Sax zamrugał w sposób, który wydał jej się swego rodzaju bezstronnym „szczurzym” zrozumieniem. W końcu jednak wzruszył ramionami i powiedział parę słów. Był teraz generałem Saxem — dalekim, małomównym człowiekim, który przemawiał do Mai z dziwacznego świata, powstałego wewnątrz jego nowego umysłu.
— Daj mi dwanaście miesięcy — rzekł. — Potrzebuję jeszcze dwunastu miesięcy.
— W porządku, Sax. — Poczuła jakiś osobliwy spokój. — Zrobię, co będę mogła.
— Dzięki, Maju.
To powiedziawszy, Sax zniknął. Maja siedziała w bezruchu, wpatrując się w mały ekran AL Była wyczerpana, miała ochotę płakać, a jednocześnie czuła ulgę. Została rozgrzeszona. Przynajmniej w tej chwili.
Maja przystąpiła do pracy z wielkim zapałem. Prawie co tydzień spotykała się z różnymi grupami, a co jakiś czas wyprawiała się poza sieć do Elysium i Tharsis, aby rozmawiać z komórkami podziemia w głównych miastach. Podczas tych podróży zajmował się nią Kojot, zabierając samolotem w nocne wojaże nad planetę, które przypominały jej rok 2061. Michel zapewniał bezpieczeństwo, chroniąc ją z pomocą zespołu tubylców, łącznie z wieloma zygotańskimi ektogenami, którzy eskortowali ją z „bezpiecznych domów” w każdym odwiedzanym mieście. A Maja mówiła, mówiła i mówiła. Nie była to już tylko kwestia zmuszenia ich, by czekali, ale także skoordynowania działań i skłonienia do zgody, by stanęli po tej samej stronie co Maja. Czasami wydawało jej się, że odnosi widoczne efekty — dostrzegała to w twarzach ludzi, którzy przychodzili jej posłuchać. Innymi razy cały efekt sprowadzał się do zastosowania hamulców (zniszczonych, spalających się) wobec radykalnych elementów. A tych było z każdym dniem coraz więcej: Ann i „czerwoni”, przedstawiciele „Naszego Marsa” Kaseia, bogdanowiści pod wodzą Michaiła, „booneiści” Jackie, arabscy radykałowie prowadzeni przez Antara, jednego z wielu kochanków Jackie… a także Kojot, Harmakhis, Rachel… Maja czuła się tak, jak gdyby próbowała zatrzymać lawinę, w której sama się uwięziła, chwytając się ludzkich grup, jeszcze w ostatniej chwili, mimo że już staczała się wraz z nimi w dół. W takiej sytuacji zniknięcie Hiroko zaczęło jej się wydawać coraz większym nieszczęściem.
Ataki deja vu powróciły i były silniejsze niż kiedykolwiek przedtem. Maja mieszkała już przecież kiedyś w Burroughs, w czasie podobnym do tego i może po prostu wracały teraz wspomnienia. Tym niemniej, kiedy nadchodził atak, wrażenie było naprawdę wstrząsające: to głębokie i absolutnie niewzruszone przeświadczenie, że wszystko zdarzyło się już wcześniej, dokładnie w identyczny sposób, wydawało się tak niemożliwe do uniknięcia, jak gdyby te nieskończone powtórzenia naprawdę miały miejsce… Tak więc Maja budziła się, szła do łazienki, co oczywiście odbywało się już przedtem w ten właśnie sposób, łącznie z uczuciem zesztywnienia niektórych mięśni, lekkimi bólami fizycznymi i dolegliwościami psychicznymi; później wychodziła, aby się spotkać z Nirgalem i jakimiś jego przyjaciółmi, a wówczas rozpoznawała, że jest to prawdziwy atak, a nie tylko przypadkowy zbieg okoliczności. Wszystko działo się — jak w precyzyjnym zegarku — dokładnie tak samo jak kiedyś. Ciosy zadawane przez los. Okay, mówiła sobie Maja, zlekceważ je. To jest przecież rzeczywistość. Jesteśmy tworami losu. Pociesz się, że przynajmniej nie wiesz, co się zdarzy potem.
Bez końca rozmawiała z Nirgalem, próbując go zrozumieć i sprawić, aby on zrozumiał ją. Uczyła się od niego, naśladowała na zebraniach jego zachowanie — jego błyskotliwe uwagi, posunięcia dyplomatyczne. Miała nadzieję poznać jego talenty, podpatrzeć je i naśladować, a także ustalić, co zrobił — według niej — niewłaściwie.
Pewnej nocy w mieszkaniu, po emocjonującej wizycie w Sabishii u społeczności ciągle ukrywającej się w swoim labiryncie pod hałdą, Maja zasnęła przy komputerze; ekran wyświetlał książkę o Franku. Po jakimś czasie obudził ją jakiś sen. Niespokojnie wyszła do salonu, napiła się wody, po czym wróciła i znowu zaczęła czytać.
Książka dotyczyła okresu między konferencją traktatową w 2057 roku a wybuchem zamieszek w roku 2061. W tym czasie Maja była najbliżej Franka, jednak owe lata pamiętała kiepsko, jak gdyby w postaci zygzaków błyskawicy — momenty elektryzującej intensywności oddzielone długimi obszarami czystej ciemności. A relacja w tym akurat tekście nie zaiskrzyła w Mai wcale wrażeniem rozpoznania wydarzeń, mimo faktu, że naprawdę często wspominano tu j ej osobę. Tym razem przydarzał j ej się jakiś rodzaj historycznego jamais vu.
Kojot, który spał na tapczanie, zajęczał pod wpływem snu, a następnie obudził się i rozejrzał dokoła, szukając źródła światła. Wreszcie wstał, podszedł do Mai po drodze do łazienki i popatrzył jej przez ramię.
— Ach — powiedział znacząco. — Dużo się o nim mówi.
Potem ruszył do przedpokoju, a kiedy wrócił, Maja odparła:
— Przypuszczam, że wiesz lepiej niż oni.
— Rzeczywiście wiem pewne rzeczy na temat Franka, których tamci na pewno nie wiedzą.
Maja patrzyła na niego.
— Nie dziwie się. Przecież także byłeś wówczas w Nikozji.
Przypomniała sobie, że gdzieś o tym czytała.
— Byłem.
Usiadł ciężko na tapczanie i popatrzył w podłogę.
— Widziałem Franka tamtej nocy, jak rzucał cegłami w okna. To on zaczął zamieszki, sam, na własną rękę.
Podniósł oczy i napotkał spojrzenie Mai.
— Rozmawiał też mniej więcej pół godziny przed zamordowaniem Johna z Selimem el-Hayilem w parku na wierzchołku. Przemyśl to sobie.
Maja zacisnęła zęby i wpatrzyła się w komputer, lekceważąc Kojota.
Ten wyciągnął się ponownie na tapczanie i już po chwili chrapał.
Owa informacja to nie było nic nowego, już nie. Odkąd Zeyk tak wiele jej powiedział, Maja wiedziała, że nikt nigdy nie będzie już w stanie do końca wszystkiego wyjaśnić, niezależnie od tego, co widział lub co pamięta. Nikt nie mógł być niczego pewny, ponieważ cała sprawa miała miejsce w tak odległej przeszłości. Tyle czasu upłynęło, że nie można już było mieć pewności nawet co do własnych wspomnień, które subtelnie się zmieniały przy każdej próbie szczegółowego opowiedzenia faktów. Jedynymi wspomnieniami, jakim można było ufać, były te spontaniczne wybuchy z głębin pamięci, tak zwane memoires involuntaires, które wydawały się tak bardzo żywe, że musiały być prawdziwe; tyle że one często dotyczyły zdarzeń nieistotnych. Nie. Relacja Kojota była po prostu jedną z mniej wiarygodnych spośród wszystkich.
Kiedy na ekranie pojawiły się słowa tekstu, Maja ponownie pogrążyła się w czytaniu.
Wysiłki Chalmersa, aby przerwać wybuch przemocy w 2061 roku, zakończyły się niepowodzeniem, ponieważ — koniec końców — nie był on po prostu świadom pełnej rozpiętości problemu. Tak jak większość przedstawicieli pierwszej setki, nigdy ostatecznie nie potrafił pojąć wielkości ówczesnej populacji Marsa w latach pięćdziesiątych XXI wieku, która znacznie już wówczas przekroczyła milion osób; i podczas gdy myślał, że ruch oporu prowadzi i koordynuje Arkady Bogdanów, ponieważ go znał, nieświadom był na przykład wpływu Oskara Schnellinga w Korolowie czy też takich, coraz bardziej rozpowszechnionych, ruchów „czerwonych”, jak „Uwolnić Elysium” albo grupek anonimowych uciekinierów, którzy setkami opuszczali założone dla nich kolonie. Przez tę niewiedzę i brak wyobraźni Chalmers był w stanie ogarnąć tylko niewielki ułamek problemu.