Jednak potem ludzie przy sąsiednim stoliku zaczęli dyskutować, jaki procent ziemskiej populacji otrzymał przedłużającą życie kurację: jedna z osób twierdziła, że dziesięć procent, druga, że czterdzieści; rozbieżności te świadczyły o istnieniu wojny informacyjnej albo po prostu o poziomie informacyjnego chaosu, który prawdopodobnie panował na Ziemi. Później, kiedy Maja odwróciła się od nich, zauważyła na ekranie informacyjnym nad barem czołówkę i przeczytała następujące po niej wiadomości, przesuwające się od prawej do lewej strony — wynikało z nich, że Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości odroczył operacje, w ramach których miał przenieść swoją siedzibę z Hagi do Berna. Zjednoczeni skwapliwie skorzystali ze sposobności, jaką dawała im ta przerwa, i próbowali we wrogi sposób przejąć holdingi Praxis w Kaszmirze, co oznaczało próbę obalenia władzy albo małą wojnę przeciw rządowi Kaszmiru, z bazy Zjednoczonych w Pakistanie. W wojnę tę Zjednoczeni oczywiście wciągali Indie, a Indie ostatnio współdziałały także z Praxis. Tak więc: Indie kontra Pakistan, Praxis kontra Zjednoczeni — większość populacji świata pozbawiona kuracji i zrozpaczona…
Tej nocy, kiedy Maja wróciła do domu, Michel powiedział, że tamten atak Zjednoczonych oznacza wzrost szacunku dla Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości, jako że Zjednoczeni wybrali dla swojego posunięcia okres przerwy w działaniach Trybunału, tak zwane ferie sądowe; jednak w obliczu zniszczeń dokonanych w Kaszmirze i wobec próby obalenia Praxis, Maja nie była w nastroju, by słuchać Michela. Duval był tak uparcie optymistyczny, że czasem zachowywał się jej zdaniem jak głupiec, a przynajmniej przebywanie w jego pobliżu było dla niej bolesne. Każdy musiał to przecież przyznać, myślała Maja, żyjemy w coraz bardziej ponurej sytuacji. Szaleńczy cykl na Ziemi znowu się kręcił, schwytany w nieubłaganą sinusoidę — sinusoidę straszniejszą nawet niż huśtawka nastrojów Mai — a wkrótce ludzkość może się ponownie znaleźć w samym środku jednego z tych paroksyzmów, nad którymi nie da się zapanować, i trzeba będzie walczyć o przetrwanie. Maja potrafiła to wyczuć. Znowu popadali w ten sam chaos.
Zaczęła regularnie jadać w narożnej kafeterii, chciała bowiem słuchać zespołu i być sarna. Siedziała odwrócona plecami do baru, ale niemożliwością było nie myśleć o pewnych sprawach. Ziemia: ich przekleństwo, ich grzech pierworodny. Maja starała się zrozumieć, usiłowała spojrzeć na problemy ich rodzimej planety w taki sposób, w jaki widział je kiedyś Frank; próbowała usłyszeć jego głos analizujący sytuację. Grupa Jedenastu (stara Grupa Siedmiu plus Korea, Azania, Meksyk i Rosja) pozornie ciągle posiadała większość władzy na Ziemi, ze względu na wojska i kapitał. Jedynymi prawdziwymi konkurentami tych starych dinozaurów były duże konsorcja metanarodowe, które wcześniej — niczym bogini Atena — wyłoniły się z połączenia konsorcjów ponadnarodowych. Duże konsorcja metanarodowe — a w ekonomii obu światów było miejsce jedynie dla około tuzina — były oczywiście zainteresowane przejęciem państw z Grupy Jedenastu, tak jak uczyniły to wcześniej z wieloma mniejszymi krajami; metanarodowcy, którzy osiągnęliby sukces w tej kwestii, prawdopodobnie zwyciężyliby również w grze o przewagę między sobą. Toteż niektórzy z nich próbowali się podzielić i zawojować G-11, starając się ze wszystkich sił podjudzić poszczególnych przedstawicieli Jedenastki przeciwko sobie nawzajem, albo przekupić niektóre państwa, aby się wyłamały z szeregu. Przez cały ten czas konsorcja prześcigały się w walce o dominację, tak że podczas gdy niektóre sprzymierzały się z państwami G-11, próbując je przeciągnąć na swoją stronę, inne koncentrowały się na krajach biednych albo na „maleńkich tygryskach”, pragnąc zbudować swoją siłę. Na Ziemi istniała więc swego rodzaju skomplikowana równowaga sił: najsilniejsze stare narody przeciwko największym nowym metanarodowcom, a Liga Islamska, Indie, Chiny i mniejsze konsorcja metanarodowe istniały jako niezależne siły, których potęgi nie sposób było przewidzieć. I ta równowaga sił — jak każdy moment równowagi we współczesnej historii — była krucha, szczególnie z tego powodu, że połowa ziemskiej populacji żyła w Indiach i Chinach; był to zresztą fakt, w który Maja nigdy do końca nie wierzyła ani którego nie rozumiała (historia jest tak strasznie dziwaczna) — tak czy owak, nie było wiadomo, ku której stronie równoważni ta połowa ludzkości może się przychylić.
I, rzecz jasna, całe te rozważania służyły przede wszystkim pytaniu o to, dlaczego tamtejsza sytuacja była tak bardzo konfliktowa. Dlaczego, Franku, dlaczego, pytała Maja, siedząc i słuchając przejmujących, melancholijnych tang. Jaka jest motywacja tych metanarodowych władców? Potrafiła sobie jednak wyobrazić cyniczny uśmieszek Franka, ten z tamtych lat, kiedy go znała. „Każde imperium żyje długim «półżyciem»”, powiedział jej kiedyś. A pojęcie imperium ma najdłuższe „półżycie” ze wszystkich. Są więc wokół ludzie, którzy próbują być Czyngis-chanem i rządzić światem niezależnie od kosztów — członkowie zarządów konsorcjów metanarodowych, przywódcy państw z Grupy Jedenastu, generałowie armii…
Albo też — co zasugerował Mai spokojnie, a zarazem brutalnie, duch Franka — Ziemia posiada pewną pojemność, którą ludzie przekroczyli, i dlatego wielu z nich umarło. Wszyscy o tym wiedzieli. Walka o zasoby naturalne była odpowiednio gwałtowna, a walczący idealnie racjonalni, ale także zrozpaczeni.
Muzycy grali dalej. Ich cierpka nostalgia stawała się z upływem kolejnych miesięcy jeszcze bardziej wzruszająca, aż nastąpiła długa zima, a oni grali w zaśnieżonych ciemnościach, podczas gdy cały świat coraz intensywniej mroczniał, entre chien et loup. Było coś ledwie uchwytnego i pięknego w tym dźwięku bandoneonu, w tych cichych tonach brzmiących w obliczu całej sytuacji: normalne życie, które trzymało się tak kurczowo świata, w zagonie światła pod drzewami o ogołoconych gałęziach.
Jakże znajome było to zrozumienie. Maja czuła się tak, jak przed rokiem 2061. Mimo że nie potrafiła sobie przypomnieć żadnego z poszczególnych zdarzeń i kryzysów, które składały się na okres przed tamtą ostatnią wojną, pamiętała wrażenie owego czasu tak dokładnie, jak gdyby jej pamięć pobudzał swojski zapach, jak gdyby nic nie wydawało się mieć znaczenia, jak gdyby nawet najlepsze dni były blade i mroźne pod ciemnymi chmurami, które zgromadziły się na zachodzie. Jak gdyby przyjemności miejskiego życia stanęły na groteskowej, rozpaczliwej krawędzi — powiedzmy: wszyscy obróceni plecami do baru usiłują z całej swej mocy przeciwdziałać uczuciu pomniejszenia i bezradności. Och tak, to naprawdę było deja vu.
Kiedy więc podróżowali po Hellas i spotkali się z grupkami koalicji „Uwolnić Marsa”, Maja cieszyła się, widząc, że przychodzący na spotkania ludzie starają się wierzyć w to, iż ich działania mogą coś zmienić, nawet w obliczu tego wielkiego zamieszania, które panowało na Ziemi. Maja dowiedziała się od tych ludzi, że Nirgal, prawdopodobnie wszędzie, gdzie jechał, tłumaczył, iż sytuacja na tamtej planecie ma bardzo wielkie znaczenie dla losu ich własnego świata, niezależnie od tego, jak odległa zdawała im się Ziemia. Takie argumenty najwyraźniej skutkowały, toteż uczestnicy spotkań z Mają pełni byli nowin o Zjednoczonych, Amexxie, Subarashii i ostatnich najazdach policji ZT ONZ na południowe wyżyny, najazdach, które zmusiły tubylców do opuszczenia Overhangs i wielu ukrytych kolonii. Południe pustoszało, a osoby dotąd się ukrywające zalewały obecnie Hiranyagarbhę, Sabishii, Odessę, a także wschodnie kaniony Hellas.