Brutal obszedł dookoła krzesło, żeby Tu-Tut mógł go lepiej widzieć.
– Arlenie Bitterbuck – powiedział – na mocy werdyktu wydanego przez równych ci stanem przysięgłych oraz prawomocnego wyroku sędziego zostałeś skazany na śmierć na krześle elektrycznym. Niech Bóg ma w opiece mieszkańców tego stanu. Czy chcesz powiedzieć coś przed wykonaniem wyroku?
– Tak – odparł Tu-Tut, patrząc swymi świecącymi się oczkami i wykrzywiając usta w bezzębnym szczęśliwym uśmiechu. – Chcę dostać kurczaka z kartofelkami i sosem, chcę nasrać ci na czapkę i chcę, żeby Mae West siadła mi na gębie, bo straszliwy ze mnie jebaka.
Brutal próbował zachować powagę, ale było to niemożliwe. Odrzucił do tyłu głowę i wybuchnął tubalnym śmiechem. Dean osunął się na skraj podwyższenia, wsadził głowę między nogi i wyjąc niczym kojot, złapał się za czoło, jakby chciał zatrzymać mózg tam, gdzie było jego miejsce. Harry walił głową w ścianę i ryczał hu-hu-hu, jakby utkwiła mu w gardle kość kurczaka. Zaśmiewał się nawet Jack Van Hay, który nie był raczej znany z poczucia humoru. Mnie też chciało się śmiać, wcale tego nie ukrywam, ale jakoś się opanowałem. Pamiętałem, że nazajutrz wszystko odbędzie się naprawdę, i na krześle, na którym teraz siedział Tu-Tut, umrze człowiek.
– Zamknij się, Brutal – powiedziałem. – Wy też, Dean i Harry. A ty, Tu-Tut, uważaj, bo jeszcze raz się tak odezwiesz i koniec z tobą. Każę Van Hayowi przesunąć wajchę na dwójkę.
Tu-Tut posłał mi uśmiech, który mówił: ale mi się udał numer, panie Edgecombe, naprawdę mi się udał. Widząc, że wcale nie żartuję, zrobił jednocześnie zdziwioną i żałosną minę.
– Co pana ugryzło? – zapytał.
– To wcale nie jest śmieszne – oświadczyłem. – To mnie ugryzło i jeśli brakuje ci oleju w głowie, żeby cokolwiek zrozumieć, zamknij lepiej jadaczkę.
Srożyłem się, ale oczywiście odżywka Tu-Tuta była śmieszna i przypuszczam, że to właśnie jeszcze bardziej mnie rozwścieczyło. Rozejrzałem się dookoła i zobaczyłem, że Brutal uważnie mi się przypatruje, wciąż lekko się uśmiechając.
– Cholera – zakląłem. – Robię się chyba za stary do tej roboty.
– Nieprawda. Jesteś w szczytowej formie, Paul – odparł.
Ani on, ani ja nie byliśmy wcale w szczytowej formie, przynajmniej do tej roboty, i obaj o tym świetnie wiedzieliśmy. Najważniejsze jednak, że odeszła im ochota do śmiechu. To dobrze, nie chciałem bowiem, żeby któryś z nich przypomniał sobie jutro w nocy bezczelną odzywkę Tu-Tuta i dostał ataku kolki. Ktoś mógłby pomyśleć, że coś takiego – strażnik, który prowadzi skazanego na krzesło elektryczne, skręcając się ze śmiechu – jest po prostu niemożliwe, ale kiedy człowiek znajduje się w stresie, wszystko może się zdarzyć. O czymś takim ludzie gadaliby przez dwadzieścia lat.
– Będziesz cicho, Tu-Tut? – zapytałem.
– Tak – obiecał z obrażoną miną najstarszego na świecie dziecka.
Dałem Brutalowi znak głową, żeby kontynuował, a on zdjął kaptur z tkwiącego z tyłu oparcia mosiężnego haczyka i nałożył go Tu-Tutowi na głowę, naciągając aż do podbródka, wskutek czego wycięty na górze okrągły otwór maksymalnie się rozszerzył. Następnie pochylił się, wyjął z wiadra mokrą gąbkę, wcisnął w nią palec i polizał jego czubek. Zrobiwszy to, włożył gąbkę z powrotem. Jutro miało to wyglądać trochę inaczej. Jutro miał wepchnąć gąbkę do środka metalowego kasku, wiszącego za oparciem. Ale dzisiaj nie; dzisiaj nie musieliśmy moczyć staremu Tu-Tutowi głowy.
Ze stalowego kasku zwisały z obu stron paski; przypominał trochę hełm żołnierza piechoty. Brutal nałożył go Tu-Tutowi na głowę, zakrywając otwór w czarnym kapturze.
– Wkładają mi czapeczkę, wkładają mi czapeczkę, wkładają mi żelazną czapeczkę – mamrotał zduszonym głosem stary. Skórzane paski nie pozwalały mu prawie otworzyć ust i podejrzewałem, że Brutal zaciągnął je trochę mocniej, niż to było konieczne.
– Arlenie Bitterbuck, zgodnie z prawem tego stanu przez twoje ciało popłynie teraz prąd elektryczny, co spowoduje zgon – oznajmił Brutus Howell, po czym dał krok do tyłu i odwrócił się w stronę pustych krzeseł. – Niech Bóg zlituje się nad twoją duszą.
Tu-Tut, pragnąc zapewne powtórzyć swój poprzedni komediowy sukces, zaczął podskakiwać i miotać się na krześle. Prawdziwi klienci Starej Iskrówy prawie nigdy tego nie robią.
– Teraz się smażę! – zawołał. – Smażę się! Smażę! Jezu! Smażę się jak indyk w brytfannie!
Zobaczyłem, że Harry i Dean w ogóle na niego nie patrzą. Odwrócili się od Starej Iskrówy i spoglądali w stronę drzwi prowadzących do mojego gabinetu.
– Niech mnie wszyscy diabli – mruknął Harry. – Jeden ze świadków pojawił się dzień wcześniej.
W progu, ze zwiniętym wokół łap ogonkiem, siedziała mysz, wpatrując się w nas czarnymi jak paciorki oczyma.
5
Egzekucja się udała; jeśli istnieje w ogóle coś takiego jak “udana egzekucja” (w co mocno wątpię), to egzekucja Arlena Bitterbucka, członka starszyzny rezerwatu Washita, była udana. Wódz źle zaplótł swoje warkoczyki – za bardzo trzęsły mu się ręce – i w końcu zrobiła to porządnie i równo jego najstarsza córka, kobieta mniej więcej trzydziestoletnia. Chciała wpleść w nie pióra jastrzębia, jego ptaka, ale nie pozwoliłem na to. Mogły się zająć ogniem i spłonąć. Oczywiście tego jej nie powiedziałem; oświadczyłem po prostu, że to niezgodne z przepisami. Nie protestowała, pochyliła tylko głowę i dotknęła palcami skroni, żeby okazać swoje rozczarowanie i dezaprobatę. Zachowywała się z wielką godnością, co do pewnego stopnia gwarantowało, że tak samo zachowa się jej ojciec.
Kiedy nadszedł jego czas, Wódz opuścił celę, nie protestując i w ogóle się nie opierając. Czasami musieliśmy im odrywać palce od krat – sam złamałem kilka i nigdy nie zapomnę cichego trzasku, z jakim pękały – ale Wódz, dzięki Bogu, ulepiony był z innej gliny. Przeszedł całą Zieloną Milę aż do mojego gabinetu, gdzie ukląkł, aby pomodlić się z bratem Schusterem, który przyjechał do nas swoim starym gruchotem z baptystycznego kościoła Niebiańskiego Światła. Schuster przeczytał Wodzowi kilka psalmów, a gdy doszedł do tego, w którym jest mowa o odpoczynku przy spokojnej wodzie, Bitterbuck zaczął płakać. Nie był to jednak zły płacz, nie histeria, w żadnym wypadku. Wydawało mi się, że myśli o spokojnej wodzie tak czystej i tak zimnej, że pijąc ją człowiek ma wrażenie, że przecina mu usta.
W gruncie rzeczy wolałem, kiedy trochę płakali. Martwiło mnie, gdy tego nie robili.
Wielu ludzi nie może potem podnieść się z kolan, ale Wódz spisał się pod tym względem na medal. W pierwszej chwili zachwiał się, tak jakby zakręciło mu się w głowie, i Dean położył mu rękę na ramieniu, lecz Bitterbuck zdążył tymczasem sam odzyskać równowagę i ruszyliśmy dalej.
Zajęte były prawie wszystkie krzesła. Siedzący na nich świadkowie rozmawiali ze sobą półgłosem jak ludzie, którzy czekają na rozpoczęcie wesela lub pogrzebu. To był jedyny moment, kiedy Bitterbuck się zawahał. Nie wiem, czy wyprowadziła go z równowagi jakaś konkretna osoba, czy wszyscy razem, ale usłyszałem wzbierający w jego krtani niski jęk i poczułem, jak sztywnieje jego ramię. Kątem oka dostrzegłem, że Harry Terwilliger szykuje się do odcięcia Wodzowi drogi odwrotu, gdyby ten postanowił jednak drogo sprzedać swoją skórę.
Zacisnąłem dłoń na jego łokciu i poklepałem palcem wewnętrzną stronę przedramienia.