22
Była północ, na zewnątrz srebrny księżyc żeglował wysoko po czarnym, zimnym morzu nieba. Czekał na mnie wszechświat gwiazd. Pewnego dnia ruszyłbym ku nim, gdyż miałem istnieć w wielu postaciach i być nieśmiertelny, radując się wolnością ciała i nieskończonością czasu. Wewnątrz domu, w najgłębszym pomieszczeniu sutereny, Shenk kończył przygotowania. W sypialni, na samej górze, Susan leżała na brzegu łóżka, w pozycji embrionalnej, jakby próbowała wyobrazić sobie istotę, którą miała niebawem nosić w swoim łonie. Włożyła na siebie tylko szafirowo niebieski jedwabny szlafrok. Wyczerpana po burzliwych wydarzeniach minionej doby, miała nadzieję, że się prześpi, zanim będę gotów, ale pomimo zmęczenia jej umysł pracował gorączkowo i nie mogła odpocząć. Susan, najdroższa, moje serce – powiedziałem z miłością. Uniosła głowę znad poduszki i wlepiła w kamerę pytający wzrok.
Jesteśmy gotowi – poinformowałem ją cicho.
Bez wahania, które mogłoby świadczyć o jakichkolwiek wątpliwościach, wstała z łóżka, owinęła się szczelniej szlafrokiem, zawiązała pasek i przeszła na bosaka przez pokój; poruszała się z wyjątkowym wdziękiem, który nieodmiennie wywierał na mnie głębokie wrażenie. Z drugiej strony – wbrew moim nadziejom – nie sprawiała wrażenia kobiety zakochanej, zmierzającej w ramiona wybranka. Wręcz przeciwnie, jej twarz była obojętna i zimna jak srebrny księżyc na niebie, a wargi prawie niedostrzegalnie zaciśnięte – znak posępnej akceptacji obowiązku. W tych okolicznościach chyba nie mogłem spodziewać się po niej czegoś więcej. Oczekiwałem, że wyrzuci z pamięci obraz rzeźnickiego tasaka, lecz może było na to za wcześnie. Jestem jednakże -jak już wiecie – romantykiem, prawdziwie beznadziejnym i pełnym optymizmu romantykiem, którego nic łatwo nie zniechęci. Tęsknię do pocałunków przy kominku i toastów wznoszonych szampanem – chcę zasmakować ust kochanki, zasmakować wina. Jeśli ów sentymentalny rys jest przestępstwem, to przyznaję się do winy, winy, winy. Susan szła korytarzem, który był wyłożony perskim chodnikiem, stąpając boso po zawiłym, wspaniałym, choć trochę wyblakłym wzorze o barwie złotej, winno czerwonej i oliwkowozielonej. Wydawało się, że sunie nad podłogą, płynie niczym najpiękniejszy duch, jaki kiedykolwiek nawiedzał tę budowlę z kamienia i drewna. Drzwi windy były otwarte, wnętrze kabiny czekało na nią. Zjechała do sutereny. Na moją prośbę zażyła z niechęcią walium, nie wydawała się jednak odprężona. Powinna być swobodna, rozluźniona. Miałem nadzieję, że pastylka wkrótce zacznie działać. Kiedy tak przemierzała z szelestem i powiewem niebieskiego jedwabiu pralnię, a potem kotłownię z tymi wszystkimi piecami i podgrzewaczami wody, czułem żal, że nasza schadzka nie odbywa się w luksusowym apartamencie z widokiem na migoczące światłami San Francisco, Manhattan czy Paryż. Otoczenie było tak skromne, że nawet mnie z trudem przychodziło zachować romantyczny nastrój. W ostatnim z czterech pomieszczeń znajdowało się teraz znacznie więcej sprzętu medycznego niż poprzednio. Nie okazując najmniejszego zainteresowania nowymi urządzeniami, Susan podeszła wprost do fotela ginekologicznego. Shenk, nieskazitelnie czysty, jak chirurg przed operacją, już na nią czekał. Nałożył gumowe rękawiczki, a na twarz maskę. Brutal wciąż był tak uległy, że mogłem bez trudu wniknąć głęboko w jego świadomość. Nie jestem nawet pewien, czy wiedział, gdzie się znajduje albo do czego zamierzam go tym razem wykorzystać. Susan szybko zsunęła z ramion szlafrok i położyła się na winylowym fotelu.
Masz takie piękne piersi – powiedziałem przez głośniki w ścianach.
Proszę, żadnych rozmów – odparła.
Ale… zawsze sądziłem, że ta chwila będzie… szczególna, pulsująca erotyzmem, uświęcona.
– Po prostu zrób swoje – przerwała zimno, co mnie rozczarowało. – Zrób to, na litość boską.
Rozchyliła nogi i wsunęła stopy w strzemiona. Cała scena sprawiała raczej groteskowe wrażenie, i o to jej chodziło.
Oczy miała zamknięte, być może lękała się napotkać przysłonięte krwią spojrzenie Shenka. Walium czy nie walium, twarz miała ściągniętą, a usta skrzywione, jakby zjadła coś kwaśnego. Zdawało się, że stara się -jest wręcz zdecydowana – wyglądać niezbyt pociągająco. Przystępując z rezygnacją do beznamiętnej procedury, pocieszałem się myślą, że kiedy wreszcie zamieszkam w dojrzałym ciele, czeka nas jeszcze wiele nocy pełnych romantyzmu i namiętnej miłości. Wiedziałem, że będę absolutnie nienasycony, niepohamowany i silny, a ona z radością zaakceptuje moje zainteresowanie. Posługując się swymi niedoskonałymi – lecz jedynymi – dłońmi i mnóstwem wysterylizowanych narzędzi, rozszerzyłem jej szyjkę macicy, przecisnąłem się do jajowodu i pobrałem trzy maleńkie jaja. Wywołało to jej niezadowolenie: większe, niżbym chciał, lecz mniejsze, niż się sama spodziewała. Są to jedyne intymne szczegóły, jakie powinieneś znać, doktorze Harris. W końcu kochałem j ą bardziej niż ty i muszę szanować jej prywatność. Kiedy posługując się Shenkiem i ukradzionym sprzętem o wartości setek tysięcy dolarów, preparowałem j ej materiał genetyczny według swoich potrzeb, czekała na fotelu ginekologicznym – nogi wysunięte ze strzemion, szlafrok przykrywający nagość, oczy zamknięte. Wcześniej pobrałem próbkę spermy od Shenka i odpowiednio spreparowałem również jego materiał genetyczny. Susan była zaniepokojona, że męska gameta, która miała połączyć się z jej jajem w celu sformowania zygoty, pochodzi od takiego osobnika, lecz wyjaśniłem jej, że żadna z niepożądanych cech Shenka po obróbce pobranego materiału nie przetrwa. Dobrałem starannie komórki, męskie i żeńskie, a następnie przez elektronowy mikroskop wielkiej mocy obserwowałem, jak się ze sobą łączą. Przygotowałem długą pipetę i poprosiłem Susan, by znów wsunęła stopy w strzemiona. Po implantacji nalegałem, by przez najbliższą dobę, jeśli to możliwe, leżała. Wstała tylko na chwilę, by włożyć szlafrok i przenieść się na specjalny wózek stojący obok fotela. Posługując się Shenkiem, przetransportowałem j ą do windy, a potem do jej pokoju, gdzie znów podniosła się na tylko na krótką chwilę, by zrzucić z siebie szlafrok, i naga położyła się na łóżku. Wyczerpany Shenk wrócił z wózkiem do sutereny. Zamierzałem odesłać go do jednego z pokoi gościnnych i pozwolić mu zasnąć – po raz pierwszy od wielu dni. Jak zawsze, będąc strażnikiem i jednocześnie wielbicielem Susan, obserwowałem, jak naciąga kołdrę na piersi, mówiąc:
– Alfredzie, zgaś światło.
Była bardzo zmęczona, zapomniała więc, że nie ma już żadnego Alfreda.
Mimo to zgasiłem światło.
Widziałem ją równie dobrze w ciemności.
Jej blada twarz na poduszce była cudna, taka cudna.
Przepełniała mnie głęboka miłość, tak że po prostu musiałem powiedzieć:
– Moje kochanie, mój skarbie.
Parsknęła chrapliwym śmiechem. Bałem się, że wbrew obietnicy znów zacznie obrzucać mnie wyzwiskami albo szydzić. Jednak spytała tylko:
Zadowolony?
Co masz na myśli? – nie rozumiałem, o co jej chodzi. Znów się roześmiała, tym razem ciszej.
Susan?
– Wylądowałam w norze Białego Królika na amen, i tym razem na samym dnie. Zamiast wyjaśnić, co miała na myśli, bo jej słowa wydały mi się zagadkowe, zanurzyła się we śnie, oddychając płytko przez rozchylone usta. Widoczny za oknami dorodny księżyc zniknął za zachodnim horyzontem niczym srebrna moneta w sakiewce. Wraz z odejściem żółtego dysku letnie gwiazdy zajaśniały mocniej. Jakaś sowa na dachu pohukiwała tajemniczo. Trzy meteory, jeden po drugim, pozostawiły na niebie ulotne, jasne ogony. Noc zdawała się pełna zwiastunów. Nadchodził mój czas.