Wewnątrz garażu grupka mniej więcej dwudziestu osób najpierw powitała podróżników, a następnie poprowadziła ich obok rzędu wysokich pomieszczeń do komory, przypominającej jaskinię. Pokoje, które bogdanowiści wydrążyli w boku moholu, były duże, o wiele większe niż te w Prometeuszu. Tylne pomieszczenia miały zwykle dziesięć metrów wysokości i niektóre były nawet na dwieście metrów głębokie. Główna jaskinia wielkością mogła się równać całej Zygocie; jej duże okna wychodziły na wydrążony dół. Patrząc na boki przez okna, Nirgal pomyślał sobie, że szyby widziane z zewnątrz wyglądały zapewne jak kamienna płaszczyzna; filtracja warstw musiała być naprawdę pomysłowa, ponieważ kiedy nadchodził poranek, do środka wsączało się bardzo jasne światło słoneczne. Widok z okien ograniczał się do dalszej ściany moholu i wypukłego nieboskłonu nad głowami ludzi — pokojom udało się nadać cudowne wrażenie przestronności i jasności. Nirgal miał uczucie, że znajduje się pod niebem na wolnym powietrzu. Zygota z pewnością nie dorównywała temu miejscu.
Tego pierwszego dnia Nirgalem zajmował się ciemnoskóry mężczyzna imieniem Hilali, który prowadził go przez kolejne pomieszczenia i przerywając ludziom pracę, przedstawiał chłopca kolejnym osobom. Wszyscy odnosili się do niego bardzo serdecznie.
— Musisz być jednym z dzieci Hiroko, co? Ach, to ty jesteś Nirgal!? Bardzo mi miło! Hej, John, Kojot jest tutaj, dziś wieczorem urządzimy przyjęcie!
Pokazywali mu, co robią, a potem prowadzili go na tyły, do mniejszych pokoi, usytuowanych za tymi wychodzącymi na mohol, gdzie — oświetlone jaskrawym światłem — znajdowały się farmy, a także fabryczki, które wydawały się bez końca rozciągać w dal. Powietrze tu było tak ciepłe jak w łaźni, toteż Nirgal ciągle się pocił.
— Gdzie składujecie całą tę wydobytą skałę? — spytał w pewnej chwili Hilaliego, ponieważ przypomniał sobie, jak Hiroko opowiadała mu o wycinaniu kopuły pod czapą polarną, wspominając, że wykopany suchy lód zwykle szybko się odpowietrza.
— Układamy ją w rzędach na drodze, obok dna moholu — odparł Hilali, zadowolony z pytania. Sprawiał zresztą wrażenie, że nie drażnią go nagabywania chłopca; podobnie, jak pozostałych. Mieszkańcy Vishniaca w ogóle wydawali się szczęśliwi; hałaśliwy tłumek, który zawsze organizował przyjęcie, aby świętować przyjazd Kojota. Nirgal wywnioskował, że był to tylko, jeden z wielu, pretekst do zabawy.
Hilali odebrał na nadgarstku informację od Kojota, po czym zaprowadził Nirgala do laboratorium, gdzie pobrano mu z palca kawałek skóry. Potem powoli wrócili do dużej jaskini i dołączyli do tłumu zebranego przy kuchennych oknach.
Podano jedzenie — obfity, pikantny posiłek, przyrządzony z fasolki i ziemniaków — a następnie rozpoczęło się w pomieszczeniu Jaskiniowym” właściwe przyjęcie. Duży, niezbyt zgrany zespół perkusyjny, o stale wymieniającym się składzie, grał w rytmie staccato, a ludzie godzinami tańczyli, przystając zaledwie od czasu do czasu, aby się napić okropnego w smaku napitku zwanego kavajava lub przyłączyć się do różnych gier, jakie organizowano z boku sali.
Spróbowawszy kavajavy i połknąwszy tabletkę megaendorfiny, którą otrzymał od Kojota, Nirgal zaczął dreptać w miejscu w rytm basowej perkusji, a potem usiadł na szczycie małego, trawiastego kopca w środku pomieszczenia. Był pijany, nie mógł utrzymać się na nogach. Kojot natomiast pił ostro, ale czuł się znakomicie, bowiem tańczył bez opamiętania, podskakując wysoko, z nieustającym śmiechem.
— Nigdy nie zaznasz radości z powodu swego własnego ciążenia, chłopcze! — krzyknął do Nirgala. — Nigdy ci się to nie uda!
Podchodzili do niego różni ludzie, przedstawiali się, a czasem prosili g» by zaprezentował swój słynny rozgrzewający dotyk; kilka dziewcząt, rówieśniczek Nirgala, kładło jego ręce na swoje policzki, które najpierw oziębiały, a kiedy poczuły ciepło, śmiały się im okrągłe ze zdziwienia oczy i zachęcały go, aby ogrzał im również inne części ciała. Chłopiec jednak wolał z nimi tańczyć. Czuł się swobodnie, chociaż mąciło się mu w głowie, zwłaszcza że kręcił się jak fryga, chcąc wyładować zgromadzoną w sobie energię. Kiedy zasapany wrócił na pagórek, podszedł nieco chwiejnym krokiem Kojot i ciężko usiadł obok niego.
— Jakże wspaniale się tańczy w tej grawitacji. Nie mogę przestać!
Przez długą chwilę przyglądał się Nirgalowi, siwe dredloki niesfornie okalały mu głowę. Chłopcu twarz starszego mężczyzny wydała się, po raz kolejny, dziwacznie rozłupana, jak gdyby została złamana tuż przy szczęce, przez co jedna strona wyglądała na szerszą niż druga. W każdym razie coś w tej twarzy wzbudziło jego niepokój, graniczący z lękiem, aż poczuł ściskanie w gardle.
Kojot chwycił go pod pachy i potrząsnął nim mocno.
— Zdaje się, że to ja jestem twoim ojcem, chłopcze! — krzyknął.
— Żartujesz! — Od góry do dołu przebiegł Nirgala gwałtowny, elektryczny dreszcz, a na twarzy zadrgały mu wszystkie mięśnie. Ojciec i syn przez długi czas wpatrywali się w siebie. Chłopca chyba najbardziej zdumiał fakt, że biały świat może wstrząsnąć zielonym tak bardzo, wedrzeć się w niego ostro i gwałtownie, niczym błyskawica przenikająca ciało. Poklepali się po ramionach.
— Nie żartuję! — odparł Kojot.
Znowu popatrzyli na siebie.
— Trudno się dziwić, że jesteś taki bystry — mruknął Kojot i roześmiał się wesoło. — Cha, cha, cha! Hej Ka! Mam nadzieję, że ta wiadomość cię nie zaszokowała.
— Jasne, że nie — odrzekł Nirgal. Wyszczerzył zęby, niby w uśmiechu, ale mimo wszystko czuł się nieswojo. Nie znał zbyt dobrze Kojota, a pojęcie ojca było dlań jeszcze bardziej mgliste niż pojęcie matki, więc naprawdę wcale nie był pewien, co czuje. Dziedzictwo genetyczne, jasne, ale co to naprawdę oznacza? Każdy człowiek otrzymuje skądś swoje geny, chociaż — jak się mówiło — geny ich, dzieci ektogenicznych, tak czy owak, były sztucznie przekształcane.
Kojot jednakże, chociaż przeklinał Hiroko na sto różnych sposobów, wydawał się zadowolony.
— Ta megiera, ten babski tyran! I ten jej cały matriarchat, niech go trafi szlag… To wariatka! Ale zadziwiają mnie jej poczynania i, choć niechętnie, muszę przyznać, że to ma sens. Tak to jest… Hiroko i ja byliśmy kiedyś parą… dawno temu, u zarania czasu… kiedy byliśmy młodzi… w Anglii. Z tego powodu jestem na Marsie. Pasażer na gapę, pół życia przeżyłem w jej szafie, pół całego mojego pieprzonego, długiego życia. — Zaśmiał się i znowu poklepał Nirgala po ramieniu. — No cóż, chłopcze, kiedyś zrozumiesz, będziesz wiedział, co o tym myśleć.
Wrócił z powrotem do roztańczonego kręgu, zostawiwszy Nirgala samemu sobie. Obserwując wirującego w tańcu Kojota, chłopiec był w stanie jedynie niedowierzająco potrząsać głową; zupełnie nie wiedział, co o tym sądzić, był tak oszołomiony, że w ogóle nie mógł zebrać myśli. Lepiej potańczę albo poszukam łaźni, zdecydował.
W Vishniacu nie było jednak publicznych łaźni. Nirgalowi pozostało więc tylko bieganie w kółko po parkiecie (był to jego własny, „biegający” rodzaj tańca); następnie wrócił na swoje stare miejsce, a wówczas wokół niego i Kojota zgromadziła się grupka miejscowych.
— Czy czujesz się, jak gdybyś był ojcem dalajlamy? Nie podoba ci się?
— Nie kpij sobie, człowieku! Hm, jak wam mówiłem, Ann twierdzi, że wstrzymano drążenie moholi siedemdziesiątego piątego stopnia, ponieważ litosfera, tu na południu, jest cieńsza. — Kojot pokiwał głową złowieszczo. — Chcę pojechać do jednego z zamkniętych moholi, uruchomić ponownie jego roboty i zobaczyć, czy został wykopany na tyle głęboko, aby ożywić wulkan.