Pewnego wieczoru późnym latem M-roku czterdziestego dziewiątego zeszli ze Spencerem do kafeterii i siedzieli tam przez cały długi zmierzch, obserwując połyskujące chmury w kolorze ciemnej miedzi, które zalegały nad odległym lodowcem, pod purpurowym niebem. Dominujące stałe wiatry zachodnie pędziły masy powietrza w górę, ponad Hellespontus, sprawiając, że ruchliwe fronty chmur nad lodem stawały się częścią codziennego życia mieszkańców Odessy. Jednak niektóre chmury były szczególne: metaliczne, garbate, masywne obiekty, niczym nieorganiczne pomniki, którym nigdy nie udawało się po prostu odlecieć na wietrze. Tego wieczoru z ich czarnych spodów, na znajdujący się pod nimi lód, wyłoniła się błyskawica.
A potem, gdy Maja i Spencer nadal obserwowali te osobliwe pomniki, rozległ się niski grzmot i ziemia lekko zadrżała pod stopami siedzących, a sztućce zadźwięczały o stół. Chwycili szklanki i wstali — podobnie jak wszyscy inni goście w kafeterii — i w pełnym szoku milczeniu Maja zauważyła, że wszyscy mechanicznie patrzą na południe, ku lodowcowi. Ludzie zaczęli stopniowo wychodzić z parku na gzyms, a potem w ciszy stawali przy ścianie namiotu, wypatrując na zewnątrz. Tam, w blednącym indygo zachodzącego słońca, pod miedzianymi chmurami, można było zobaczyć jakiś ruch, mrugającą czerń i biel na krawędzi biało-czarnej masy. Coś sunęło ku nim po równinie.
— Woda — powiedział ktoś przy sąsiednim stoliku.
Wszyscy drgnęli, jak gdyby za pociągnięciem sznurka. Ze szklankami w dłoniach, skupieni całkowicie tylko na tym widoku, ruszyli do zwieńczenia namiotu obok krawędzi nabrzeża i stanęli razem przy wysokim do piersi murze, mrugając pod wpływem obrazu cieni na równinie: czarne na czarnym, z kropeczkami białych miejsc, plam spadających tu i ówdzie. Na sekundę Maja znowu przypomniała sobie powódź marineryjską i zadrżała na to wspomnienie, a następnie zepchnęła je z powrotem w niepamięć, niczym miazgę pokarmową w przełyk, dusząc się lekko jej cierpkością i starając się ze wszystkich sił zniszczyć tę część swoich myśli. Teraz podchodziło do niej Morze Hellas, jej morze, jej pomysł, to ono teraz zalewało zbocza basenu. Umierał przy tym milion roślin, o czym nauczył ją pamiętać Sax. Staw topninowy Low Point powiększał się coraz bardziej, łącząc się z innymi soczewkowatymi złożami płynnej wody, topiąc zmurszały lód między nimi i dokoła nich, lód ogrzany długą letnią porą, bakteriami i falami pary wznoszącymi się po wybuchach, które miały miejsce w otaczającym lodzie. Jedna z północnych lodowych ścian prawdopodobnie pękła, teraz bowiem powódź zaciemniała równinę na południe od Odessy. Najbliższa krawędź znajdowała się nie więcej niż piętnaście kilometrów od miasta. Obecnie większość z tej części basenu, którą mogli dostrzec zgromadzeni, była plamiastą masą w kolorach soli i pieprzu, z dominacją pieprzu na pierwszym planie, zmieniającą się w oczach w coraz gęstszą sóclass="underline" ziemia rozświetlała się w tym samym czasie, gdy mroczniało niebo, co jak zawsze przydawało wszystkiemu aspektu nienaturalności. Zmrożona para wirując podnosiła się z wody; połyskiwała czymś, co wyglądało jak światło odbite z samej Odessy.
Minęło może z pół godziny; wszyscy nieruchomo stali na gzymsie i obserwowali w milczeniu, które zaczęto powoli przerywać, gdy zamarzła powódź i skończył się zmierzch. Potem nagle znów wybuchł gwar rozmów, a z innej, leżącej niżej kafeterii popłynęła elektroniczna muzyka. Gdzieś wybuchła salwa śmiechu. Maja podeszła do baru i zamówiła do stolika szampana, czując, jak wzbiera w niej dobry humor. Przynajmniej raz jej nastrój dobrze się zestroił z otaczającymi ją zdarzeniami i była gotowa świętować dziwaczny widok rozpętanych przez ludzi mocy, mocy poruszających się tam, na otwartej przestrzeni, w okolicy, niczym film wyświetlany dla obserwatorów.
Wzniosła toast tak głośno, żeby było go słychać w całej kafeterii:
— Za Morze Hellas i za wszystkich żeglarzy, którzy będą po nim żeglować, unikając gór lodowych i burz, aby dotrzeć do drugiego brzegu!
Zewsząd rozległy się owacje, a ludzie stojący na gzymsie podnieśli ręce w górę i także wiwatowali. To była naprawdę szalona chwila. Cygański zespół zaintonował tangową wersję morskiej szanty, a Maja przez całą resztę wieczoru czuła, jak nieznaczny uśmieszek wykrzywia zesztywiałą skórę jej policzków. Nawet długa dyskusja o tym, czy istnieje możliwość, że kolejna fala zniszczy i zaleje odeską tamę, nie potrafiła zmazać uśmiechu z twarzy Rosjanki. Na dole, w biurze, już wcześniej bardzo dokładnie obliczyli wszystkie ewentualności i Maja była przekonana, że jakiekolwiek „przelanie”, jak nazywali taką możliwość uczestnicy rozmowy, było niezbyt prawdopodobne, a nawet niemożliwe. Odessa z pewnością była bezpieczna.
Jednak z daleka stale napływały niepokojące nowiny, które zapowiadały katastrofę zupełnie innego rodzaju. Na Ziemi wojny w Nigerii i Azajiii spowodowały ostry, światowy konflikt ekonomiczny między Armscorem i Subarashii. Wszyscy fundamentaliści — chrześcijańscy, muzułmańscy i hinduscy — z konieczności przemówili wspólnie, głosząc, że kuracja przedłużająca życie jest dziełem szatana; tłumy osób nie poddanych leczeniu przyłączały się do ich ruchów, przejmowały lokalne rządy i wielkimi grupami dokonywały bezpośrednich szturmów na znajdujące się w ich zasięgu efekty działań metanarodowców. Tymczasem wszystkie wielkie konsorcja metanarodowe próbowały wskrzesić Organizację Narodów Zjednoczonych i rozwinąć ją jako alternatywę dla Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości. Do organizacji należało obecnie wielu spośród największych klientów konsorcjów metanarodowych, a także Grupa Jedenastu. Michel uważał to za sukces, ponieważ fakt ten oznaczał wszechobecny strach przed Trybunałem. Duval powiedział też Mai, że wszelkie wzmacnianie takiego organu międzynarodowego jak ONZ jest lepsze niż nic. W każdym razie istniały w tej chwili dwa rywalizujące ze sobą systemy rozjemcze, z których jeden kontrolowany był przez metanarodowców, co ułatwiało im uniknięcie tego, który im się nie podobał.
Na Marsie sprawy przyjęły nieco lepszy obrót. Policja ZT ONZ posuwała się roverami na południe, nie napotykając większych przeszkód niż tylko sporadyczne, trudne do wyjaśnienia eksplozje, które zdarzały się niektórym z ich pojazdów automatycznych. Ostatnio odkryto i zamknięto kolonię Prometeusz. Właściwie z wszystkich dużych kolonii pozostawał jeszcze w ukryciu tylko Vishniac, a mieszkańcy usilnie starali się utrzymać jego istnienie w tajemnicy. Południowy region polarny przestał już być bastionem podziemia.
W tym kontekście Mai nie zaskakiwało przerażenie niektórych osób przychodzących na jej spotkania. Obecnie przyłączenie się do podziemia wymagało prawdziwej odwagi, a ono samo kurczyło się w równie szybki sposób jak wyspa Minus Jeden. Maja przypuszczała, że nowych ludzi przyciąga do podziemia gniew, a także oburzenie i nadzieja. Jednak wszyscy byli bardzo przerażeni. Nikt nie mógł mieć pewności, czy taka decyzja przyniesie mu cokolwiek dobrego.