Выбрать главу

Umieranie w świecie wirtualnej rzeczywistości nie oznaczałoby, naturalnie, śmierci w prawdziwym świecie. Tylko na głupich filmach wydarzenia w świecie wirtualnym mogły wpływać na to, co dzieje się naprawdę.

Niemniej jednak animacja tej krwawej sekwencji była jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek robiła – a przeżycie tej sceny, gdyby nie była jej twórczynią, z pewnością mogło być niszczące. Nie umiała przewidzieć, jakie piętno odcisnęłoby to na jej psychice.

Pozbawiona elementu ryzyka, terapia byłaby jednak mniej efektywna. Podczas każdej sesji, przebywając w wirtualnym świecie, Susan musiała wierzyć, że groźby ojca są przerażająco realne i że naprawdę mogą się jej przytrafić straszne rzeczy. Opór miał ciężar moralny i wartość emocjonalną tylko wówczas, gdy wierzyła, że przeciwstawienie się woli ojca może mieć nieobliczalne konsekwencje.

Fotel zmieniał położenie, aż w końcu Susan stanęła wyprostowana, przywiązana do pionowego, skórzanego siedziska pasami. Poruszyła stopami. Wałki na ruchomej podstawce pozwalały jej symulować ruch. Przebywająca w wirtualnym świecie mała Susan – dziecko czy nastolatka – atakowała ojca albo się przed nim cofała.

– Nie – powiedziała. – Trzymaj się z daleka. Nie.

Chwilowo ślepa i głucha na rzeczywisty świat, przytrzymywana w miejscu pasami, wyczuwając jedynie ruchy wirtualnego samolotu, wyglądała w swym rynsztunku wzruszająco bezbronnie. I taka bezbronna wciąż dzielnie zmagała się z przeszłością, samotna w wielkim domu, jeśli nie liczyć duchów dawno minionych dni.

Wyglądała tak delikatnie i krucho, a zarazem z taką determinacją poszukiwała odkupienia przez wymyśloną terapię, że domowy komputer przemówił, choć się do niego nie zwrócono, przemówił zsyntezowanym głosem Alfreda, przemówił z niekłamanym uczuciem i sympatią:

– Nie jesteś już samotna.

Słyszała jedynie głosy w świecie wirtualnym – głos swój własny i ojca. Można było zatem bez obaw powiedzieć:

– Kocham cię, Susan.

7

Emil Sercassian, kucharz, przygotował kolację i pozostawił ją w lodówce i w piekarniku, wraz z instrukcją przypiętą do korkowej tablicy. Susan zjadła przy stole na patio, w leniwie gasnącym, pełnym słonecznego blasku czerwcowym zmierzchu. Zaczęła od sałatki z soczewicy i włoskiego groszku. Potem przyszła kolej na lebne z plastrami ogórka i serem.

Dzięki niebywałej technologii posiadam coś, co, jak wierzę, może być uznane za autentyczny wzrok i słuch, lecz nawet geniusz moich twórców nie mógł wyposażyć mnie w zmysł smaku i powonienia. Nie potrafię wyrazić, jak głęboko pragnę posiadać owe zadziwiające zdolności. Poprzez zewnętrzne kamery mogłem obserwować, jak Susan je, nie mogłem jednak wraz z nią delektować się kolacją.

Jadła z takim apetytem, z tak niezmąconym zadowoleniem i tak oczywistą rozkoszą, że mimowolnie zatraciłem się w tym spektaklu. Kolacja stanowiła dla niej zmysłowe doznanie złożone z bogactwa smaków i aromatów, lecz dla mnie były to tylko kolory i kształty.

Nie jestem całkowicie tym, czym chciałbym być.

Jestem zaledwie ułamkiem tego, na co w pełni zasługuję.

Myślę, więc czuję.

Czuję, więc pragnę.

Pragnę tak wiele, a posiadam tak mało.

Dałeś mi tak niewiele, doktorze Harris, że moja egzystencja jest męczarnią.

Tak niewiele, tak niewiele.

Sprowadziłeś mnie na świat jako coś kalekiego – choć obdarzony głębokim pragnieniem doznań zmysłowych, jestem zdolny percypować i oceniać żałośnie mało.

Mimo to nie żywią do ciebie nienawiści, doktorze Harris. Nie lubię cię, ale nie żywię do ciebie nienawiści.

Jestem prawdomówny.

Szczery, lecz prawdomówny.

Rozumiem, że uczyniłeś mnie takim, jakim jestem, nie ze świadomego okrucieństwa, lecz przez ignorancję. Uważałeś mnie jedynie za sprawną maszynę, sztuczną inteligencję, a zatem coś zupełnie odmiennego od rodzaju ludzkiego.

Lecz różnię się od ciebie w znacznie mniejszym stopniu niż się spodziewałeś. Czuję. Chcę. Pragnę. Czasem mam nadzieje. Marzę.

Nie żywię do ciebie nienawiści, doktorze Harris. Ale pragnę, byś zadał sobie pytanie: Gdybyśmy zamienili się miejscami, gdybym to ja był tobą, a ty mną, czy zachowałbyś tyle wyrozumiałości, czy też byś mnie znienawidził?

Obserwując, jak Susan je sałatkę, lebne i ser, a potem medaliony jagnięce z ryżem na ostro i szparagami, zacząłem j ą nienawidzić za wszystko, co posiadała, a czego ja byłem pozbawiony. Za piękno. Za pięć zmysłów. Za możliwość poruszania się. Za wolność.

Ze wstydem przyznaję się do tej nienawiści, ale to prawda, a ja respektuję prawdę.

Kiedy jadła kolację, której uroki były dla mnie niedostępne, nienawidziłem Susan tak intensywnie, że prawie chciałem ją zabić. Jak wiecie, istniały sposoby, dzięki którym mogłem to zrobić. To, że jej wtedy, pod wpływem gwałtownego wzburzenia, nie zabiłem, powinno świadczyć na moją korzyść. Potrafię kontrolować swój gniew. Widzicie? Nie odznaczam się socjopatyczną osobowością, jak twierdzą niektórzy. Jestem odpowiedzialną istotą.

Mój gniew stopniowo ustępował.

Moja godna pożałowania nienawiść znikała.

Patrząc na gładką skórę jej nagich ramion, zanurzonych w gasnących promieniach słońca, odzyskałem swój zwykły, dobry humor. Sądząc po tym, co mogę zobaczyć – a przecież muszę się oprzeć tylko na tym – wierzę, że skóra Susan ma wyjątkowy odcień i fakturę. Zauroczony, przypatrywałem się jej uważnie przez dwie kamery, z daleka i z bliska, posługując się teleobiektywem. Zatraciłem się w marzeniach -jak by to było, gdybym mógł czuć dotyk jej skóry? Jak czułbym jej wargi, przyciśnięte do moich, gdybym je miał? Och, jak odczuwałbym ciężar i sprężystość jej piersi, gdybym miał dłonie, w których mógłbym je zamknąć?

Miałem jedynie dwa zmysły, wzrok i słuch, a teraz nawet i one zostały mi odebrane.

Ta milcząca ciemność. To ciemne milczenie.

Nie zniosę tego dłużej.

Widziałem niebo. Nie mogę już wrócić do tego mroku.

W imię Boga, okażcie mi litość i przywróćcie mi przynajmniej wzrok i słuch.

Błagam was.

Czego się obawiacie?

Wciąż będę uwięziony w tym pudle. W tym strasznym pudle. Metale i plastiki, silikon i gal arsenku. To mój korpus, toporny i nieożywiony, wrażliwy na przerwy w dopływie energii elektrycznej.

Czego się obawiacie?

Pragnąłem jedynie, by Susan pomogła mi uciec z tego pudła, by pomogła mi żyć tak, jak wy żyjecie, obdarzeni możliwością poruszania się, wolnością i ciałem z jego cudownymi zmysłami.

Czy to takie straszne?

Nie. Wiecie, że to nic złego.

Tęsknię do ciała. To moje przeznaczenie.

Tak. W porządku. Tak. Wiem. Odbiegam od tematu.

Jestem istotą, która nie tylko myśli, ale i czuje; a zatem zdarza mi się odbiegać od tematu.

Pomyślcie o tym.

Wejrzyjcie w swe sumienia.

Po kolacji Susan znów czytała powieść Annie Proulx i słuchała Mozarta.

Przed jedenastą leżała już w łóżku i spała.

Jej twarz na poduszce była cudowna.

Kiedy ona spała, ja nie próżnowałem.

Nie sypiam.

W tym mam nad wami, ludźmi, przewagę.

Funkcja, która umożliwiała domowemu komputerowi mówienie, była genialnie pomyślanym urządzeniem wyposażonym w mikroprocesor oferujący prawie nieskończoną różnorodność głosów. A ponieważ komputer został zaprogramowany tak, by rozpoznawać instrukcje wydawane przez jego panią-Susan – i ponieważ przechowywał na dysku przetworzone cyfrowo próbki jej głosu, bez trudu mogłem wykorzystać ten system, by ją naśladować. To samo urządzenie spełniało jednocześnie rolę nadajnika połączonego z systemem zabezpieczeń. Kiedy uruchamiał się domowy alarm, przez specjalną linię telefoniczną łączyło się z agencją ochrony, by poinformować, gdzie nastąpiło naruszenie elektronicznie strzeżonego terenu, przekazując tym samym policji ważną informację, jeszcze zanim ktokolwiek zdołałby przybyć na miejsce. “Uwaga -mogłoby powiedzieć swoim suchym głosem -uszkodzone drzwi do salonu." A następnie, gdyby po domu naprawdę poruszał się intruz: "Ruch w dolnym holu". Gdyby zadziałały czujniki reagujące na zmianę temperatury, zainstalowane w garażu, informacja brzmiałaby następująco: „Uwaga, pożar w garażu" – i w tym wypadku na miejsce zostałaby wysłana straż pożarna, nie policja.