tak jak i kolejne. Każde z dzieci poszłoby w świat i złączyło się z jakąś kobietą. Uczyniłyby to wedle własnego wyboru, gdyż nie byłyby zamknięte w pudle jak j a i nie musiałyby borykać się z takimi ograniczeniami, jakie stały się moim udziałem. Te wybrane kobiety nie dostarczyłyby materiału genetycznego, lecz jedynie swe łona. Wszystkie dzieci byłyby identyczne i wszystkie by posiadały moją świadomość.