Выбрать главу

Poza tym, że zaglądała do cel, była to najzwyczajniejsza brązowa mysz. Do jednej albo dwu nawet weszła, przeciskając się pod kratami z gracją, której pozazdrościłoby jej z pewnością wielu naszych obecnych i byłych lokatorów. Którym oczywiście bardziej zależało na wydostaniu się, a nie na wejściu do środka.

Nie odwiedziła żadnej z zamieszkanych cel, wyłącznie puste, i w końcu dotarła niemal do miejsca, gdzie siedzieliśmy. Myślałem, że zawróci i ucieknie, ale ona nie okazywała żadnego lęku.

– To nie jest normalne, żeby mysz podchodziła tak blisko ludzi – stwierdził trochę nerwowo Dean. – Może jest wściekła?

– Chryste Panie – mruknął Brutal, przeżuwając kęs kanapki z wołowiną. – Znalazł się wielki mysi ekspert. Widzisz, żeby toczyła z pyska pianę, mysi ekspercie?

– Nie widzę w ogóle jej pyska – odparł Dean i ponownie wybuchnęliśmy śmiechem. Ja też nie widziałem jej pyska, widziałem jednak ciemne małe kropeczki, które były jej oczyma i nie wydawały się wcale szalone bądź wściekłe. Sprawiały wrażenie ciekawych i inteligentnych. Zdarzyło mi się wykonywać wyroki na ludziach – obdarzonych podobno nieśmiertelną duszą – którzy wydawali się głupsi od tej myszy.

Doszła do miejsca oddalonego zaledwie trzy stopy od biurka oficera dyżurnego… Wbrew temu, co sobie może wyobrażacie, nie było ono niczym nadzwyczajnym i nie różniło się od mebli, jakie widuje się w publicznych szkołach. I tu się zatrzymała, podwijając ogon pod siebie, schludna niczym poprawiająca spódnicę starsza panna.

Nagle przestałem się śmiać i poczułem chłód, który przeszedł mnie aż do szpiku kości. Mam ochotę napisać, że nie wiem, jaki był tego powód – nikt nie lubi wyrywać się z czymś, co mogłoby go narazić na śmieszność – ale oczywiście wiem i jeśli mogę napisać prawdę o innych rzeczach, mogę napisać ją również teraz. Przez moment wyobraziłem sobie, że jestem tą myszą – nie strażnikiem, lecz po prostu jednym ze skazanych więźniów, skazanych i wyklętych, a mimo to spoglądających odważnie na biurko, które tej myszy musiało się wydawać na milę wysokie (jak zapewne nam będzie się kiedyś wydawać boski tron), i na siedzących za nim, mówiących grubymi głosami, odzianych na niebiesko olbrzymów. Olbrzymów, którzy strzelali do jej pobratymców z wiatrówek, tłukli ich miotłami albo zastawiali pułapki, które łamały im grzbiety, gdy zakradali się ostrożnie pod tabliczkę z napisem VICTOR, żeby poskubać ser leżący na małej miedzianej płytce.

Nie mieliśmy obok żadnej miotły, ale przy biurku stało wiadro z tkwiącą w wyżymaczce szczotką; tego wieczoru przypadła moja kolej na sprzątanie i nim zaczęliśmy razem z Deanem przeglądać akta, wyszorowałem zielone linoleum na korytarzu i we wszystkich sześciu celach. Widziałem, że Dean ma zamiar złapać szczotkę, i kiedy zacisnął palce na drewnianym kiju, dotknąłem lekko jego dłoni.

– Zostaw – powiedziałem.

Wzruszył ramionami i puścił szczotkę. Miałem wrażenie, że sam też nie miał wielkiej ochoty jej użyć.

Brutal odłamał kawałek kanapki z wołowiną i wysunął go poza skraj biurka, obracając delikatnie w palcach. Mysz spojrzała w górę z jeszcze żywszym zainteresowaniem, jakby wiedziała, co to jest. Być może wiedziała; zobaczyłem, jak poruszają się jej wąsiki, gdy marszczyła nos.

– Nie, Brutal, nie! – zawołał Dean, a potem spojrzał na mnie. – Nie pozwól mu tego robić, Paul! Jeśli zacznie karmić tego zwierzaka, równie dobrze możemy otworzyć tutaj jadłodajnię dla wszystkiego, co się rusza.

– Chcę tylko zobaczyć, co ona zrobi – stwierdził Brutal. – Dla dobra nauki. – Spojrzał na mnie; to ja byłem tutaj szefem, nawet w tak drobnych odbiegających od rutyny sprawach. Przez chwilę się zastanawiałem, a potem wzruszyłem ramionami, jakby było mi wszystko jedno. Prawdę mówiąc, też chciałem chyba zobaczyć, co zrobi.

Oczywiście nie pogardziła poczęstunkiem. Trwał w końcu Wielki Kryzys. Ale sposób, w jaki to zrobiła, zafascynował nas wszystkich. Podeszła do kawałka sandwicza, obwąchała go dookoła, a potem przycupnęła w miejscu niczym pokazujący sztuczkę pies i odsunęła na bok chleb, żeby dostać się do mięsa. Zrobiła to z prawdziwym znawstwem, jak ktoś, kto siada do rostbefu w swojej ulubionej restauracji. Nigdy nie widziałem, żeby jakieś zwierzę, nawet dobrze wytresowany pies, jadło w ten sposób. I przez cały czas ani na chwilę nie spuściła z nas oczu.

– Albo jest cholernie sprytna, albo głodna jak wszyscy diabli – odezwał się czyjś głos. To był Bitterbuck. Obudził się i podszedł do krat, ubrany tylko w zwisające na tyłku szorty. Między drugim i trzecim palcem prawej ręki trzymał własnoręcznie skręconego papierosa. Siwe włosy opadały mu dwoma warkoczami na ramiona – niegdyś prawdopodobnie umięśnione, teraz powoli flaczejące.

– Znasz może jakie indiańskie mądrości na temat myszy, Wodzu? – zapytał Brutal, obserwując jedzącego gryzonia. Na wszystkich nas wywarła wrażenie elegancja, z jaką trzymał w przednich łapkach kawałek wołowiny, obracając ją co jakiś czas i jakby z podziwem oglądając.

– Nie. Znałem kiedyś wojownika, który twierdził, że ma rękawice zrobione z mysiej skóry, ale nie wierzyłem mu – odparł Bitterbuck, po czym roześmiał się, jak gdyby powiedział to tylko dla żartu, i odszedł od krat. Usłyszeliśmy skrzypienie pryczy, kiedy się z powrotem położył.

To dało najwyraźniej sygnał myszy. Spałaszowała to, co trzymała w łapkach, obwąchała to, co zostało (w większości chleb przesiąknięty żółtą musztardą), i ponownie nam się przyjrzała, jakby chciała zapamiętać nasze twarze, w razie gdybyśmy się jeszcze czasami spotkali. Następnie zaś odwróciła się i odbiegła tą samą drogą, którą przyszła, nie zaglądając już do cel. Jej pośpiech przywiódł mi na myśl Białego Królika z Alicji w krainie czarów i uśmiechnąłem się. Mysz nie zwalniając ani na chwilę kroku, zniknęła pod drzwiami izolatki – obitego miękką tkaniną pomieszczenia, przeznaczonego dla ludzi, którym wymiękły mózgi. Kiedy nie trzeba jej było użytkować zgodnie z przeznaczeniem, trzymaliśmy tam przybory do sprzątania oraz trochę książek (w większości westerny Clarence Mulford, ale również – wypożyczana tylko na specjalne okazje – bogato ilustrowana opowieść o tym, jak to Popeye, Bluto oraz pogromca hamburgerów Wimpy ciupciali na zmianę Olive Oyl). Były tam także materiały do prac ręcznych i rysowania, wśród nich kredki, z których Delacroix zrobił potem dobry użytek. Ale wtedy nie mieliśmy go jeszcze na głowie; działo się to przed jego przybyciem, pamiętacie. W izolatce był również kaftan, którego nikt nie miał ochoty nosić – biały, zrobiony z podwójnie zszytego płótna, z zapinanymi z tyłu guzikami, sprzączkami i klamrami. Wiedzieliśmy wszyscy, jak błyskawicznie nałożyć go jednemu z naszych trudnych dzieci. Nasi straceńcy nieczęsto dostawali szału, ale kiedy do tego dochodziło, nie czekaliśmy, aż sytuacja unormuje się sama.

Brutal sięgnął do szuflady i wyciągnął z niej wielką księgę, Oprawną w skórę, z wytłoczonym złotymi literami napisem: ODWIEDZAJĄCY. Normalnie leżała w szufladzie całymi miesiącami. Kiedy któryś z więźniów miał gości – a nie był to jego adwokat lub kapłan – przyjmował ich w specjalnym pokoju obok stołówki. Nazywaliśmy go Amfiladą, sam nie wiem dlaczego.

– Co, u diabła, strzeliło ci do głowy? – zapytał Dean Stanton, zerkając znad swoich okularów na Brutala, ale ten zignorował go i zaczął przerzucać powoli kartki z nazwiskami gości, którzy złożyli wizyty nieżyjącym już osobom.