Maja i Art omawiali sytuację, roznosząc herbatę wśród osób zebranych w mieszkaniu. Szpieg czy nie, Art znał Ziemię i miał wnikliwy zmysł polityczny, który Maja uważała za pomocny. Wydawał się kimś w rodzaju spokojnego Franka. Czy to jest właściwe skojarzenie? W każdym razie Art przypominał jej Franka i chociaż nie potrafiła dokładnie ustalić, dlaczego, była z tego powodu zadowolona. Nikt inny chyba nie potrafił dostrzec żadnego podobieństwa między Chalmersem a tym przyciężkawym i równocześnie sprytnym mężczyzną; było to jej i tylko jej własne postrzeganie.
Potem do mieszkania zaczęło się wtłaczać jeszcze więcej osób — przywódcy komórek i inni goście spoza miasta. Maja siedziała z tyłu, słuchała przemawiającej do nich Jackie i myślała o tym, że wszystkie osoby znalazły się w ruchu oporu głównie z własnych, indywidualnych powodów. A sposób, w jaki Jackie używała swego dziadka jako symbolu, wymachując jego imieniem niczym flagą, aby zebrać swe wojska, Maja uważała za obrzydliwy. To nie John pomaga ci powiększać szeregi zwolenników, ale twoja biała przezroczysta bluzka, ty mała flądro, myślała. Trudno się dziwić, że Nirgal się do niej zraził…
Teraz Jackie przemawiała do zebranych na swój zwykły, podżegający sposób; z entuzjazmem doradzała natychmiastową rebelię, niezależnie od wszelkich wcześniejszych wspólnie uzgodnionych ustaleń strategicznych. A dla tych tak zwanych booneistów Maja nie była nikim więcej niż tylko dawną kochanką wielkiego człowieka lub też może przyczyną, dla której został zabity: przedpotopowa odaliska, historyczny kłopot, obiekt pożądania mężczyzn — jak Helena Trojańska przywołana przez Fausta, osóbka nieważna i fatalna. Ach, jakież to było irytujące! Maja jednak nie okazała niczego po sobie i z kamienną twarzą wstawała, wchodziła do kuchni, wychodziła z niej, odwracała głowę i starała się wszystko robić, by zgromadzeni cieszyli się dobrym samopoczuciem. Niczego więcej nie mogła uczynić, przynajmniej w obecnej chwili.
Stała w kuchni, patrząc z okna na dachy znajdujących się poniżej domów. Wiedziała, że straciła na przedstawicieli ruchu oporu wszelki wpływ. Wszystko miało się rozstrzygnąć, zanim Sax czy ktokolwiek z reszty tych, którzy się liczyli, będzie gotowy. Jackie dalej z patosem i ożywieniem przemawiała w salonie, organizując demonstrację, mogącą zgromadzić w parku dziesięć tysięcy osób, a może nawet pięćdziesiąt, któż to może wiedzieć? A jeśli siły bezpieczeństwa odpowiedzą gazem łzawiącym oraz kauczukowymi i gumowymi pałkami, wielu ludzi może zostać zranionych albo i zabitych; zabici bez żadnego, możliwego do wytłumaczenia strategicznego powodu, ludzie, którzy mogli żyć tysiąc lat… A Jackie wciąż mówiła, podniecona i ożywiona, rozpalona niczym ogień. Słońce na niebie przebłyskiwało przez szczelinę w chmurach: jaskrawosrebrne, złowieszczo ogromne. Art wszedł do kuchni i usiadł przy stole, włączając swoje AI i niemal dotykając twarzą ekranu.
— Dostałem na nadgarstku wiadomość z Praxis na Ziemi.
Czytał dane z ekranu, praktycznie przytykając do niego nos.
— Jesteś krótkowidzem? — spytała z irytacją Maja.
— Nie sądzę… Och, kurcze. Hej Ka. Czy Spencer jest na dworze? Zawołaj go.
Maja wyszła na próg i dała znak Spencerowi, który wszedł do przedpokoju. Jackie zignorowała zamieszanie i kontynuowała przemowę. Spencer usiadł przy kuchennym stole obok Arta, który teraz siedział prosto z szeroko otwartymi oczyma i ustami. Spencer czytał przez jakieś pięć sekund, po czym tak samo wyprostowany jak Art usiadł na swoim krześle i z dziwnym wyrazem twarzy wpatrzył się bacznie w Maję.
— To jest to! — oznajmił.
— Co takiego?
— Zapalnik.
Maja podeszła do niego i stanęła za nim, czytając przez jego ramię.
Uściskała go mocno, odczuwając dziwaczne wrażenie nieważkości. To nic innego jak tylko zapobieżenie lawinie. Maja wykonała swoją pracę, chociaż ledwie udało jej się to zrobić. W ostatnim możliwym momencie, tuż przed klęską, los się odmienił.
Do kuchni wszedł Nirgal, aby spytać, co się dzieje; przyciągnął go ton ich ściszonych głosów. Art wyjaśnił mu, o co chodzi, a wtedy oczy Nirgala się rozjaśniły i młody człowiek nie potrafił ukryć podniecenia. Obrócił się do Mai i spytał:
— Czy to prawda?
Miała ochotę ucałować go. Jednak zamiast tego skinęła głową, nie ufając swojemu głosowi na tyle, aby się odezwać, po czym odwróciła się i stanęła w drzwiach do salonu. Jackie nadal przemawiała, toteż Maja odczuła prawdziwą przyjemność, że może jej przerwać.
— Demonstracja zostaje odwołana.
— Co chcesz przez to powiedzieć? — zapytała Jackie, zaskoczona i poirytowana równocześnie. — Dlaczego?
— Ponieważ zamiast niej robimy rewolucję.
Część 10
Zmiana fazy
Surfowali właśnie niczym pelikany, kiedy nagle podskakujący na plaży stypendyści zaalarmowali ich, że stało się coś złego. Podpłynęli do plaży, wylądowali na wilgotnym piasku i odebrali wiadomość. W godzinę później znajdowali się już na lotnisku, a wkrótce później odlecieli małym kosmolotem typu Skunkworks o nazwie „Gollum”. Skierowali się na południe, a kiedy osiągnęli wysokość pięćdziesięciu tysięcy stóp, znajdowali się gdzieś nad Panamą. Pilot poderwał maszynę, odpalił silniki rakietowe, a wszystkich lecących na kilka minut wcisnęło w siedzenia dużych foteli grawitacyjnych. W kokpicie za siedzeniami pilota i drugiego pilota przebywało trzech pasażerów. Przez okna dostrzegali zewnętrzne poszycie kadłuba kosmolotu, które wyglądało jak naczynie cynowe. Najpierw się rozjarzyło, potem szybko przybrało kolor żywo połyskującej żółci z odcieniem brązu; barwa stawała się coraz j as krawsza, aż podróżnicy zaczęli się czuć niczym Sydrach, Misach i Abdenago, którzy, zamknięci w ognistym piecu, wyszli z niego bez szwanku.
Kiedy poszycie straciło nieco ze swej jasności i pilot wyrównał lot, maszyna znajdowała się około osiemdziesięciu mil nad Ziemią; w dole mieli Amazonkę i piękną, przywodząca na myśl układ kręgów, krzywiznę Andów. Podczas gdy lecieli na południe, jeden z podróżników, geolog, przekazał pozostałym dwóm więcej szczegółów na temat zaistniałej sytuacji.
— Lodowa pokrywa Zachodniej Antarktydy spoczywała dotąd na podłożu skalnym, które się znajduje pod poziomem morza. Chodzi jednakże o powierzchnię kontynentu, a nie o dno oceanu, a pod Zachodnią Antarktydą jest coś w rodzaju basenu i strefa zasięgu bardzo aktywna geotermicznie.
— Zachodnia Antarktyda? — spytał Fort, mrużąc oczy.
— Chodzi o mniejszą część z półwyspem sterczącym pionowo ku Południowej Ameryce i z lodowcem szelfowym Rossa. Zachodnia tafla lodowa znajduje się między górami półwyspu i Górami Transantarktycznymi, w samym środku kontynentu. Tutaj, proszę zobaczyć, na globusie, który przywiozłem. — Wyjął z kieszeni nadmuchiwany globus — dziecięcą zabawkę — szybko wypełnił powietrzem i pokazał wszystkim w kabinie pilota.
— Tak więc zachodnia warstwa lodowa spoczywała na podłożu skalnym pod poziomem morza. Jednak ziemia na dole jest depta i znajduje się tam kilka wulkanów podlodowych, toteż lód na dnie trochę się topi. Powstała w ten sposób woda miesza się z osadami wulkanicznymi i tworzy substancję zwaną gliną lodowcową. Ma ona konsystencję pasty do zębów. W miejscach, gdzie lodowiec przesuwa się ponad tą gliną, porusza się on szybciej niż w innych, tak że wewnątrz zachodniej tafli lodowej znalazły się strumienie lodowcowe, niczym szybkie lodowce z brzegami składającymi się z powolniejszego lodu. Lodowy Strumień „B”, na przykład, pędził dwa metry dziennie, podczas gdy lód wokół niego poruszał się dwa metry na rok. A ten „B” miał szerokość pięćdziesięciu kilometrów i głębokość kilometra. Była tam więc cala cholerna rzeka, która wraz z mniej więcej pół tuzinem innych lodowych strumieni spływała aż do lodowca szelfowego Rossa. — Mężczyzna wskazał palcem te niewidzialne strumienie. — Teren, na którym lodowe strumienie i ogólnie lodowa warstwa oderwały się od skały macierzystej i zaczęły spływać do Morza Rossa, nazwano linią uziemiającą.