Выбрать главу

– Dosyć tego! – ryknąłem. – Przestań! O co tu w ogóle chodzi?

Próbowałem wcisnąć się między Delacroix i Percy’ego, ale na niewiele się to zdało. Pałka Percy’ego wciąż śmigała raz z jednej, raz z drugiej strony. Wiedziałem, że prędzej czy później trafi mnie zamiast Francuza i wtedy przetrzepię mu tyłek bez względu na to, kim był jego wujek. Nie zdołam się powstrzymać, a Brutal chętnie mi pomoże. Właściwie żałuję, że tego nie zrobiliśmy. Nie doszłoby dzięki temu do różnych gorszych rzeczy, które zdarzyły się później.

– Ty zasrany pedale! Nauczę cię trzymać ręce przy sobie, ty parszywa cioto! – ryczał Percy.

Trzask! Prask! Delacroix krwawił teraz z ucha i wrzeszczał jak zarzynany prosiak. Przestałem go nieudolnie osłaniać, złapałem za ramię i pchnąłem do celi, gdzie padł twarzą na pryczę. Percy zatańczył wokół mnie i zdzielił go po raz ostatni w tyłek, można powiedzieć, na pożegnanie. A potem Brutal złapał go za rękę – Percy’ego, nie Delacroix – i odciągnął na drugą stronę korytarza.

Zamknąłem drzwi celi i odwróciłem się do Percy’ego. Szok i osłupienie walczyły we mnie z czystą furią. Percy spędził już z nami kilka miesięcy, dosyć, żebyśmy zorientowali się, że go nie lubimy, a jednak dopiero teraz zrozumiałem w pełni, jak bardzo jest nieobliczalny.

Wpatrywał się we mnie nie bez pewnego lęku – w głębi duszy był tchórzem, nigdy nie miałem co do tego żadnych wątpliwości – lecz mimo to wierzył, że chronią go jego koneksje. I nie mylił się. Przypuszczam, że pewni ludzie nigdy tego nie zrozumieją, nawet po tym wszystkim, co tutaj napisałem, ale ci ludzie znają Wielki Kryzys wyłącznie z podręczników historii. Dla kogoś, kto pamięta tamte czasy, te dwa słowa były czymś więcej niż tylko książkowym określeniem. Jeśli miałeś stałą robotę, trzymałeś się jej, bracie, rękami i nogami.

Twarz Percy’ego leciutko pobladła, lecz policzki miał wciąż zaróżowione. Włosy, zaczesane normalnie do tyłu i lśniące brylantyną, opadły mu na czoło.

– Co cię, u Boga Ojca, napadło?! – wrzasnąłem. – Nigdy jeszcze… nigdy! nie pobito na moim bloku więźnia.

– Mały skurwysyn próbował złapać mnie za jaja, kiedy wyciągałem go z furgonetki – wyjaśnił Percy. – Zasłużył sobie na to i jeszcze ode mnie oberwie.

Zdumienie odebrało mi przez chwilę mowę. Nie sądziłem, by najbardziej nawet agresywny homoseksualista był w stanie zrobić to, co przed chwilą opisał Percy. Przeprowadzka do okratowanego apartamentu przy Zielonej Mili nie wprawiała w lubieżny nastrój nawet największych zboczeńców.

Spojrzałem na Delacroix, który kulił się na swojej pryczy i wciąż zasłaniał twarz rękoma. Miał kajdanki na rękach i łańcuch między nogami.

– Wynoś się stąd – powiedziałem do Percy’ego. – Porozmawiam z tobą później.

– Czy to znajdzie się w twoim raporcie? – zapytał wojowniczo. – Bo jeśli nie, sam o tym napiszę.

Nie miałem ochoty pisać na niego raportu. Chciałem tylko, żeby zszedł mi z oczu, i powiedziałem mu to.

– Sprawa jest zakończona – stwierdziłem. Brutal spojrzał na mnie z dezaprobatą, ale zignorowałem to. – No już, zjeżdżaj stąd. Idź do biura i powiedz, że kazałem ci czytać listy i pomagać w sortowni.

– Jasne. – Percy odzyskał już zimną krew albo ten swój durny tupet, który zastępował mu zimną krew. Odgarnął włosy z czoła – miał miękkie, białe i drobne dłonie kilkunastoletniej dziewczyny – i podszedł do celi Francuza. Delacroix zobaczył go i skurczył się jeszcze bardziej na pryczy, mamrocząc coś w swojej mieszance angielskiego i łamanego francuskiego.

– Jeszcze z tobą nie skończyłem, Pierre – syknął Percy i nagle skulił ramiona, czując na ramieniu wielką dłoń Brutala.

– Owszem, skończyłeś – powiedział Brutal. – A teraz zmykaj stąd w podskokach.

– Nie uda ci się mnie nastraszyć – mruknął Percy i spojrzał na mnie. – Żadnemu z was – dodał. A jednak nastraszyliśmy go; widać to było wyraźnie w jego oczach i to czyniło go jeszcze bardziej niebezpiecznym. Facet taki jak Percy sam nie wiedział, co ma zamiar zrobić w następnej minucie.

Wtedy właśnie obrócił się na pięcie i ruszył zamaszystym aroganckim krokiem w stronę wyjścia. Pokazał światu, co czeka każdego śmiałka, który spróbuje złapać go za jaja, i opuszczał pole bitwy jako zwycięzca.

Odwróciłem się do Francuza i palnąłem swoją rutynową mowę o tym, jak słuchamy radia – na bloku ulubionymi audycjami były: Make Believe Ballroom i Our Gal Sunday – i jak będziemy go dobrze traktować, jeśli on odwzajemni się nam tym samym. Ta krótka homilia nie była chyba moim największym życiowym sukcesem. Delacroix zanosił się przez cały czas głośnym płaczem, kuląc się na swojej pryczy i opierając o ścianę, jakby chciał się w nią wprasować. Kurczył się ze strachu za każdym razem, kiedy wykonywałem jakiś ruch i nie sądzę, żeby dotarło do niego więcej niż jedno słowo z sześciu, które wypowiadałem. W najlepszym wypadku. Nie wydaje mi się zresztą, żeby cała ta homilia miała wiele sensu.

Piętnaście minut później podszedłem do biurka, przy którym siedział – liżąc czubek ołówka – wstrząśnięty Brutus Howell.

– Może przestaniesz to robić, nim się zatrujesz, na litość boską? – zapytałem.

– Jezu wszechmogący – jęknął, odkładając ołówek. – Nigdy już nie chcę mieć takiej awantury przy przyjmowaniu więźnia na blok.

– Mój tato zawsze powtarzał, że nieszczęścia chodzą trójkami – powiedziałem.

– Mam nadzieję, że twój stary nie wiedział, o czym mówi – odparł Brutal, ale oczywiście nie miał racji. Zdarzyło się małe nieporozumienie, kiedy przywieźli Johna Coffeya, i prawdziwe piekło, gdy przybył do nas Dziki Bill; to śmieszne, ale nieszczęścia chyba rzeczywiście chodzą trójkami. Wkrótce opowiem o tym, jak zawarliśmy bliższą znajomość z Dzikim Billem, który podczas transportu do celi próbował popełnić morderstwo; teraz tylko o tym napomykam.

– Co to za historia z łapaniem Percy’ego za jaja? – zapytałem.

Brutal parsknął śmiechem.

– Delacroix miał skute nogi i głupi Percy po prostu za szybko go pociągnął. Wysiadając z furgonetki, potknął się i wyciągnął przed siebie ręce, jak zrobiłby każdy, żeby nie upaść. Jedną z nich dotknął w kroku Percy’ego. Zupełnie przypadkowo.

– Myślisz, że Percy nie zdawał sobie z tego sprawy? Może potrzebował tylko jakiegoś pretekstu, bo miał wielką ochotę go spałować? Pokazać, kto tu jest panem?

Brutal pokiwał powoli głową.

– Tak. Chyba masz rację.

– Musimy na niego uważać – oświadczyłem, przeczesując palcami włosy. Tak jakby i bez tego nasza robota nie była dość męcząca. – Boże, jak ja tego nienawidzę. Jak ja go nienawidzę.

– Ja też. I wiesz, co ci jeszcze powiem, Paul? Zupełnie go nie rozumiem. Ma znajomości, to jasne, ale dlaczego użył ich, żeby dostać robotę na naszej pierdolonej Zielonej Mili? I w ogóle w więziennictwie? Dlaczego nie zatrudnił się jako goniec w stanowym senacie albo jako woźny, który pilnuje terminarza spotkań jego ekscelencji? Rodzinka na pewno załatwiłaby mu coś lepszego, gdyby tylko poprosił. Po co tutaj przyszedł?

Potrząsnąłem głową. Nie wiedziałem. Nie miałem wówczas pojęcia o wielu rzeczach. Przypuszczam, że byłem naiwny.

8

Po tych zajściach sytuacja przynajmniej na jakiś czas się unormowała. W stolicy hrabstwa prokuratura przygotowywała proces Johna Coffeya, a szeryf Homer Cribus przebąkiwał, że niewielki tłumek oburzonych obywateli mógłby przyśpieszyć działanie wymiaru sprawiedliwości. Nic z tego do nas nie docierało; na bloku E nikt nie interesował się wiadomościami z pierwszych stron gazet. Życie na Zielonej Mili przypominało w pewnym sensie pobyt w dźwiękoszczelnym pomieszczeniu. Z zewnętrznego świata dochodziły nas od czasu do czasu pomruki, które mogły być odgłosami eksplozji, i na tym koniec. Prokuratura nie śpieszyła się z Johnem Coffeyem; chcieli mieć stuprocentowy wyrok.