Mysz cofnęła się nieco i zastrzygła uszami, ale nie uciekła i nic nie wskazywało, że ma zamiar to zrobić.
– Teraz uważajcie – powiedział Dean pamiętając, jak Brutal nakarmił ją swoją kanapką z wołowiną. – Nie wiem, czy znowu to zrobi, ale…
Odłamał kawałek krakersa i rzucił go na podłogę. Mysz przyglądała się przez sekundę albo dwie żółtemu okruchowi, a potem poruszyła swoimi wąsikami, obwąchała go, wzięła w łapy i zaczęła jeść.
– Niech mnie kule biją! – zawołał Bill. – Ucztuje jak pastor na plebanii w sobotnią noc.
– Mnie bardziej przypomina wsuwającego melon czarnucha – stwierdził Percy, ale żaden ze strażników nie zwracał na niego uwagi. Podobnie zresztą jak Prezes i Wódz. Mysz zjadła krakersa, lecz w dalszym ciągu nie ruszała się z miejsca, opierając się na swoim zwiniętym ogonku i zerkając na ubranych na niebiesko olbrzymów.
– Daj, ja spróbuję – powiedział Bill. Odłamał następny kawałek krakersa, wychylił się za biurko i rzucił go ostrożnie na podłogę. Mysz obwąchała go, ale nawet nie tknęła. – Musi być najedzona – uznał.
– Gdzie tam – nie zgodził się Dean. – Wie, że jesteś tu od niedawna, ot co.
– Od niedawna? To mi się podoba! Pracuję tu prawie tak samo długo jak Harry Terwilliger! A może nawet dłużej!
– Spokojnie, weteranie, spokojnie – powiedział, szczerząc zęby, Dean. – Popatrz tylko, czy nie mam racji.
Zsunął z biurka następny kawałek krakersa i mysz rzeczywiście podniosła go i zaczęła jeść, w dalszym ciągu kompletnie ignorując poczęstunek zaoferowany jej przez Billa Dodge’a. Zanim jednak zdążyła skubnąć raz czy drugi, Percy cisnął w nią niczym dzidą swoją pałką.
Mysz stanowiła niewielki cel i trzeba oddać draniowi sprawiedliwość – rzut był diabelnie celny i zmiażdżyłby niechybnie łebek Willy’ego, gdyby nie jego niesamowicie szybki refleks. Mysz uchyliła się – dokładnie tak samo, jak zrobiłby to człowiek – i upuściła na podłogę okruch krakersa. Ciężka hikorowa pałka przeleciała wystarczająco blisko jej łebka i grzbietu, żeby zmierzwić na nich sierść (tak w każdym razie utrzymywał Dean i powtarzam to za nim, choć nie bardzo w to wierzę), a potem rąbnęła o zielone linoleum i odbiła się od krat pustej celi. Mysz nie czekała na ewentualne wyjaśnienia, lecz przypomniawszy sobie widać, że ma pilne spotkanie na mieście, odwróciła się i w mgnieniu oka pognała korytarzem w stronę izolatki.
Percy wydał z siebie ryk zawodu – zdawał sobie sprawę, że chybił naprawdę o włos – i kolejny raz rzucił się za nią w pościg. Bili Dodge złapał go zupełnie instynktownie za rękę, lecz Percy się wyrwał. Ten gest, powiedział Dean, ocalił prawdopodobnie życie Matrosowi Willy’emu, który wciąż znajdował się w poważnych opałach. Percy chciał go nie tylko zabić, chciał go rozdeptać na miazgę, w związku z czym sadził niczym jeleń wielkimi komicznymi susami w swoich czarnych roboczych buciorach. Mysz ledwie umknęła przed jego dwoma ostatnimi skokami, skręcając najpierw w lewo, potem w prawo. Sekundę później wbiegła pod drzwi, machnęła na pożegnanie swoim długim różowym ogonkiem i tyle ją widzieli.
– Kurwa! – zaklął Percy, waląc otwartą dłonią w drzwi. Po chwili wyjął klucze, zamierzając najwyraźniej wejść do izolatki i kontynuować pościg.
Dean ruszył w jego stronę korytarzem, celowo zwalniając kroku, żeby zapanować nad emocjami. Chciało mu się śmiać z Percy’ego, powiedział mi, jednocześnie jednak miał ochotę złapać go za kark, przygwoździć do drzwi izolatki i złoić skórę tak, by zapomniał, że żyje. Chodziło głównie o to, że napędził im stracha; naszym zadaniem na bloku E było ograniczanie awantur do minimum, a Percy Wetmore uważał dzień za stracony, jeśli nie wywołał jakiejś draki. Praca z nim przypominała rozbrajanie bomby w obecności kogoś, kto stoi ci za plecami i wali co chwila głośno w cymbały. Była po prostu denerwująca. Dean twierdził, że zobaczył nerwowość w oczach Arlena Bitterbucka… nawet w oczach Prezesa, chociaż ten dżentelmen był na ogół zimny jak lód.
Chodziło także o coś więcej. Gdzieś w głębi serca Dean zaczął już traktować tę mysz jako… no, może nie przyjaciela, ale element życia na bloku. Z tego punktu widzenia to, co zrobił i co próbował zrobić Percy, było niewłaściwe. I nieważne, że chodziło tylko o mysz. Fakt, iż Percy nigdy nie zdołałby tego zrozumieć, najlepiej świadczył o tym, dlaczego kompletnie nie nadawał się do roboty, którą zdawało mu się, że wykonuje.
Podchodząc do drzwi izolatki, Dean całkowicie się opanował i wiedział już, jak rozegrać całą sprawę. Jedyną rzeczą, której Percy nie mógł w żadnym wypadku ścierpieć, było narażenie się na śmieszność i wszyscy zdawaliśmy sobie z tego sprawę.
– Znowu się nie udało – powiedział, uśmiechając się lekko i prowokując Percy’ego.
Percy spojrzał na niego spode łba i zgarnął włosy z czoła.
– Lepiej się przymknij, Czterooki. Jestem wkurzony. Nie doprowadzaj mnie do szału.
– Widzę, że dziś ponownie czeka nas przeprowadzka – kontynuował Dean, śmiejąc się samymi oczyma. – Kiedy już wywalisz stamtąd wszystkie graty, czy mógłbyś przy okazji umyć podłogę?
Percy spojrzał na drzwi izolatki. Spojrzał na swoje klucze. Pomyślał o kolejnym, mozolnym bezowocnym przeszukiwaniu pokoju z miękkimi ścianami i o tym, że wszyscy… nawet Wódz i Prezes będą się temu przyglądać.
– Niech mnie szlag, jeśli rozumiem, co cię tak śmieszy – mruknął. – Nie chcemy, żeby na bloku zagnieździły się myszy; i bez nich dość tutaj szkodników.
– Masz całkowitą rację, Percy – stwierdził Dean unosząc ręce. Przez chwilę miał wrażenie, oznajmił mi nazajutrz, że Percy nie wytrzyma i rzuci się na niego z pięściami, ale w tym samym momencie podszedł do nich Bili Dodge i załagodził sytuację.
– Chyba to upuściłeś – powiedział, wręczając Percy’emu jego pałkę. – Cal niżej i złamałbyś kark tej małej cholerze.
Słysząc to Percy wyprężył dumnie pierś.
– Tak, to był całkiem niezły rzut – oświadczył, wkładając starannie swoją maczugę do tego głupiego olstra. – W szkolnej drużynie baseballu byłem miotaczem. Pałkarze nie mieli przy mnie nic do roboty.
– Naprawdę, Percy? – zapytał Bill i pełen respektu ton jego głosu (choć gdy Percy się odwrócił, puścił zaraz oko do Deana) ostatecznie zażegnał konflikt.
– Jasne. W Knoxville zwaliłem jednego z nóg. Ci chłopcy miastowi chojracy nie wiedzieli nawet, kiedy ich trafiałem. Wyeliminowałem dwóch. Ograłbym ich do czysta, gdyby sędzia nie był takim złamasem.
Dean powinien w tym momencie dać spokój, ale był zwierzchnikiem Percy’ego, a do zadań zwierzchnika należy pouczanie podwładnych. Wtedy jeszcze – przed Coffeyem i przed Delacroix – wciąż uważał, że Percy może się czegoś nauczyć.
– Powinieneś zastanowić się nad tym, co robisz – powiedział, łapiąc młodszego strażnika za rękę. Chciał, jak oznajmił później, żeby jego pouczenie zabrzmiało poważnie, lecz nie jak reprymenda. Nie jak zbyt surowa reprymenda, w każdym razie.
Tyle że w przypadku Percy’ego nie zdało to kompletnie egzaminu. Nie potrafił się niczego nauczyć… za to my w końcu czegoś się nauczyliśmy.
– Słuchaj, Czterooki, świetnie wiem, co robię. Próbowałem zatłuc tę mysz! Ślepy jesteś czy co?
– A przy okazji napędziłeś stracha mnie i Billowi. Im także – stwierdził Dean, wskazując Bitterbucka i Flandersa.
– I co z tego? – odparł Percy, zaperzając się. – Nie wiem, czy zauważyłeś, ale nie jesteśmy w sanatorium. Chociaż wy traktujecie ich wszystkich, jakby się w nim znajdowali.
– Nie lubię, jak ktoś popędza mi kota, Wetmore – zagrzmiał Bill. – I nie wiem, czy to zauważyłeś, ale ja tutaj pracuję. Nie jestem jednym z twoich złamasów.