Выбрать главу

Ze wszystkiego najwyraźniej zaczynała uchodzić dusza. A kiedy mijała zima i w informacjach z Ziemi donoszono o eskalacji konfliktów, Maja zauważyła, że ludzie wydają się coraz bardziej rozpaczliwie pragnąć oderwania się od całej realnej sytuacji, że chcą zapomnieć. Stąd głośniejsze i dziksze stały się zabawy. Świętowano na gzymsie, gdzie w tak szczególne noce jak Fassnacht czy Nowy Rok tłoczyli się wszyscy mieszkańcy miasta, tańczyli, pili i śpiewali, zatapiając się w ekstazie; wysoko nad głowami, na co drugiej ścianie wymalowano niewielkie czerwone napisy. NIGDY NIE MOŻNA ZAWRÓCIĆ. UWOLNIĆ MARSA. Ale w jaki sposób? Jak?

Nowy Rok tej zimy był szczególnie dziki. Był to M-rok pięćdziesiąty i ludzie w wielkim stylu świętowali tę okrągłą rocznicę. Maja chodziła z Michelem po gzymsie w tę i z powrotem i — ukryta pod przebraniem — obserwowała ciekawie, jak falując mijają ich rzędy tańczących; patrzyła na wszystkie te wysokie, młode roztańczone ciała, na schowane pod maskami, ale przeważnie nagie do pasa postaci, które wyglądały jak żywcem przeniesione ze starożytnej ilustracji hinduskiej: piersi kobiet i muskuły mężczyzn poruszały się wdzięcznie w rytm neuvo calypso, wystukiwany przez zespół perkusyjny… Och, jakież to było dziwne! Ci młodzi przedstawiciele nowej rasy, jakże nieświadomi, lecz tacy piękni! Tacy piękni! A to miasto, które Maja pomagała budować, to miasto stojące nad suchym jeszcze nabrzeżem… Czuła, jak coś w niej drga, w samym środku, jak to, co jasne miesza się w jej wnętrzu z tym, co mroczne; całą swoją istotą pędziła ku błogostanowi. Może był to tylko jakiś przypadek w jej biochemii (prawdopodobnie tak było, biorąc pod uwagę ponurą sytuację dwóch światów, entre chien et loup), niemniej jednak zaistniał i Maja czuła go w swoim ciele. Wciągnęła więc Michela w taneczny krąg i tańczyli tak długo, aż całe ciało Rosjanki stało się śliskie od potu. Czuła się cudownie.

Później na jakiś czas przysiedli w kafeterii Mai i, jak się okazało, zrobiło się tu prawdziwe małe zgromadzenie przedstawicieli pierwszej trzydziestki dziewiątki: w lokalu poza Mają i Michelem znaleźli się także Spencer, Wład, Ursula, Marina, Jęli Zudow i Mary Dunkel, której udało się wyślizgnąć z Sabishii w miesiąc po przejęciu, a także przybyły z północy, z Dorsa Brevia Michaił Jangiel oraz Nadia, która przyjechała na północ z Południowej Fossy. Było ich dziesięcioro.

— Zostaliśmy zdziesiątkowani — zauważył Michaił.

Zamawiali jedną butelkę wódki po drugiej, jak gdyby można było alkoholem zalać wspomnienie o pozostałych dziewięćdziesięciorgu, łącznie z ich nieszczęsną załogą farmerską, która w najlepszym razie po prostu znowu zniknęła, a w najgorszym została wymordowana. Rosjanie przez większą część tej nocy zaczęli wykrzykiwać między sobą, przeważnie w swoim języku, wszystkie stare toasty jeszcze z Ziemi. „Żłopmy! Na zdrowie! Nie wylewajcie za kołnierz! Stuknijmy się! Pieprzyć wszystko! Zatopmy smutki! Wysączmy kielichy! Siup w ten głupi dziób! Dajcie następną flachę! Do dna, do cna, lejmy, łapmy za kielichy, zdrówko, stuknijmy się, golnijmy…” i tak dalej, bez końca, aż Michel, Mary i Spencer zaczęli spoglądać na nich z zaskoczeniem i trwogą. Mnóstwo określeń. To jest jak Eskimos i śnieg, wyjaśnił im Michaił.

A potem wrócili przed kafeterię, aby zatańczyć: dziesięcioro starych ludzi tworzących własny krąg, snujących się niebezpiecznie wśród tłumów młodych ludzi. Pięćdziesiąt długich marsjańskich lat, a oni ciągle żyli, ciągle tańczyli! To przecież istny cud!

Jednak, jak zawsze, w całej zbyt łatwo przewidywalnej fluktuacji nastrojów Mai nagle pojawił się ten spad z góry, nagła obniżka nastroju, pogorszenie… właśnie tego wieczoru… a zaczęło się to wtedy, gdy dostrzegła otumanione narkotykami oczy za maskami na twarzach niektórych osób, gdy zobaczyła, że wszyscy próbują się wymknąć, że starają się ze wszystkich sił uciec w swoje własne prywatne światy, gdzie nie będą się musieli zespalać z nikim poza kochankiem wybranym na tę noc. A oni wcale nie byli inni.

— Chodźmy do domu — zaproponowała Michelowi, który ciągle się przesuwał przed nią do przodu, skacząc do wygrywanego przez zespoły muzyczne rytmu, sycąc oczy widokiem wszystkich tych szczupłych, młodych marsjańskich ciał. — Nie mogę tego znieść.

Michel jednak chciał jeszcze zostać, podobnie jak wszyscy inni, toteż w końcu Maja sama udała się do domu, przechodząc przez bramę i ogród, a potem wchodząc schodami do ich mieszkania. Przez całą drogę towarzyszyły jej hałaśliwe odgłosy świętowania.

A w mieszkaniu z szafki nad zlewem patrzył na nią młody Frank, reagując uśmiechem na jej rozpacz. Oczywiście, że to się odbywa w ten sposób, mówiło Mai zdecydowane spojrzenie młodego mężczyzny. Ja także znam tę historię, sugerowało spojrzenie, poznałem ją w niezbyt przyjemny sposób. Rocznice, małżeństwa, szczęśliwe chwile… znikają. Odchodzą. Nigdy nic nie znaczyły. Uśmiech był sztywny i spięty, zawzięty, zdeterminowany; a oczy… Maja miała wrażenie, że patrzy w okna pustego domu. Zrzuciła z blatu filiżankę z kawą, która rozbiła się na podłodze; uszko zawirowało, a Maja krzyknęła głośno, opadła na podłogę, otoczyła ramionami kolana i zaczęła płakać.

Później, w nowym roku, nadeszły nowiny o zwiększeniu ilości sił bezpieczeństwa w samej Odessie. Wyglądało na to, że ZT ONZ nauczył się czegoś od czasu Sabishii i za inne miasta zamierzał się brać bardziej subtelnie: wprowadzono nowe paszporty, które przedstawiciele sił bezpieczeństwa kontrolowali przy każdej bramie i przy każdym garażu, ograniczono dostęp do pociągów. Krążyła plotka, że policja szuka w szczególności przedstawicieli pierwszej setki, oskarżając ich o próbę obalenia Zarządu Tymczasowego.

Tym niemniej Maja nadal chciała uczestniczyć w zebraniach ugrupowania „Uwolnić Marsa”, a Spencer ciągle zgadzał sieją na nie zabierać.

— Póki tylko będziemy mogli — mawiała Rosjanka.

I tak pewnej nocy wchodzili razem długimi kamiennymi schodami górnej części miasta. Michel szedł z nimi po raz pierwszy od dnia napaści na Sabishii i Mai wydawało się, że wreszcie naprawdę otrząsa się po ciosie, jakim była dlań nowina usłyszana tamtej strasznej nocy, nowina, która weszła do ich domu w chwilę po tym, jak do drzwi zastukała Marina.

Jednak na tym zebraniu dołączyła do nich Jackie Boone oraz reszta jej grupy, a także Antar i dzieci z Zygoty, które przybyły do Odessy pociągiem okrążającym Hellas, uciekając z południa przed oddziałami wojskowymi ZT ONZ. Wszyscy ci młodzi ludzie nie kryli swojego gniewu na siły bezpieczeństwa za napaść na Sabishii; ich nastawienie było bardziej bojowe niż kiedykolwiek. Znikniecie Hiroko i grupy jej współpracowników sprawiło, że ektogeni byli o krok od wybuchu. Przecież Hiroko była matką wielu z nich… Wszyscy oni wydawali się być zgodni co do tego, że nadszedł już czas, aby wyjść z ukrycia i rozpocząć rewoltę na pełną skalę.

— Nie ma minuty do stracenia — oświadczyła na zebraniu Jackie — jeśli chcemy uratować sabishiiańczyków i mieszkańców ukrytych kolonii.

— Nie sądzę, żeby schwytano ludzi Hiroko — odpowiedział jej Michel. — Przypuszczam, że zeszli do podziemia wraz z Kojotem.

— Pobożne życzenia — odparła Jackie, a Maja poczuła w tym momencie, że wydyma jej się górna warga.

Michel nie poddawał się.

— Zawiadomiliby nas, gdyby naprawdę znaleźli się w kłopotach.

Jackie potrząsnęła głową.

— Nie ukryliby się ponownie, nie teraz, kiedy sytuacja staje się krytyczna. — Harmakhis i Rachel pokiwali głowami. — A poza tym, co z sabishiiańczykami i zamknięciem Sheffield? Tutaj będzie tak samo. Nie, nie, Zarząd Tymczasowy przejmuje wszystko. Trzeba zacząć działać!