Percy kilkakrotnie próbował dokuczać Delacroix i za drugim razem odciągnąłem go na bok i kazałem zameldować się w moim gabinecie. Nie była to pierwsza ani ostatnia rozmowa, jaką z nim odbyłem, ale wtedy chyba najlepiej udało mi się zrozumieć, co to za facet. Percy miał serce okrutnego chłopca, który idzie do zoo nie po to, aby oglądać zwierzęta, ale by móc obrzucać je kamieniami w klatkach.
– Trzymaj się od niego z daleka, słyszysz? – przykazałem. – Jeśli nie wydam ci innego polecenia, po prostu się do niego nie zbliżaj.
Percy odgarnął włosy do tyłu, a potem przygładził je swoimi małymi dziewczęcymi dłońmi. Ten chłopak po prostu uwielbiał swoje loczki.
– Nie zrobiłem mu nic złego. Pytałem tylko, co czuje człowiek, który spalił kilkoro małych dzieci – odparł, posyłając mi niewinne spojrzenie.
– Skończ z tym, bo będę musiał napisać raport.
Roześmiał mi się w twarz.
– Pisz, ile chcesz. A potem ja napiszę swój raport. Tak jak ci powiedziałem, kiedy go przywieźli. Zobaczymy, czyje będzie na wierzchu.
Pochyliłem się do przodu, oparłem ręce na biurku i przemówiłem do niego tonem, który, miałem nadzieję, brzmiał jak ton kumpla udzielającego dobrej rady.
– Brutus Howell specjalnie za tobą nie przepada – oznajmiłem. – A kiedy za kimś nie przepada, pisze własny raport. Nie włada, jak wiesz, zbyt dobrze piórem. Liże bez końca ten swój ołówek i dlatego lubi czasem napisać raport pięściami. Rozumiesz chyba, co mam na myśli?
Percy’emu spełzł z ust pogardliwy uśmieszek.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – zapytał.
– Dokładnie to, co słyszałeś. A jeśli powtórzysz któremuś ze swoich znajomych treść tej rozmowy, powiem, że wszystko zmyśliłeś. Pamiętaj, że staram się być twoim przyjacielem, Percy – dodałem, posyłając mu szczere spojrzenie. – Mówią, że mądrej głowie dość dwie słowie. A w ogóle dlaczego tak się uwziąłeś na Delacroix? On nie jest tego wart.
Rozmowa przyniosła rezultat. Przez jakiś czas było spokojnie. Kilka razy wysyłałem nawet Percy’ego razem z Harrym lub Deanem do łaźni, kiedy Delacroix brał zgodnie z grafikiem prysznic. Wieczorem puszczaliśmy radio i Delacroix zaczął się przyzwyczajać do panującego na bloku E reżimu. Mieliśmy spokój.
A potem, którejś nocy, usłyszałem, jak się śmieje.
Za biurkiem strażnika dyżurnego siedział Harry Terwilliger i wkrótce on także zaczął rechotać. Wyszedłem z gabinetu i ruszyłem korytarzem, żeby zobaczyć, co ich tak ubawiło.
– Pan patrzy, kapitanie – powiedział Delacroix na mój widok. – Oswoiłem mysz.
To był Matros Willy. Wszedł do celi Delacroix. Więcej: siedział na ramieniu Francuza i spoglądał na nas chłodno przez kraty małymi, czarnymi jak paciorki oczyma. Ogonek zawinął wokół łap i sprawiał wrażenie całkowicie wyluzowanego. Co do Delacroix, nikt nie zgadłby, że to ten sam facet, który niespełna tydzień wcześniej siedział skulony i roztrzęsiony na swojej pryczy. Wyglądał zupełnie jak moja córka, kiedy schodziła na dół w gwiazdkowy poranek i jej wzrok padał na leżące pod choinką prezenty.
– Patrzcie – powiedział.
Mysz siedziała na jego prawym ramieniu. Delacroix wyprostował lewą rękę, a wtedy mysz wdrapała się po jego włosach (które przynajmniej z tyłu były wystarczająco gęste) na głowę i zbiegła na drugą stronę. Delacroix chichotał, kiedy jej ogonek połachotał go w kark. Mysz dobiegła aż do nadgarstka, a potem zawróciła i siadła na jego lewym barku, ponownie zawijając ogon wokół łap.
– Niech mnie szlag – mruknął Harry.
– Nauczyłem ją tego – stwierdził z dumą Delacroix. Guzik prawda, pomyślałem, ale nie odezwałem się ani słowem. – Nazywa się Pan Dzwoneczek.
– Akurat – zaprotestował wesoło Harry. – To Matros Willy, jak ta mysz w kreskówce. Nazwał ją tak pan Howell.
– To Pan Dzwoneczek – powtórzył Delacroix. W każdej innej sprawie gotów był zgodzić się na wszystko, czego od niego wymagano, gdy jednak chodziło o imię tej myszy, był uparty jak muł. – Szepnął mi to do ucha. Ma pan może dla niego jakieś pudełko, kapitanie? Czy mógłbym dostać pudełko dla mojej myszki, żeby z nią razem spać? – Jego głos przybrał przymilny ton, który słyszałem już tysiące razy przedtem. – Postawię je pod pryczą i Pan Dzwoneczek nigdy nie sprawi żadnego kłopotu, przysięgam.
– Twój angielski cholernie się poprawia, kiedy tylko czegoś chcesz – powiedziałem, chcąc zyskać na czasie.
– Uważaj – szepnął Harry, trącając mnie łokciem. – Zaraz będzie draka.
Percy, który nadszedł korytarzem, nie wydawał się jednak skłonny do wszczynania awantur. Nie poprawiał fryzury rękoma, nie majstrował przy swojej pałce i miał rozpięty najwyższy guzik u koszuli. Po raz pierwszy zobaczyłem go nie dopiętego i zdumiewające było, ile może spowodować tak mała zmiana. Najbardziej uderzył mnie wyraz jego twarzy. Malował się na niej spokój. Nie pogoda ducha – nie sądzę, żeby Percy Wetmore wiedział, co to jest pogoda ducha – ale spokój człowieka, który odkrył, że jeśli tylko chwilę zaczeka, otrzyma to, czego pragnie. W zaskakujący sposób różnił się od młodego człowieka, którego zaledwie przed kilkoma dniami musiałem postraszyć pięściami Brutusa Howella.
Delacroix wcale tego nie zauważył; przywarł do ściany swojej celi i podciągnął kolana pod brodę. Oczy otworzył tak, że wydawały się zajmować połowę twarzy. Mysz skoczyła mu na głowę i usiadła na łysinie. Nie wiem, czy pamiętała, że ma powody nie ufać Percy’emu, na pewno jednak sprawiała takie wrażenie. Najprawdopodobniej reagowała po prostu na strach małego Francuza.
– No, no – mruknął Percy. – Wygląda na to, że znalazłeś sobie kumpla, Eddie.
Delacroix chciał coś powiedzieć – zapewne, co czeka Percy’ego, jeśli wyrządzi krzywdę jego nowemu przyjacielowi – ale nie wydobył z siebie ani słowa. Zaczęła mu tylko drżeć dolna warga. Siedzący na czubku jego głowy Pan Dzwoneczek nie drżał. Siedział zupełnie bez ruchu z tylnymi łapkami wplecionymi we włosy Francuza i przednimi rozstawionymi na jego łysej czaszce, wpatrując się w Percy’ego, najwyraźniej mierząc go wzrokiem. Tak, jak mierzy się wzrokiem starego wroga.
Percy spojrzał na mnie.
– Czy to nie ta sama mysz, którą wtedy goniłem? Ta, która mieszka w izolatce?
Pokiwałem głową. Doszedłem do wniosku, że Percy nie widział świeżo przechrzczonego Pana Dzwoneczka od czasu ostatniej pogoni; teraz w każdym razie nie miał go chyba ochoty ścigać.
– Tak, ta sama – potwierdziłem. – Tyle że Delacroix twierdzi, iż nie nazywa się Matros Willy, ale Pan Dzwoneczek. Mówi, że szepnęła mu to do ucha.
– Widocznie mu szepnęła – odparł Percy. – Cuda się zdarzają, prawda? – Myślałem, że wyjmie pałkę i zacznie nią walić o kraty, żeby pokazać Delacroix, kto tu rządzi, ale on stał, wytrzeszczając gały i podpierając się pod boki.
– Delacroix prosił właśnie o jakieś pudełko – podjąłem, choć za nic w świecie nie potrafiłbym wytłumaczyć, dlaczego to robię. – Uważa chyba, że ta mysz mogłaby w nim spać. Że mógłby ją oswoić. – Starałem się, żeby w moim głosie zabrzmiał.sceptycyzm, i miałem lepszego nosa niż Harry, który posłał mi zdumione spojrzenie. – Co o tym sądzisz, Percy?
– Myślę, że którejś nocy nasra mu na głowę i ucieknie – stwierdził spokojnie Percy – ale tego widać właśnie chce nasz Francuz. Zauważyłem niedawno ładne pudełko od cygar na wózku Tu-Tuta, nie wiem jednak, czy je odstąpi. Będzie pewnie za nie chciał pięć albo nawet dziesięć centów.