Po lunchu Susan usiadła na balkonie głównej sypialni, w letnim słońcu, by czytać powieść Annie Proubc. Była ubrana w białe szorty i niebieską koszulkę bez rękawów. Nogi miała gładkie i opalone. Skóra zdawała się promieniować odbitym światłem. Piła lemoniadę z kryształowej szklanki. Po jej skórze pełzły z wolna, jakby chciały ją objąć, cienie wielkiej palmy. Lekka bryza muskała jej kark i czesała leniwie złote włosy. Zdawało się, że sam dzień j ą kocha.
Kiedy czytała, z odtwarzacza kompaktowego “Sony" płynęły dźwięki piosenek Chrisa Isaaka: Forever Blue, Heart Shaped World, San Francisco Days. Czasem odkładała książkę, by skoncentrować się na muzyce.
Miała opalone i gładkie nogi.
Później służba i ogrodnicy opuścili dom.
Znów była sama. Sama. Przynajmniej wierzyła, że znów jest sama.
Wzięła długi prysznic, rozczesała mokre włosy, włożyła szafirowo błękitny szlafrok i poszła do przytulnego pokoiku obok sypialni. Na środku tego małego pomieszczenia stał wykonany specjalnie na zamówienie czarny, skórzany fotel. Po lewej stronie, na stoliku z kółkami, znajdował się komputer.
Z garderoby wyjęła specjalistyczny sprzęt własnego projektu, dzięki któremu mogła przenieść się w wirtualną rzeczywistość: superlekki, wentylowany hełm z podnoszonymi okularami i parę miękkich, sięgających do łokci rękawic. Wszystko było podłączone do procesora reagującego na impulsy nerwowe.
Usiadła w fotelu i zapięła uprząż przypominającą pasy samochodowe: jeden rzemień obejmował ją w talii, drugi biegł od lewego ramienia do prawego biodra.
Hełm na razie trzymała na kolanach.
Stopy spoczywały na obciągniętych materiałem wałkach, które były przytwierdzone do podstawy fotela, jak oparcie nóg przy fotelu dentystycznym. Była to ruchoma taśma do chodzenia w miejscu, która pozwalała symulować poruszanie się, jeśli wymagał tego scenariusz.
Przystąpiła do realizacji programu o nazwie „Terapia", który sama napisała.
Nie była to gra ani program menadżerski czy edukacyjny, lecz dokładnie to, co zapowiadała nazwa. Terapia. Program przewyższał seanse psychoanalityczne u wszystkich uczniów Freuda razem wziętych.
Susan wpadła na pomysł rewolucyjnego, nowego zastosowania techniki rzeczywistości wirtualnej. Któregoś dnia mogłaby nawet opatentować ten pomysł i wprowadzić go na rynek. Na razie jednakże „Terapia" służyła tylko jej. Podłączyła sprzęt do komputera, po czym nałożyła hełm. Okulary były podniesione i znajdowały się z dala od oczu. Nałożyła rękawice i rozluźniła palce.
Na ekranie komputera ukazało się kilka opcji. Posługując się myszą, wybrała „Zacznij".
Odwracając się od komputera i przyjmując wygodną pozycję, Susan opuściła okulary, które przylegały idealnie do źrenic. Soczewki były w rzeczywistości parą miniaturowych, dopasowanych do oka ekranów wideo o wysokiej rozdzielczości.
Jest teraz skąpana w uspokajającym niebieskim świetle, które stopniowo ciemnieje, aż w końcu staje się czarne.
By spełnić warunki scenariusza w świecie wirtualnej rzeczywistości, oparcie fotela opuściło się do pozycji poziomej. Susan leżała teraz na plecach. Ręce skrzyżowała na piersiach, a dłonie zacisnęła.
W czerni ukazuje się j eden punkcik światła: miękki, żółtoniebieski blask po drugiej stronie pokoju, przy samej podłodze. Przybiera postać nocnej lampki w kształcie Kaczora Donalda, podłączonej do kontaktu w ścianie.
Schowana w małym pokoiku sąsiadującym z sypialnią, przypięta pasami do fotela, w pełnym rynsztunku najnowocześniejszego sprzętu, Susan wydawała się nieświadoma obecności rzeczywistego świata. Pomrukiwała jak śpiące dziecko. Lecz był to sen pełen napięcia i groźnych cieni.
Drzwi się otwierają.
Do jej sypialni od strony górnego korytarza wdziera się, budząc ją, ostrze światła. Gdy Susan siada z westchnieniem na łóżku, kołdra zsuwa się, a zimny przeciąg plącze jej włosy.
Spogląda w dół, na swe ręce, na małe dłonie. Ma sześć lat i jest ubrana w ulubioną piżamę z wizerunkiem misia. Czuje na skórze miękki dotyk flaneli.
Jakaś cząstka świadomości podpowiada Susan, że to tylko realistycznie ożywiony scenariusz, który sama stworzyła – a mówiąc dokładnie, odtworzyła z pamięci – i dzięki któremu, wykorzystując magię wirtualnej rzeczywistości, może być jednocześnie w różnych czasach. Jednakże to, co przeżywa, wydaje jej się tak prawdziwe, że może niemal zatracić się w kolejnych odsłonach dramatu.
W drzwiach, oświetlony od tyłu, stoi wysoki mężczyzna o szerokich ramionach.
Serce Susan bije jak oszalałe. Zasycha jej w ustach.
Trąc zaspane oczy, udaje, że jest chora.
– Nie czuję się dobrze.
Mężczyzna bez słowa zamyka drzwi i przemierza po ciemku pokój.
Gdy się zbliża, mała Susan zaczyna drżeć.
Intruz siada na brzegu łóżka. Materac wydaje westchnienie, sprężyny jęczą pod ciężarem ciała. To duży mężczyzna.
Jego woda kolońska pachnie cytryną i ziołami.
Mężczyzna oddycha powoli, głęboko, jakby napawając się jej dziecięcym zapachem, wonią zaspanej, obudzonej w środku nocy dziewczynki.
Mam grypę – Susan podejmuje żałosną próbę obrony. Mężczyzna zapala nocną lampkę.
Bardzo ciężką grypę - powtarza Susan.
Mężczyzna ma dopiero czterdzieści lat, ale już siwieje na skroniach. Jego oczy są szare, nieskazitelnie szare i tak zimne, że kiedy dziewczynka napotyka ich spojrzenie, przenika ją straszliwy dreszcz.
– Boli mnie brzuszek – kłamie.
Kładąc dłoń na głowie Susan, ignorując jej skargi, mężczyzna gładzi zmierzwione od snu włosy dziecka.
– Nie chcę tego robić – mówi dziewczynka.
Wypowiedziała te słowa nie tylko w świecie wirtualnym, ale i w tym rzeczywistym. Jej głos był cichutki, niepewny, choć nie dziecinny.
Kiedy była małą dziewczynką, nie umiała powiedzieć „nie".
Nigdy.
Ani razu.
Strach zamieniał się stopniowo w nałóg uległości.
Ale teraz miała szansę przezwyciężyć przeszłość. To była właśnie terapia, program wirtualnego doświadczenia, który opracowała, by sobie pomóc i który okazał się nadzwyczaj skuteczny.
Nie chcę tego robić, tatusiu – mówi.
Spodoba ci się.
Aleja tego nie lubię.
Z czasem polubisz.
Nie, nigdy.
Sama się zdziwisz.
Proszę, nie rób tego.
Aleja chcę – nalega.
Proszę, nie rób tego.
Są nocą sami w domu. Służba o tej porze już nie pracuje, a dozorca i jego żona przebywają po kolacji w swoim mieszkaniu obok basenu. Pojawiają się w głównej rezydencji tylko na wezwanie.
Matka Susan od ponad roku nie żyje.
Dziewczynka bardzo tęskni za matką.
A teraz, w tym osieroconym świecie, ojciec Susan głaszcze japo włosach i mówi:
Chcę tego.
Powiem o tym – odpowiada Susan, próbując odsunąć się od niego.
Jeśli spróbujesz komuś powiedzieć, to będę musiał dopilnować, żeby nikt więcej cię nie usłyszał. Nigdy. Rozumiesz, kochanie? Będę cię musiał zabić – w jego miękkim, chrapliwym głosie kryje się perwersyjna żądza.