Выбрать главу

— Kochałaś ich obu — mawiał — ale każdego w inny sposób. I istniały różne drobiazgi, których u nich nie lubiłaś. Poza tym, cokolwiek zrobiłaś, nie możesz brać odpowiedzialności za ich postępki. To były ich wybory, a ty byłaś tylko jednym z czynników.

Czuła się lepiej, gdy słyszała coś takiego. Te słowa pomagały jej w walce z samą sobą. Wszystko wracało do normy; na kilka tygodni albo przynajmniej dni. Przeszłość i tak była wypełniona teraz tak wielką ilością szczelin, zniszczoną kolekcją obrazów — w końcu zapomni naprawdę, na pewno. Chociaż wspomnienia, które trzymały się Mai najmocniej, wydawały się trwać w niej dzięki swego rodzaju Majstrowi powstałemu z bólu i wyrzutów sumienia. Tylko upływ czasu mógł je zatrzeć, mimo że były tak bardzo żrące, takie bolesne, takie bezużyteczne. Bezużyteczne! Bezużyteczne. Lepiej się skupić na chwili obecnej.

Maja, rozmyślając o tym wszystkim pewnego popołudnia, gdy była sama w mieszkaniu, patrzyła przez długi czas na umieszczone przy zlewie zdjęcie młodego Franka; zastanawiała się, czy ma go zdjąć i wyrzucić. Morderca. Skupić się na chwili obecnej. Jednak przecież teraz i ona była morderczynią. A także osobą, która wtedy skłoniła go do morderstwa. Oczywiście, jeśli w ogóle ktoś może kogoś do czegoś skłonić. W każdym razie w jakimś sensie byli wspólnikami. Dlatego też po długim przemyśleniu tej kwestii zdecydowała się zostawić zdjęcie Franka na miejscu.

Jednak podczas następnych miesięcy, odmierzanych wydłużonymi przez szczelinę czasową dniami i sześciomiesięcznymi porami roku, fotografia Franka stała się czymś więcej niż tylko fragmentem wyposażenia mieszkania, takim jak na przykład rząd szczypiec i drewnianych łopatek, wiszące rzędy garnków i patelni o miedzianych dnach albo mała solniczka i pieprzniczka w kształcie żaglowców. Część sceny przeznaczona na ten szczególny akt sztuki — tak czasem myślała o własnym życiu — która jednak stale była najwyraźniej osadzona w teraźniejszości, zniknęła całkowicie, tak jak zniknęły wszystkie poprzednie dekoracje, podczas gdy Maja przechodziła reinkarnację i wchodziła w kolejne ciało. Albo i nie.

Tak mijały tygodnie, potem miesiące, dwadzieścia cztery w ciągu roku. Pierwszy dzień miesiąca przypadał na poniedziałek przez tak wiele miesięcy pod rząd, że taki układ wydawał się niezmienny; potem jednak mijała jedna trzecia marsjańskiego roku i w końcu nadchodziła nowa pora roku, następował miesiąc o długości dwudziestu siedmiu dni i nagle pierwszy dzień kolejnych miesięcy przypadał niespodzianie w niedzielę, aż po jakimś czasie także i taka kolej rzeczy zaczynała się wydawać wiekuistą normą, ponieważ zdarzało się tak miesiąc po miesiącu. I tak to trwało; powoli się przesuwały długie marsjańskie lata.

Wokół Hellas odkryto już chyba większość znaczących formacji wodonośnych i wszelkie wysiłki skierowano całkowicie na ich eksploatację i budowanie rurociągów. Szwajcarzy opracowali ostatnio projekt czegoś, co nazwali „rurociągiem spacerowym”, wykonując go specjalnie na potrzeby pracy w Hellas oraz na Vastitas Borealis. Te ich wynalazki przecinały obecnie okolicę, rozdzielając wody gruntowe równo po powierzchni, tak że mogły pokryć dno basenu nie tworząc lodowych gór bezpośrednio za ujściami stałych rurociągów, jak pierwotnie zamierzali ich twórcy.

Maja wyruszyła z Dianą, aby przypatrzeć się działaniu jednej z takich rur. Widziane z okna sterowca bardzo przypominały ogrodowe węże leżące na ziemi, wijące się w tył i w przód pod wysokim ciśnieniem tryskającej wody.

Z powierzchni wyglądały bardziej frapująco, a nawet dziwacznie. Rurociąg był ogromny i przesuwał się majestatycznie ponad warstwami gładkiego lodu; już ułożony, utrzymywany dwa metry nad lodem na niskich, szerokich słupach, które kończyły się dużymi płozami pontonowymi. Posuwał się kilka metrów na godzinę, pchało go ciśnienie wody wyrzucanej z dyszy, obracanej pod różnymi kątami, które regulował komputer. Kiedy rurociąg wysuwał się do końca swego łuku, silniki skręcały dyszę i rurociąg zwalniał, zatrzymywał się, po czym zmieniał kierunek.

Woda wypadała z dyszy gęstym białym strumieniem, łukowato się posuwając na zewnątrz i rozpryskując na powierzchnię w prysznicu czerwonego pyłu i białej zmrożonej pary. Potem woda przelewała się na powierzchnię w wielkich, szerokich, błotnistych rozpryskach: powoli zwalniała, ściekała, osiadała płasko, a następnie bielała i z wolna zmieniała się w lód. Nie był to jednak czysty lód; do wody wpadały drobinki nawozów oraz wiele szczepów lodowych bakterii, docierających z dużych biorezerwuarów, umieszczonych na linii brzegowej, toteż nowo powstający lód miał zabarwienie mlecznoróżowe i topniał szybciej niż czysty lód. Rozległe stawy topninowe — właściwie płytkie jeziora — zajmujące wiele metrów kwadratowych powierzchni, pojawiały się na zaledwie jeden dzień, zarówno latem, jak i w słoneczne wiosenne oraz jesienne dni. Hydrologowie donosili także o istnieniu dużych soczewkowatych złóż topmnowych, znajdujących się pod powierzchnią. Tak więc ogólna temperatura planety nie przestawała rosnąć, lodowe pokłady w basenie coraz bardziej gęstniały, a warstwy denne najwyraźniej topniały pod ich naciskiem. Dlatego wielkie tafle lodowe ponad tymi stopionymi obszarami zsuwały się nawet z najmniejszych zboczy, osadzając się w wielkich popękanych kopcach ponad wszystkimi najniższymi punktami na dnie basenu, w strefach, które były fantastycznymi pustkowiami grzbietów zwałów lodowych, seraków, zamarzających każdej nocy rozlewisk topninowych oraz bloków lodowych o wyglądzie leżących wieżowców. Te wielkie, niestabilne lodowe stosy przesuwały się i pękały podczas topnienia w gorącu dnia, czemu towarzyszyły huki wybuchów o mocy grzmotów, tak głośne, że aż słyszalne w Odessie i we wszystkich innych miastach na stożku. Potem każdej nocy pogruchotane stosy ponownie z hukiem i trzaskaniem zamarzały, aż wiele miejsc na dnie basenu zmieniło się w nieprawdopodobnie potrzaskany teren chaotyczny.

Podróż przez takie powierzchnie nie była możliwa i jedynym sposobem, aby obejrzeć ten proces na większej części basenu, była obserwacja z powietrza. W pewnym tygodniu jesienią M-roku czterdziestego ósmego Maja zdecydowała się przyłączyć do Diany, Rachel i kilku innych osób wybierających się na wycieczkę do małej kolonii, leżącej na wzniesieniu w środku basenu. Miejsce to nazwano już wyspą Minus Jeden, chociaż właściwie nie była to prawdziwa wyspa, ponieważ Zea Dorsa nie została jeszcze zalana wodą. Jednak zalanie ostatniej części Zea było już tylko kwestią dni, wobec czego Diana wraz z kilkoma innymi hydrologami z biura doszła do wniosku, że warto tam pojechać i na własne oczy zobaczyć to niepowtarzalne w sensie historycznym wydarzenie.

Tuż przed wyprawą pojawił się w mieszkaniu Mai i Michela Sax. Był sam. Pojawił się w Odessie po drodze z Sabishii do Vishniacu, ponieważ chciał się spotkać z Michelem. Maja ucieszyła się, że już niedługo wyjeżdża i nie będzie jej w mieście podczas jego pobytu tutaj, który z pewnością nie powinien potrwać długo. Nadal bowiem przebywanie w pobliżu Saxa wydawało jej się nieprzyjemne; było oczywiste, że uczucie to jest odwzajemnione. Sax ciągle unikał jej wzroku i rozmawiał tylko z Michelem i Spencerem. Do niej nigdy nie powiedział ani słowa! Rzecz jasna, on i Michel spędzili wcześniej setki godzin na rozmowach podczas rehabilitacji Saxa, ale i tak taka ignorancja ze strony Russella denerwowała Maję.

Dlatego też, gdy Sax usłyszał ojej zbliżającym się wyjeździe na Minus Jeden i spytał, czy mógłby również pojechać, Maja była naprawdę niemile zaskoczona. Jednakże Michel posłał jej szybkie jak błyskawica błagalne spojrzenie, a Spencer szybko spytał, czy także mógłby się przyłączyć, mówiąc to bez wątpienia dlatego, aby powstrzymać Maję przed wypchnięciem Saxa ze sterowca. Tak czy owak, Maja się zgodziła, choć wyraziła aprobatę bardzo gderliwym tonem.