Выбрать главу

– A gdzie miałem go umieścić? Chryste, on w ogóle nie wie, co się u nas dzieje. Włączenie go do zespołu, który zajmuje się bezpośrednio skazańcem… – Nie dokończyłem zdania. Potencjalne ryzyko wydawało się ogromne.

– Tak czy owak powinieneś wyznaczyć go do Delacroix. Oczywiście, jeśli chcesz mieć go z głowy.

Opadła mi szczęka, ale pojąłem w końcu, o co chodzi.

– Co masz na myśli? – zapytałem. – Że chce być tuż obok, by poczuć, jak facetowi smażą się jaja?

Moores wzruszył ramionami. Jego twarz, tak miękka, gdy mówił o żonie, przybrała teraz kamienny wyraz.

– Delacroix upiecze się bez względu na to, czy Percy będzie, czy nie będzie stał tuż obok – powiedział. – Mam rację?

– Tak, ale on może coś schrzanić. Prawdę mówiąc, Hal, on prawie na pewno coś schrzani. I to na oczach jakichś trzydziestu świadków… wśród których będą reporterzy aż z Luizjany.

– Ty i Brutus Howell dopilnujecie, żeby do tego nie doszło – stwierdził Moores. – A jeśli mimo to coś schrzani, pójdzie to na jego konto i zostanie w aktach przez długi czas po tym, jak skończą się jego koneksje w urzędzie gubernatora. Rozumiesz?

Rozumiałem. Zbierało mnie na mdłości, ale rozumiałem.

– Może będzie chciał zaczekać na Coffeya – dodał Moores – jeżeli jednak będziemy mieli szczęście, zadowoli się Delacroix. Nie zapomnij po prostu go wyznaczyć.

Zamierzałem umieścić Percy’ego ponownie w nastawni, a potem w tunelu, przy wózku, który miał odwieźć Eduarda Delacroix do zaparkowanego naprzeciwko więzienia karawanu, lecz wszystkie te plany wzięły teraz w łeb. Kiwnąłem głową. Miałem świadomość, że podejmuję ryzyko, ale machnąłem na to ręką. Żeby pozbyć się Percy’ego Wetmore’a, uszczypnąłbym w tyłek samego diabła. Mógł wziąć udział w tej egzekucji, nałożyć skazańcowi kask, a potem zerknąć przez kratkę i powiedzieć Van Hayowi, żeby przesunął dźwignię na dwójkę; mógł patrzeć, jak mały Francuz dosiada błyskawicy, którą on, Percy Wetmore, wypuścił z butelki. Niech przeżyje ten swój mały plugawy, dreszczyk emocji, jeśli tego właśnie dostarczało mu usankcjonowane przez państwo morderstwo. Niech spiernicza do Briar Ridge, gdzie będzie miał swój własny gabinet i własny wentylator. A jeżeli jego wujek nie wygra następnych wyborów i Percy będzie musiał przekonać się, jak naprawdę pracuje się w twardym, spalonym przez słońce świecie, gdzie nie wszyscy źli faceci siedzą za kratkami i gdzie samemu można też czasami oberwać po głowie, tym lepiej dla niego.

– W porządku – oznajmiłem wstając. – Wyznaczę go do Delacroix. A tymczasem postaram się nad sobą panować.

– Doskonale – mruknął Moores i również wstał zza biurka. – Zapomniałem zapytać, jak się czujesz – dodał, wskazując delikatnie w stronę mojego krocza.

– Chyba trochę lepiej.

– To znakomicie – stwierdził i odprowadził mnie do drzwi. – Swoją drogą, co myślisz o Coffeyu? Czy będziemy z nim mieli jakieś kłopoty?

– Nie sądzę – odparłem. – Na razie jest spokojny jak trusia. Jest dziwny… ma dziwne oczy… ale spokojny. Tak czy owak mamy na niego oko. Nie musisz się martwić.

– Wiesz oczywiście, co zrobił.

– Jasne.

Moores przeszedł ze mną przez sekretariat, gdzie stukała na swoim starym underwoodzie, jak to czyniła chyba od schyłku ostatniego okresu lodowcowego, jego sekretarka, panna Hannah. Odchodziłem z radością w sercu. W gruncie rzeczy miałem poczucie, że mi się upiekło. I miło było wiedzieć, że być może uda nam się jednak pozbyć Percy’ego.

– Przekaż Melindzie kosz z wyrazami mojej miłości – powiedziałem. – I nie funduj sobie przy okazji dodatkowej skrzynki zmartwień. Na pewno się okaże, że to zwykła migrena, nic więcej.

– Jasne – odparł i wykrzywił usta w uśmiechu. W połączeniu z jego smutnymi oczyma wyglądało to naprawdę upiornie.

Co do mnie, wróciłem na blok E, aby zacząć kolejny dzień pracy. Trzeba było przeczytać i napisać różne dokumenty, wymyć podłogi, podać posiłki, sporządzić listę dyżurów na następny tydzień i dopilnować setek różnych innych szczegółów. Przede wszystkim jednak trzeba było czekać – w więzieniu zawsze się na coś czeka tak długo, że czekanie nigdy się nie kończy. Czekałem, aż Eduard Delacroix przejdzie Zieloną Milę, czekałem na Williama Whartona, który miał pojawić się ze swym szyderczym uśmiechem i tatuażem BILLY KID na przedramieniu, przede wszystkim jednak czekałem, kiedy Percy Wetmore zniknie z mojego życia.

7

Mysz Eduarda Delacroix była jedną z zagadek natury. Nigdy wcześniej nie widziałem na bloku żadnej myszy i nigdy nie zobaczyłem ich później, gdy Delacroix rozstał się z nami pewnej gorącej burzowej październikowej nocy – rozstał się w sposób tak makabryczny, że nie potrafię wprost o tym myśleć. Delacroix twierdził, że to on wytresował mysz, którą nazwaliśmy na początku Matrosem Willym, ja jednak uważam, że wcale tak nie było. Tego samego zdania był Dean Stanton i Brutal. Obaj pełnili nocną służbę, gdy mysz pojawiła się po raz pierwszy i już wtedy, jak ujął to Brutal, “była na pół oswojona i dwa razy mądrzejsza od tego Francuza, któremu wydawało się, że jest jej właścicielem”.

Dean i ja siedzieliśmy w moim gabinecie i przeglądaliśmy stare akta. Mieliśmy wysłać listy do świadków pięciu egzekucji na krześle elektrycznym oraz sześciu egzekucji przez powieszenie, które odbyły się przed rokiem tysiąc dziewięćset dwudziestym dziewiątym. W gruncie rzeczy zależało nam na odpowiedzi na jedno pytanie: jak im się podobała obsługa? Wiem, że to brzmi groteskowo, ale sprawa była ważna. Jako podatnicy byli naszymi klientami, w dodatku bardzo szczególnymi. Ktoś, kto przybywa o północy, aby patrzeć, jak ginie człowiek, ma jakiś silny powód, żeby to zrobić, jakąś szczególną potrzebę, i jeśli egzekucja stanowi właściwą karę, wtedy ta potrzeba powinna zostać zaspokojona. Tych ludzi dręczył jakiś koszmar. Egzekucja miała udowodnić im, że ten koszmar się skończył. Może rzeczywiście na tym to polega. Czasami.

– Hej! – zawołał Brutal z korytarza, gdzie siedział przy biurku strażnika dyżurnego. – Hej, wy dwaj! Chodźcie tutaj!

Dean i ja spojrzeliśmy na siebie z niepokojem. Baliśmy się, że coś złego stało się Indianinowi z Oklahomy (naprawdę nazywał się Arlen Bitterbuck, ale my ochrzciliśmy go Wodzem, a Harry nawet Wodzem Kozim Serkiem, ponieważ tak właśnie śmierdział według niego Bitterbuck) albo więźniowi, którego nazywaliśmy Prezesem. Ale potem Brutal wybuchnął śmiechem i wybiegliśmy obaj z gabinetu, żeby zobaczyć, co się dzieje. Śmiech na bloku E wydawał się prawie tak samo niestosowny jak w kościele.

Stary Tu-Tut, więzień, który obsługiwał wózek z prowiantem, zdążył odwiedzić nas ze swoim sklepikiem na kółkach i Brutal zaopatrzył się u niego na długą noc: na biurku zobaczyłem trzy sandwicze, dwie oranżady i dwie babeczki. A także porcję sałatki pomidorowej, ukradzionej zapewne przez Tu-Tuta z więziennej kuchni, do której teoretycznie nie miał dostępu. Brutal miał przed sobą otwartą księgę dyżurów, której, o dziwo, nie zdążył jeszcze niczym zachlapać. Może dlatego, że dopiero zaczął się posilać.

– Co jest? – zapytał Dean. – Co się stało?

– Zarząd więziennictwa musiał sypnąć groszem i zatrudnili w końcu kolejnego strażnika – stwierdził zaśmiewając się Brutal. – Spójrzcie tam.

Wskazał ręką korytarz i zobaczyliśmy mysz. Ja też zacząłem się śmiać i po chwili zawtórował mi Dean. Naprawdę trudno było się powstrzymać; gryzoń rzeczywiście przypominał wykonującego obchód strażnika: małego, kosmatego strażnika, sprawdzającego, czy nikt nie próbuje dać nogi albo popełnić samobójstwa. Przebiegał kilka jardów wzdłuż Zielonej Mili, obracał łepek w lewo i w prawo, jakby zaglądał do cel, a potem znowu ruszał do przodu. To, że naszym głośnym krzykom i śmiechom towarzyszyło chrapanie dwóch więźniów, dodawało jeszcze śmieszności całej sytuacji.