Выбрать главу

Hiroko zauważyła jego dziwne zachowanie i zaproponowała mu, żeby pojechał z Kojotem na jedną z wypraw poza Zygotę. Chłopca początkowo zaszokował ten pomysł, ponieważ nigdy nie oddalał się daleko od osady, ale Hiroko bardzo nalegała. Masz siedem lat, mówiła, czas stać się mężczyzną. Czas, abyś zobaczył kawałek powierzchniowego świata.

Kilka tygodni później zjawił się w Zygocie Kojot, a kiedy wyjeżdżał ponownie, towarzyszył mu Nirgal. Siedział w fotelu współ-pilota kamiennego pojazdu i przez nisko umieszczone okienko wybałuszał oczy na purpurowy łuk wieczornego nieba. Przez jakiś czas Kojot jeździł w kółko wokół bieguna, aby chłopiec mógł obserwować wielką, połyskującą różową ścianę czapy polarnej, której owal widniał na horyzoncie niczym ogromny, wschodzący księżyc.

— Trudno uwierzyć, że coś tak dużego może się kiedykolwiek stopić — zauważył Nirgal.

— Cóż, z pewnością trochę to potrwa.

Jechali na północ w spokojnym tempie. Kamienny rover był niemal nie do wykrycia, dzięki pokrywie z wydrążonej skalnej skorupy, której temperatura regulowała się automatycznie, toteż zawsze była równa temperaturze otoczenia. Pojazd miał również, na przedniej osi, urządzenie do zacierania śladów, które odczytywało rodzaj terenu, po czym przekazywało informacje tylnej osi, gdzie zgarniarko-wygładzarki likwidowały ślady kół, przywracając piasek i skałę do takiego kształtu, jaki miały przed ich przejazdem. Podróżnicy nie musieli się więc ani spieszyć, ani niczego obawiać.

Przez długi czas jechali w ciszy. Nirgal zauważył, że milczenie Kojota jest zupełnie inne niż małomówność Simona. Kojot nucił cicho, mamrotał coś do siebie lub śpiewnym szeptem zwracał się do swojego AI w języku, który brzmiał jak angielski, ale nie był całkowicie zrozumiały. Nirgal próbował się skupiać na ograniczonym widoku z okna; był skrępowany i onieśmielony. Region dokoła południowej czapy polarnej pocięty był serią szerokich, płaskich skalnych tarasów i podróżnicy zjeżdżali z jednej terasy na następną szlakami, które wcześniej zaprogramowano pojazdowi, ciągle w dół, terasa po terasie, aż Nirgalowi przyszło do głowy, że czapa polarna musi się znajdować na olbrzymim piedestale. Patrzył w ciemność, oszołomiony rozmiarem wszystkiego, co widział, ale równocześnie szczęśliwy, że nie czuje się tak bardzo przytłoczony wielkością otaczającego go krajobrazu, jak na swoim pierwszym spacerze. Wydarzenie to miało wprawdzie miejsce dawno temu, ale chłopiec nadal doskonale pamiętał szok i zaskoczenie, które wówczas przeżył.

Teraz, na szczęście, czuł się zupełnie inaczej.

— Nie jest tak duża, jak sądziłem — odezwał się. — Zapewne musi to sprawiać krzywizna planety. Mars jest przecież bardzo mały. — Tak twierdził jego komputer. — Horyzont nie znajduje się wcale dalej niż wynosi odległość z jednego końca Zygoty do drugiego!

— No, no, no — odparł Kojot, patrząc na niego bacznie. — Lepiej nie pozwól, aby Wielki Człowiek usłyszał, jak mówisz takie rzeczy. — Po chwili spytał: — A kto jest twoim ojcem, chłopcze?

— Nie wiem. Moją matką jest Hiroko.

Kojot prychnął.

— Hiroko podchodzi do tych spraw za bardzo matriarchalnie, jeśli chcesz znać moje zdanie.

— Powiedziałeś jej to?

— Wyobraź sobie, że Hiroko słucha mnie tylko wtedy, gdy mówię jej coś, co sama chce usłyszeć. — Zachichotał. — Podobnie jak my wszyscy, prawda?

Nirgal pokiwał głową; mimowolny uśmiech przełamał jego postanowienie, by pozostać równie niewzruszonym, jak matka.

— Chcesz się dowiedzieć, kim jest twój ojciec?

— Jasne, że tak. — Ale, w gruncie rzeczy, wcale nie był pewien, czy pragnie poznać tę tajemnicę. Pojęcie ojca znaczyło dla niego niewiele. Obawiał się także, że mógłby się nim okazać Simon. Peter był dla niego, w pewnym sensie, starszym bratem.

— W Vishniacu mają odpowiedni sprzęt do sprawdzania. Możemy spróbować, jeśli chcesz. — Kojot potrząsnął głową. — Hiroko to bardzo dziwna osóbka. Kiedy ją poznałem, nigdy nie zgadłbym, że do czegoś takiego dojdzie. Rzecz jasna, byliśmy wtedy bardzo młodzi… prawie tak młodzi jak ty teraz, chociaż zapewne trudno ci w to uwierzyć.

To była prawda.

— Kiedy ją poznałem, była właśnie świeżo upieczoną, młodziutką studentką ekoinżynierii, bystrą jak strumyczek i seksowną jak kotka. Żadna tam bogini-matka całego świata. Chociaż po jakimś czasie rzeczywiście zaczęła czytać książki, które z pewnością niewiele miały wspólnego z jej kierunkiem studiów. Czytała coraz więcej tekstów i coraz różniejszych. A do czasu, gdy przylecieliśmy na Marsa, była już naprawdę stuknięta. Tak, tak… właściwie to się zaczęło już na Ziemi… Dla mnie był to szczęśliwy zbieg okoliczności, dzięki czemu się tutaj znalazłem. Ale, co do Hiroko… Mój Boże, była przekonana, że już na początku ludzkiej historii popełniono kardynalny błąd. U zarania cywilizacji, jak mi to wyłuszczała z wielką powagą, istniały dwa państwa: Kreta i Sumeria. Kreta była krajem pokojowym i spokojnym. Ludność zajmowała się handlem, rządziły tam kobiety, a życie całego narodu wypełniały sztuka i piękno. Co za utopia! Miejscowi mężczyźni byli akrobatami: całymi dniami ujeżdżali byki, a nocami — swoje kobiety. Czynili swe kobiety ciężarnymi, darzyli szacunkiem i wszyscy byli szczęśliwi. Brzmi to dobrze, choć może nie dla byków… Sumerią natomiast władali mężczyźni. Odkryli wojnę i walczyli ze wszystkim, co się pojawiło w zasięgu ich wzroku. Jako pierwsi stworzyli wielkie niewolnicze imperium, których od tamtej pory w historii świata było tak wiele. Nikt nie wie, jak mawiała Hiroko, co by się zdarzyło, gdyby te dwie cywilizacje miały szansę podyskutować na temat zasad rządzących światem, ponieważ na Krecie wybuchł wulkan, spora część mieszkańców zginęła, a światek ten przeszedł w ręce Sumerii, która do dzisiejszego dnia nie wypuściła go ze swego uścisku. Twoja matka wiecznie mi powtarzała: „Gdyby tylko ten wulkan znajdował się w Sumerii, wszystko byłoby inaczej”. Może to i prawda, trudno bowiem sobie wyobrazić, by historia ludzkości mogła się potoczyć jeszcze gorzej niż miało to miejsce.

Nirgala bardzo zaskoczyła ta opowieść.

— Ale teraz — zaryzykował wypowiedzenie własnego zdania — zaczynamy na nowo.

— To prawda, chłopcze! Jesteśmy pierwszymi przedstawicielami nieznanej cywilizacji. I żyjemy w naszym własnym technominojskim matriarchacie. Ha! Podoba mi się brzmienie tego określenia, muszę przyznać. Przede wszystkim wydaje mi się, że siła, którą mają w sobie nasze kobiety, nigdy nie była tak bardzo interesująca… A siła to połowa jarzma. Pamiętasz te książki, które kazałem wam czytać na lekcjach? Pan i niewolnik niosą razem swe brzemię. Jedyna prawdziwa wolność to anarchia. Hm, no cóż, jakkolwiek postąpią kobiety, wydaje się to obracać przeciwko nim samym. Jeśli są tylko „samicami” mężczyzn, pracują, dopóki nie padną. A kiedy są naszymi królowymi i boginiami, wtedy pracują jeszcze ciężej, ponieważ muszą wykonać swą fizyczną powinność wobec mężczyzn i jeszcze, na dodatek, pracę umysłową! Ha! Nie ma na to ratunku. Więc, mój chłopcze, bądź losowi wdzięczny, że urodziłeś się mężczyzną, gdyż dzięki temu jesteś wolny jak ptak.

To jest dziwaczny sposób pojmowania spraw, pomyślał Nirgal. Ale rzeczywiście, był to jeden ze sposobów, aby sobie poradzić z trudną kwestią pięknej Jackie, z jej ogromną siłą, dzięki której tak bardzo zawładnęła jego umysłem. Toteż Nirgal zapadł się nisko w siedzenie i patrząc przez okno na białe gwiazdy, znaczące czarne tło, myślał: „Wolny jak ptak! Wolny jak ptak!”