Kasei z uporem potrząsnął głową. Z drugiego końca pokoju Jackie przerwała im rozmowę wesołym tonem:
— Nie martw się, Maju, wiemy, co robimy.
— No cóż, chociaż z tego więc możemy być dumni! Pytanie brzmi, czy także reszta z nas wie, co robi? A może jesteś teraz marsjańską księżniczką?
— Nie, to Nadia jest marsjańską księżniczką — odparła Jackie i poszła do kuchni. Maja spojrzała za nią spode łba i zauważyła, że Art z zaciekawieniem jej się przygląda. Kiedy spojrzała na niego wprost, nie cofnął się przed jej wzrokiem, więc wstała i ruszyła do swego pokoju, aby się przebrać. Był tam Michel. Sprzątał i przygotowywał na podłodze miejsca do spania dla przybyłych. Maja uznała, że ten wieczór będzie irytujący.
Następnego ranka, kiedy skacowana wcześnie wstała, aby pójść do łazienki, Art był już na nogach. Ponad śpiącymi ciałami wyszeptał do niej:
— Chcesz wyjść i zjeść śniadanie?
Maja skinęła głową. Kiedy się ubrała, zeszli po schodach, wyszli na zewnątrz, przecięli park i przeszli wzdłuż gzymsu, który wyglądał niesamowicie, oświetlony poziomymi snopami światła wschodzącego słońca. Zatrzymali się w bistrze, przed którym właśnie umyto przypadający właścicielom odcinek chodnika. Na zabarwionej światłem świtu białej ścianie budynku ktoś wymalował krótkie zdanie. Używał szablonu, toteż słowa były zgrabne, małe, w kolorze jaskrawej czerwieni:
NIGDY NIE DAJE SIĘ ZAWRÓCIĆ
— Mój Boże! — krzyknęła Maja.
— Co takiego?
Wskazała na graffiti.
— Ach, taak — odrzekł Art. — Widzisz… Ostatnio takie zdania wymalowano wszędzie w Sheffield i Burroughs. Soczyste, co?
— Hej Ka.
Siedzieli w mroźnym powietrzu przy małym okrągłym stoliczku. Jedli paszteciki i pili kawę po turecku. Drobiny lodu mrugały na horyzoncie niczym diamenty, ujawniając jakieś poruszenie pod lodem.
— Co za fantastyczny widok — zauważył Art.
Maja z uwagą wpatrzyła się w potężnego Ziemianina. Musiała przyznać, że spodobała jej się jego odżywka. Był optymistą tak jak Michel, jednak bardziej ostrożnym, a równocześnie bardziej naturalnym; u Michela było to przemyślane zamierzenie, u Arta — temperament. Maja od początku uważała go za szpiega, od pierwszej chwili, kiedy go uratowali podczas dziwnie nieprawdopodobnej awarii, która przydarzyła mu się akurat na ich szlaku: szpieg Williama Forta, szpieg Praxis, może agent Zarządu Tymczasowego, a może także przedstawiciel innych, nieznanych osób czy organizacji. Teraz jednak przebywał wśród nich już od tak dawna… Stał się bliskim przyjacielem Nirgala, Jackie, również Nadii… A teraz oni sami, w gruncie rzeczy, także już współpracowali z Praxis, z różnych indywidualnych przyczyn — dla zapasów, ochrony lub informacji na temat Ziemi. Maja nie była więc już taka pewna — nie tylko tego, czy Art jest szpiegiem, ale (jeśli tak) czyim jest szpiegiem.
— Musisz ich powstrzymać. Nie mogą dokonać tego ataku na Kasei Vallis — zaczęła.
— Nie sądzę, żeby czekali na moje pozwolenie.
— Wiesz, co mam na myśli. Możesz spróbować im to wyperswadować.
Art wyglądał na zaskoczonego.
— Jeśli potrafiłbym wyperswadować ludziom takie rzeczy, bylibyśmy już wolni.
— Wiesz, co mam na myśli — powtórzyła.
— No cóż — odparł Art. — Moim zdaniem obawiają się, że powtórnie nie będą w stanie złamać kodu. A Kojot jest najwyraźniej przekonany, że jego plan jest świetny. Sax pomagał mu go stworzyć.
— Powiedz im to.
— To nic nie da. Bardziej słuchają ciebie niż mnie.
— Zgadza się.
— Moglibyśmy zorganizować konkurs: kto ma najmniejszy wpływ na Jackie?
Maja roześmiała się głośno.
— Każdy mógłby wygrać w tym konkursie — powiedziała.
Art wyszczerzył zęby.
— Powinnaś wpisywać polecenia w Pauline. I naucz się naśladować głos Johna Boone’a.
Maja znowu się roześmiała.
— Dobry pomysł!
Zaczęli rozmawiać o projekcie „Hellas” i Maja wyjaśniła Artowi wielkie znaczenie najnowszego odkrycia na zachód od Hellespontusa. Art pozostawał w stałym kontakcie z Fortem i z kolei opisał Mai wszelkie zawiłości związane z najnowszą decyzją Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, o której Rosjanka jeszcze nie słyszała: chodziło o to, że Praxis wystąpiła do Trybunału ze skargą przeciw Zjednoczonym, którzy zamierzali umieścić ziemską windę kosmiczną w Kolumbii. Wybrana lokalizacja znajdowała się tak blisko punktu w Ekwadorze, który planowała wykorzystać Praxis, że oba te miejsca narażały się wzajemnie na niebezpieczeństwo. Trybunał poparł Praxis, jednak Zjednoczeni zignorowali jego postanowienie i kontynuowali rozpoczęte działania, budując bazę w swoim nowym państwie flagowym; byli już przygotowani do manewru opuszczania kabla. Inne konsorcja metanarodowe najwyraźniej cieszył bunt przeciwko Międzynarodowemu Trybunałowi Sprawiedliwości i w pełni poparły one Zjednoczonych. Praxis natomiast stanęła przed prawdziwym problemem.
— Ci metanarodowcy kłócą się przez cały czas, prawda? — zapytała Maja.
— Zgadza się.
— Może więc zaczną się prawdziwe walki między niektórymi z nich.
Art uniósł brwi.
— To niebezpieczny plan!
— Dla kogo?
— Dla Ziemi.
— Nie dbam o Ziemię — odburknęła Maja, smakując wypowiadane słowa.
— Witaj w klubie — odparł smutno Art, a wówczas Maja ponownie się roześmiała.
Szczęśliwym trafem grupa Jackie wkrótce wyruszyła do Sabishii. Maja zdecydowała się pojechać na miejsce, gdzie odkryto nową formację wodonośną. Wsiadła w okrążający basen pociąg i udała się w kierunku przeciwnym do ruchu zegara. Jechała po lodowcu Niestena, potem na południe po wielkim zachodnim zboczu, obok leżącego na wzgórzu miasta Montepulciano, aż do stacyjki o nazwie Yaonisplatz. Tam Rosjanka przesiadła się do małego pojazdu i ruszyła drogą, która podążała górską doliną przez ostre grzbiety Hellespontusa.
Droga nie była niczym więcej niż tylko nierównym wcięciem w regolit, zabezpieczonym utrwalaczem i oznaczonym transponderami, a w zacienionych miejscach zablokowanym zaspami brudnego, zbitego, letniego śniegu. Przebiegała przez dziwny kraj. Obserwowany z przestrzeni Hellespontus wydawał się mieć pewną optyczną i areomorfologiczną spójność, jako że ejektamenta zostały wyrzucone z basenu w nierównych kręgach koncentrycznych. Jednak z powierzchni ukształtowanie to było niemożliwe do zauważenia; wszędzie wokół widniały jedynie przypadkowo rozsiane stosy skalne: stosy kamieni, które spadły z nieba i rozproszyły się chaotycznie. Ślad ogromnego ciśnienia wyzwolonego przez uderzenie stanowiły dziwaczne metamorfozy ich kształtów; najzwyczajniejsze z tych kamieni były gigantycznymi potrzaskanymi stożkami — stożkowymi głazami narzutowymi popękanymi podczas uderzenia na wszelkie możliwe sposoby, toteż w niektórych z nich uwidoczniły się szczeliny tak wielkie, że można było w nie wjechać, podczas gdy inne były jedynie leżącymi na powierzchni stożkowymi skałkami z mikroskopijnymi rysami, pokrywającymi każdy centymetr ich powierzchni, jak na starej porcelanie.
Maja przejechała przez ten popękany krajobraz, dziwnie poruszona widokiem tak wielkiej ilości kamieni karni. Były tu rozbite stożki, które wylądowały na ostrych wierzchołkach i tak trwały w bezruchu, oraz takie, które miały pod sobą miększy materiał i erodowały tak długo, aż w końcu stały się ogromnymi dolmenami. Gdzieniegdzie leżały także kamienie o wyglądzie gigantycznych rzędów kłów i wysokie, nakryte lingami kolumny, takie jak ta znana pod nazwą Erekcji Wielkiego Człowieka; były dziwacznie ułożone warstwowe stosy, z których najbardziej wydatny nazywano Naczyniami W Zlewie; były wielkie ściany filarowego bazaltu, umodelowanego w sześciokąty oraz inne ściany, tak gładkie i połyskliwe jak ogromne jaspisowe kloce.